ISSN 2657-9596
Chen / Pixabay

Dezerterzy ze złej przyszłości

Monika Kostera
01/04/2023

Za czasów Madame Bovary trzeba było mieć wielki talent, by móc być sobą. Jeszcze większy – jeśli się było kobietą. Teraz każdy może.

Bohaterka słynnej powieści Gustave’a Flauberta nie umie pokochać swojego męża i życia, jakie jest jej pisane i marzy o czymś większym, dzikszym, porywającym, w czym mogłaby zgubić i odnaleźć swoją duszę. Te marzenia prowadzą Emmę Bovary na drogę groźnych iluzji, niebezpiecznego flirtu, tragicznych zaniedbań, finansowej ruiny. Historia kończy się jak najgorzej, Emma odbiera sobie życie, a jej nieszczęśliwy mąż umiera wkrótce po niej.

Jeszcze 30 lat temu, by móc być osobą biseksualną, feministką, gotem, punkiem, długowłosym mężczyzną, trzeba było zostać odmieńcem, a to była trudna droga życiowa. Tylko wielki talent: aktorski, plastyczny, muzyczny (zwłaszcza ten) ułatwić mógł wybór takiej drogi. O wiele trudniej, niemal niemożliwe było odróżniać się, gdy mieszkało się w małym miasteczku, na wsi, gdy było się gospodynią domową, a nie wielkim reżyserem filmowym. Za oryginalność takich członków wspólnot czekał ostracyzm, czyli śmierć społeczna. To los, którego człowiek normalnie nie jest w stanie udźwignąć.

Wielki talent był przepustką do odmienności, znosił imperatyw ostracyzmu, sprawiał, że wybaczało się wszystko, łącznie z występkiem. Z drugiej strony bowiem, odmieńcy byli szanowani i podziwiani, trochę jak szamani, trochę jak wędrowcy między światami.

Dziś nie ma tych wielkich nagród za bycie oryginałem, nie ma też i wielkich kar. Ostracyzm środowisk w stanie wciąż przyspieszającej entropii jest nadal bardzo trudny, ale daje się przeżyć. Wystarczy wyjść ze środowiska, które i tak już nie jest żywym systemem, tylko entropijną bańką, i przenieść się gdzieś indziej. Najlepiej nie przechodzić do innej bańki, tylko wyciągnąć rękę do innej ostracyzowanej, do innego ostracyzowanego. Nie musi nas łączyć nic więcej, poza oryginalnością, doświadczeniem i cierpieniem. Z tego można zbudować całkiem żywą, nową społeczność. Trzeba tylko mieć środki. Tak dużo, tak mało?…

Nigdy dotąd nie mieliśmy w naszych rękach walorów ekonomicznych, które wystarczyłyby do tego, by umożliwić godziwe życia wszystkim ludziom na Ziemi, i to biorąc pod uwagę, że jest nas wykładniczo więcej niż w przeszłości. Teraz mamy takie zasoby. Jednak przeszło połowa ich (51,2%) znajduje się w posiadaniu najbogatszego 0,8% ludności Ziemi. Najbogatsze 4% posiada 64%. Najzamożniejsi koncentrują w swych rękach coraz większą część bogactwa planety. Najbogatszy 1% wzbogacił się od 2020 roku o 26 bilionów dolarów, czyli prawie dwa razy więcej niż pozostałe 99 procent światowej populacji – wynika z raportu Oxfam. To postępujący, globalny trend.

Nigdy dotąd nie mieliśmy technologii, która umożliwiłaby nam posiadanie większej ilości wolnego czasu. Prosty człowiek może żyć jak arystokrata. Teraz mamy taką technologię. Zaawansowane urządzenia i oprogramowanie mogłyby wykonywać wiele nużących, niebezpiecznych prac, albo przynajmniej ułatwić ich wykonywanie. W tym czasie ludzie mogliby odpoczywać, opiekować się sobą nawzajem, tworzyć. A jednak, jak dowodził David Graeber, dominuje obecnie bezlitosna, wszechogarniająca i niedająca się porównać z niczym (z wyjątkiem obozów pracy, dodaje Peter Fleming) alienacja pracy. Wolny czas jest dla współczesnego człowieka czymś wstydliwym, nieosiągalnym. Nawet tradycyjne profesje i zawody twórcze opanowane zostały przez opresyjne systemy zarządzania utrudniające organizowanie pracy i samokontrolę, a często także po prostu rzetelne wykonanie pracy. Depresja spowodowana pracą i wypalenie stały się charakterystyczną cechą współczesności, jak zauważa Byung-Chul Han.

Nie wiem, czy pamiętacie, Czytelniczki i Czytelnicy, taki fragment starej powieści dla dzieci autorstwa Marii Kruger pod tytułem Godzina pąsowej róży, gdzie bohaterka, dzięki zegarowi o magicznych właściwościach, podróżuje w czasie. Najpierw, wbrew swojej woli, cofa się kilka dziesięcioleci wstecz. Z nowoczesnej dziewczyny, chętnie noszącej spodnie i wygodne krótkie fryzury staje się panną z dobrego domu, poddaną rygorowi etykiety i ściskaną w pasie gorsetem. Bohaterce udaje się w pewnym momencie chwycić magiczny zegar i przesunąć wskazówki do przodu, w nadziei powrotu do swoich czasów. Jednak coś idzie źle. Czas posuwa się naprzód, ale protagonistka ląduje w jakiejś męczącej rzeczywistości, ubrana w paskudny, musztardowy strój starej panny, zdana na łaskę i niełaskę otoczenia i opresyjnych struktur społecznych. To nie tak miało być! Znalazła się w złej przyszłości…

Nigdy dotąd w historii ludzkości nie mieliśmy sami do naszej dyspozycji środków zniszczenia życia na całej planecie. Teraz mamy. Nie musimy czekać na uderzenie meteorytu, na wielką powódź, na wielki wybuch wulkanu, na Boga. Sami możemy zniszczyć naszą cywilizację, nawet cały ekosystem. Ba, nie musimy nic zmieniać, podejmować żadnych decyzji, by tak się stało – jesteśmy na tym stałym kursie.

Czas zdezerterować.

To nie jest prima aprilis.

Deserters

An indoor comet
caught by the tail.
I see in the window
vis-a-vis, bleeding
a fluttering pulse, captive
distress signals.
It is dark outside. Dark
inside the shining city.
Something like an embrace
of mild, celestial body,
fluttering.
The night is croaking
it is not here we rest.
(2023)

Dezerterzy

(Tłum. Jarema Piekutowski)

We wnętrzu: kometa
złapana za ogon.
W oknie naprzeciw
Uwięziony alarm.
Trzepocze, krwawi, pulsuje.
Tam ciemno. Ciemno,
Choć miasto lśni.
Ciało niebieskie
Obejmuje łagodnie;
trzepocze.
Noc skrzeczy.
Nie tu nasz dom.

Dziękuję Jaremie Piekutowskiemu za tłumaczenie wiersza i za cenne rady stylistyczne.


 

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.