Osobowość Roku
Agata Bąk, badaczka sztucznej inteligencji z Lęborka, nie istnieje. A jednak zdobyła tytuł Osobowość Roku 2022 w organizowanym przez Dziennik Bałtycki konkursie. Niczego nie zrobiła, niczego nie wniosła, nie pracowała, nie odnosiła porażek, nie cierpiała, nie kochała. Ba, nawet nie podążała za barankiem, niosąc w ręku badylek. Dosłownie – jest nikim i dostała nagrodę za nic.
A jednak Agata Bąk to właściwa osoba na właściwym miejscu. Ten przykład, choć ostentacyjnie absurdalny, nie wywoływał wszak tak beztroskich salw śmiechu jak ogniś skecze kabaretu Mumio. Wydarzenie jest absurdalne – ale nie jest niedorzeczne. Taki tryb przyznawania nagród nas nie dziwi ani nie gorszy. Nagrody przyznawane są byle komu za byle co, od dawna. Dowcip z nieistniejącą laureatką po prostu to unaocznia. Autorzy postaci Alicji Bąk: Martyna Regent i Krzysztof Pietruszewski, pokazali nam w eleganckiej soczewce nasz świat. Tak teraz bywa z nagrodami, że dostają je jakieś postaci, które nie wiadomo co wniosły, ale fakt że te nagrody dostały czyni je sławnymi i modnymi, i kwalifikuje do kolejnych nagród.
To nie jest prawo natury, ani nawet socjologii. To cecha entropijnych czasów, gdy zanikają sensowne połączenia między elementami umierającego systemu. Można przeprowadzić analizę procesów – zrobić przegląd osobowości roku, nagród literackich, wyróżnień, naukowych, i popatrzeć wstecz – które są podobne do pani Agaty Bąk z Lęborka? W którym momencie zaczęliśmy nagradzać za to, że ktoś jest nagradzany, za to, że ktoś opłaca kliknięcia, za lajki, za popularność, za widoczność, za niekontrowersyjność? Kiedy ostatnio przyznawaliśmy nagrody za coś odwrotnego – za kontrowersje, za niespodzianki?
Roman Śliwonik pisał poezje z wielką siłą rezonansu. Niektóre jego wiersze rażą raczej niż nobilitują. Był nieoswojonym twórcą, nonkonformistą. Widział kosmosy i listopadowe błoto, potrafił dostrzec przyszłość stojącą na progu zanim stanie się nową normalnością. Lubił szwendać się wieczorami po knajpach, pił za dużo i nie gardził dobrym mordobiciem. Znał dobrze Warszawę: jej wielki świat, półświatek i zaświaty. Trudno dziś znaleźć jego wiersze. Po jego wrażliwości ledwie został zacierający się ślad. Kto o Śliwoniku pamięta? O zbuntowanym przeciwko gładkości piękna Grochowiaku? O testującym jak z ciągów słów powstają obrazy Grześczaku? Oni kiedyś dostawali liczne nagrody. Nie byli gładkimi ulubieńcami cenzorów. Nie byli „jedynie słusznymi” nudziarzami ”z ramienia Partii”. Nie przyszli do nas z wyżyn burżuazyjnych dziedziczeń, ani nie wcisnęli ich w świat sztuki krewni z ówczesnych elit. Nie byli dziećmi radców prawnych, profesorów, prezesów, ani sekretarzy PZPR. Nie byli ikonami cnót mieszczańskich. Odwrotnie niż pani Alicja Bąk – istnieli, bardzo mocno istnieli i byli obecni.
Dziś nie dostaje się nagród za dziwactwa, za wyrażanie niepopularnych wrażeń, za bycie oryginałem. Nie ma też za to wielkich kar. Robienie takich rzeczy jest raczej czymś w rodzaju hobby autorów, którzy powinni się cieszyć, jeśli znajdą wydawcę, miejsce pracy, jeśli znajdą czas i miejsce by robić to, co robią. Prawdopodobnie nie znajdą czytelników, odbiorców, naśladowców. Gdy nie dostaje się nagród, jest się niewidocznym. Peryferie znikają i widoczny pozostaje jeden zasadniczy nurt, w swoich dwóch kontrastujących politycznych odmianach. W ramach tych odmian – idealnie przewidywalny. Odezwij się „kulturą” i „nauką” a powiem ci na kogo głosujesz i w jakich inbach uczestniczysz.
Główny nurt płynie żwawo, rześko, nagradza i nagłaśnia. Czasami ma wielki szmal i wtedy jest korporacyjnym marketingiem, albo ledwo zipie finansowo i wtedy jest polską sferą kultury i nauki. Ale zawsze ma tę moc największą – sprawczość rozdawnictwa sławy. Sława od zawsze człowieka kusi, wabi, obiecuje coś więcej niż człowieczeństwo, może jakąś namiastkę boskości. Sława daje możliwość lansowania swoich myśli jako mody, a to jest moc niemal stwórcza. Mody określają świat, czasami go zmieniają, bywa, że na lepsze. Ale to, co modne, zazwyczaj powtarzane jest w zbanalizowanej postaci, bez niuansów. W naszych entropijnych czasach modne treści są banałem już w momencie narodzin – częściej dysponują nimi Alicje Bąk niż Romanowie Śliwonikowie. Generują lajki, prowokują kliknięcia – nie zaczepiają nas, by porozmawiać o śmierci i kosmosach.
Ale może to czasy, jakie bywają przed wielkim przewrotem – gdy tylko to co niewidoczne jest interesujące: les sociétés secrètes, wyklęci poeci, tajne seminaria? Może tam właśnie znajduje się to, czego szukamy. Może wystarczy wyjść z głównego nurtu, z którym – jak głosi znane powiedzonko – płyną nawet martwe ryby?
Może, ale jakoś coraz mniej tych fascynujących poboczy. Dzisiaj są raczej zajęte przez żebrzących, nie przez poszukiwaczy prawdy i przyszłości. Sir Percival naszych czasów wyruszył w daleką niebezpieczną drogę, zostawił w dali swój bezpieczny dom, swoich bliskich. Szedł ścieżkami, którymi nie poszedł nikt inny, przedzierał się przez nieprawdopodobne zasieki. Spotkał różnych ludzi: dobrych i złych, spotkał smoki i demony. W końcu znalazł Graala. Jeszcze raz przebył całą niebezpieczną drogę z powrotem, do swoich. Oni nie poznali go, nie wiedzieli, kim jest, nie pamiętali, po co wyruszył, nie wiedzieli, czym jest Graal i po co… (Nie jest na sprzedaż?… czyli nie ma wartości?…) Zajęci byli wszyscy byciem Osobowościami Roku. Sir Percival usiadł na poboczu drogi, którą kiedyś wyruszył i którą przeszedł z powrotem. Siedzi tam i żebrze, a sfatygowany kieliszek stoi przy jego nodze, dobrzy ludzie wrzucają tam grosze.
*****
Romanowi Śliwonikowi
Nie ma go na social mediach
Ledwie hm Wikipedia
Już w 1991 widział to co teraz
nas zżera Patrzył w zawstydzeniu
Na blask, na duszę, wiedział
Gdzie przyklęknąć
żeby całkiem nie opaść
wolno, wolniej,
wolność
(Warszawa, 2023)
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.