ISSN 2657-9596
Fot. Pixabay-PIRO4D

Dziennik okrętowy znaleziony na tratwie. Odcinek 4: Paw i papuga

Monika Kostera
04/08/2021
MOTTO
Nauka to nie są odkrycia ani wielcy, sławni ludzie, lecz bardzo złożony system powiązanych ze sobą elementów i często bardzo skomplikowanych relacji między nimi. Fala zmian i reform nauki przelewająca się od kilku leci przez świat jest falą tsunami, rozbijającą struktury właściwe dla instytucji i organizacji nauki, oferującą w zamian co najwyżej zestaw tratw. Podczas, gdy publiczność ze zgrozą i niejaką fascynacją obserwuje potworności jakie mają miejsce na tej Tratwie Meduzy, przyjrzyjmy się szczątkom okrętu.

Za co nas, naukowców społecznych z centralnej (i wschodniej) Europy cenią w świecie? Hmm, pewnie za to, że wreszcie „mamy indeksy”? Że „publikujemy coraz lepiej, w „żurnalach”? Albo, że „zapełniamy sloty”? Zaraz zaraz, na pewno za lajki w gugleskolarze! Za „zlikwidowanie akademickiego planktonu”? Za „wejście w pierwsze setki rankingów”? Zimno, zimno, zimno, nie trzeba klimatyzacji ani nawet lodówki. Może jednak za coś innego… Tak wygląda wielka pochwała pracy naukowej opublikowanej przez uczonego z Polski przez wybitnie szanowanego uczonego:

„Publikacja uosabia umysł uczonego w stylu środkowoeuropejskim, nie ograniczonego granicami tematycznymi i bibliometrią, który wykorzystuje nauki społeczne jako sposób myślenia o tym, co to znaczy być człowiekiem, jak społeczeństwo jest i jakie można sobie wyobrazić”.

Tak, to jest pochwała. Próżno doszukiwać się tu ironii ani cynizmu więc czytajmy tak, jak jest napisane. Słowo po słowie i powoli. Te słowa zostały napisane niedawno, mimo że idea „wschodnioeuropejskiego uczonego” o której mowa już od bardzo dawna nie występuje w rzeczywistości materialnej. Ale nadal jest żywotną częścią akademickiego imaginarium. Wschodnioeuropejska uczona, erudytka i humanistka, człek żyjący wśród idei, oddany nauce, dla którego są sprawy, które nie mają miary. Ktoś z odwagą myślenia, kto umie widzieć dalej, bo nie ograniczają go granice dyscyplin. Ktoś, komu przyszłość ludzkości leży na sercu bardziej niż własna kariera.

Takich przebłysków z innego świata widziałam i nadal widuję sporo, i wcale nie tylko wśród starszych zachodnich akademików. Wprawdzie już bardzo dawno tak nie jest, że wschodnioeuropejscy uczeni zatrudniani są na pniu – ba, na ogół wypadają bez recenzji poza pulę – ale to nie uczeni w ostateczności dokonują selekcji i nie ich normy i wartości są wiodące w zachodniej akademii. Gdyby były, to być może częściej by się zdarzało to, co było normą w latach 1980-tych, czyli zachodni książę pada na kolana przed wschodnioeuropejskim Kopciuszkiem. Ta uroda nadal się śni po nocach. Dlaczego? Bo, używając języka podejścia systemowego francuskiego filozofia Bernarda Stieglera, to były ogródki negentropii – czegoś całkiem innego, niespodziewanego, co przynosi nadzieję na zwycięstwo bioróżnorodności i życia nad ujednoliceniem przez procesy entropii, nad zoptymalizowaną jednostajnością prochu, nad śmiercią.

Co jakiś czas miewamy w Polsce nadal takie przebłyski świetlistych ogrodów. Przykład? Proszę bardzo: mieliśmy do niedawna coś, co było piękne i dobre, i co wywoływało głęboki szacunek u zachodnich kolegów – osobną dyscyplinę naukową zwaną nauki o zarządzaniu w dziedzinie nauk humanistycznych. Był to negentropijny ogródek, instytucja pasująca idealnie do definicji powyżej, stworzona przez środowisko naukowe wokół prof. Emila Orzechowskiego z Krakowa, zorientowana na badania organizacji kultury i sztuki oraz zarządzania opartego na wartościach Oświeceniowego humanizmu. Programy edukacyjne też były bardzo ciekawe. Składały się na nie kursy z filozofii, kulturoznawstwa, filmoznawstwa, a także z zarządzania pojętego inaczej, niż w większości innych polskich uczelni. Ustawa 2.0 zlikwidowała tę dyscyplinę, bez protestów ze strony środowiska, a jej specyfika i odrębność ulega szybkiej i nieodwracalnej erozji.

Jeśli nie likwidowaniem tego co oryginalne i polskie, to czym, w takim razie, powinna się zajmować polityka akademicka (a czym nie zajmowała się w naszym kraju bodajże nigdy, przynajmniej za mojej pamięci)? Przede wszystkim uzgadnianiem standardów i dbaniem o międzynarodowe uznanie naszych stopni i tytułów naukowych. Czyż nie byłoby pięknie, gdyby nie trzeba było zdobywać uprawnień profesorskich od nowa w każdym kraju, gdzie bierze się udział w konkursie? Gdyby inne kraje, gdzie istnieje habilitacja, z marszu uznawały polską habilitację? Podobnie jak ukończone studia drugiego stopnia liczą się we wszystkich krajach Europy? Albo gdyby nas szanowano za to co mamy: polski profesor, polska doktor habilitowana, każdy Francuz by wiedział, że co najmniej równie dobra gwarancja jakości jak rodzime tytuły? Po co komu tytuły w innym wpisie. Ale nie – lepiej położyć się na pleckach i pokazać brzuszek: „och, och, jacy jesteśmy beznadziejni, najgorsi na świecie, nie warci żeby nas kopnąć, bo na Zachodzie wszystko jest fajne, a u nas wszystko niefajne”.

Nieodmiennie nie ma nic bardziej polskiego niż paw i papuga. Oczywiście metaforyczne, bo żywe zwierzątka są śliczne i Bogu ducha winne.

–––––––––––

Monika Kostera jest profesorem tytularnym nauk ekonomicznych i humanistycznych. Pracowała na licznych polskich, brytyjskich i szwedzkich uniwersytetach jako profesor nauk zarządzania. Zajmuje się m.in. badaniami wyobraźni organizacyjnej i organizatorskiej. Wszystkie wygłaszane tu opinie są oparte na jej doświadczeniu i nie reprezentują marki, strategii ani misji żadnej organizacji.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.

Discover more from Zielone Wiadomości

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading