ISSN 2657-9596
Fot. Pixabay/hoobychubesbeach

Dziennik okrętowy znaleziony na tratwie. Odcinek 6: Polak Wielki Zagranicą

Monika Kostera
18/08/2021

MOTTO:

Nauka to nie są odkrycia ani wielcy, sławni ludzie, lecz bardzo złożony system powiązanych ze sobą elementów i często bardzo skomplikowanych relacji między nimi. Fala zmian i reform nauki przelewająca się od kilku leci przez świat jest falą tsunami, rozbijającą struktury właściwe dla instytucji i organizacji nauki, oferującą w zamian co najwyżej zestaw tratw. Podczas, gdy publiczność ze zgrozą i niejaką fascynacją obserwuje potworności jakie mają miejsce na tej Tratwie Meduzy, przyjrzyjmy się szczątkom okrętu.

Jednym z układów w pokerze w polskiej akademii jest ręka znana jako Polak Wielki Zagranicą. Jest to odpowiednik pokera, hasło-klucz do stratosferycznej kariery. Nic dziwnego, że jego tajemnica jest strzeżone z taką zaciekłością. W sumie stosunkowo łatwo jest sprawdzić, co się dzieje – oczywiście, jeśli ktoś wie, czego szukać i gdzie. Ale jeśli wie, to na ogół siedzi cicho i gra w to samo, bo pewnie trzeba być frajerem żeby z tego zrezygnować, albo żeby się narażać zabierając głos? Albo mieć inny system wartości. Wbrew pozorom, sporo polskich uczonych ma inne wartości niż akademiccy pokerzyści i obchodzi ich nauka – nie chcą grać w pokera, w ogóle nie chcą w nic grać, tylko spokojnie pracować. Rozjuszeni pokerzyści przeszkadzają jednak w pracy. Zerknijmy więc na tych graczy. Jak to jest że ci Wielcy Zagranicą tak często są za granicą praktycznie nieznani? Ba, jak to jest, że to co oni opowiadają, że zagranicą się dzieje, często nie ma rąk, ani nóg ani nie trzyma się kupy?

Odpowiedź jest w gruncie rzeczy prosta. Gra w pokera nie bez powodu kojarzy się z blefem. Ci Wielcy często blefują aż dudni, mniej lub bardziej elegancko, naciągają fakty, bezczelnie dopisują sobie afiliacje, ze zbiorowego projektu wyciosują w CV visiting professorshipy, wciskają się na stypendia dla dla młodych pracowników nauki, a potem głoszą, że byli na profesorskim megawypasie, cytują durne strony fejsbukowe, tak jakby naprawdę znali sławne zagraniczne koleżanki i kolegów i jakby sobie przy piwie pogadywali to o „żurnalach”, to o tym, kto z kim śpi. Opowiadają legendy o tym, jak to znana zagraniczna uczelnia prosiła ich, by się na niej zatrudnili, oczywiście na stanowisku profesora (takie rzeczy może się i zdarzały w latach 1980, teraz na każde stanowisko są dziesiątki, a nawet setki kandydatów i polskie podania nie bywają nawet „longlistowane” głównie z powodu braku jakiejkolwiek polityki akademickiej naszego państwa od kilkudziesięciu lat). Bywa, że wchodzą w wielki świat postkolonialnym półgębkiem, publikując z kimś znanym tekst, który potem jest cytowany przez pokolenia doktorantów i wystukują sobie parametry – jednak nie chce im się nauczyć, jak naprawdę pisać i publikować, ani uczestniczyć w życiu środowiska, więc dalej jadą już na wyłącznie gapę. Wyjeżdżają za publiczne pieniądze swoich polskich uczelni na staże i konferencje, plotą trzy po trzy, nikt ich nie słucha, a potem wracają i odpowiadają o swoich niebotycznych sukcesach. Trudno się dziwić. To nadal jest najprostszy przepis na sukces.

Swoich prawdziwie wielkich zagranicą Polacy nie lubią, skazują na naukową banicję – bo Żyd, bo baba, bo o co tu kurka chodzi. Niestety, trzeba czytać, żeby na bieżąco rozumieć „o co cho” w nauce, a komu by się chciało? O ileż łatwiej bez czytania wielbić celebrysorów, co to wypowiadają się w gazetach na każdy możliwy temat. Jesteśmy po prostu narodem prekursorów feniomenu cancel culture. Mistrzowie kancelacji przy rosole. Jeszcze gorzej jest z tymi Polakami, którzy nigdzie nie są szczególnie sławni, ale za to autentycznie uczestniczą w życiu naukowym zagranicą, na zaproszenie i z finansowaniem z zagranicznych instytucji akademii. Elity polskiej akademii wychodzą po prostu z siebie, by ich jakoś uciszyć, unieważnić, „zniknąć”. Nie jest to szczególnie dziwne w kontekście tego co napisałam tu wyżej. Ich głos jest poważnym zagrożeniem dla blefujących graczy. Jeszcze – nie daj Boże! – ktoś usłyszy, posłucha, a potem sam sprawdzi i zobaczy, co naprawdę ściskają w garści ci wszyscy pokerowi Polacy Wielcy Zagranicą.

To nie jest, niestety, tylko parada złotych Neronów, na którą można przymknąć oczy, albo nawet się z niej pośmiać i wrócić do własnej pracy. Przede wszystkim to potwornie demoralizuje. System celebrujący fałsz, zań nagradzający, wysyła mocne i bardzo niewłaściwe sygnały uczestnikom. Co bardziej sprytni szybko się uczą naśladować Neroniczne wzorce – o wiele szybciej niż zajmuje nauka pisania porządnego tekstu. Pozostali mają do wyboru cichą desperację, wieczne rozgoryczenie, albo znalezienie sobie innej pracy. Poza tym ktoś tych Neronów musi dźwigać na swych barkach. Oni sami nie tylko autentycznie nie mają jak się ruszać, ani nie mają w tym kierunku skłonności. Robią to inni, na ogół sprekaryzowani i młodsi uczestnicy systemu. Uczelnia zapisuje się na milion doskonałych programów sukcesu zwieńczonych megapublikacjami w superpismach. Ktoś jednak musi te badania wykonać i te teksty napisać. Z projektowych środków zatrudnia się na groszową umowę zlecenie lub na nędzny czas określony osoby, które wiedzą jak to zrobić i które to zrobią. Zrobią i mogą odejść (wiemy z brzydkiego przysłowia, o kim tak mówiono – to jest ta właśnie rola społeczna). Neronowie zostaną i będą obsypani złotymi nagrodami, honorami, zaszczytami, pieniędzmi – ponownie, bo już gratulowano im gdy dostali te programy i projekty do realizowania. Dostaną pod opiekę kolejne instytucje i struktury, będą uczyć innych jak robić badania, jak pisać teksty, jak publikować. Będą puszyć się i wystawiać pierś do kolejnych nagród. Prekaryjni pracownicy, którzy wykonali całą pracę znikną, pójdą sobie gdzieś, może do korpo, może w niebyt. Może za granicę. I znowu nikt nie powie „sprawdzam”, a zresztą – kto za kilka lat będzie jeszcze wiedział, czym się różni kareta asów od dwóch par. Co jest asem, a co nie definiuje ten, kto został nagrodzony za asy. I tyle.

–––––––––––

Monika Kostera jest profesorem tytularnym nauk ekonomicznych i humanistycznych. Pracowała na licznych polskich, brytyjskich i szwedzkich uniwersytetach jako profesor nauk zarządzania. Zajmuje się m.in. badaniami wyobraźni organizacyjnej i organizatorskiej. Wszystkie wygłaszane tu opinie są oparte na jej doświadczeniu i nie reprezentują marki, strategii ani misji żadnej organizacji.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.