ISSN 2657-9596

Jak Tusk OZE grilluje

Agnieszka Grzybek
14/11/2013

Specjalnością Platformy Obywatelskiej, a już w szczególności premiera Donalda Tuska, jest grillowanie. Grilluje się kolegów z partii, grilluje ministrów, dozując w mediach informacje o ewentualnych zmianach w rządzie, grilluje i projekty ustaw.

Taki los spotkał projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii, nad którym prace trwają od ponad trzech lat. Ustawa miała wdrażać przepisy dyrektywy unijnej 2009/28/WE w sprawie promowania stosowania energii ze źródeł odnawialnych, co zresztą powinniśmy byli zrobić do końca grudnia 2010 r. Rząd pracował nad nią ospale – po części dlatego, że postawił już na zupełnie inne źródła energii (atom i gaz łupkowy), a po części dlatego, że jest zakładnikiem wielkich koncernów energetycznych, które chcą utrzymać monopol na rynku i obawiają się – całkiem słusznie! – konkurencji ze strony rozproszonej, demokratycznej energetyki odnawialnej.

Założenia do założeń

Presja musiała być na tyle silna, że w kwietniu 2013 r. premier Tusk zdecydował się wyrzucić projekt ustawy o OZE, nad którym pracowano od trzech lat, do kosza i powołał nowy zespół do prac nad ustawą, w skład którego weszli: minister finansów, minister skarbu, minister gospodarki, szef kancelarii premiera oraz członkowie Rady Gospodarczej przy Premierze, a przez chwilę uczestniczył w tym procesie, zabłąkany tam chyba przez przypadek, minister środowiska.

W międzyczasie, aby oddalić groźbę pozwu złożonego przeciwko Polsce przez Komisję Europejską do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, przyjęto wprawdzie w lipcu br. tzw. mały trójpak, który częściowo reguluje warunki energetyki odnawialnej, ale nie tworzy trwałych podstaw jej rozwoju i nie jest rozwiązaniem wystarczającym.

Po wielu bojach udało się w końcu uzyskać zapis zwalniający mikroinstalacje z obowiązku wpisania się do rejestru przedsiębiorców i prowadzenia działalności gospodarczej, ale żeby prosumencka energetyka odnawialna nie stała się zbyt dużą konkurencją – jak np. w Niemczech, gdzie 75% energii wytwarzanych jest przez prosumentów i prosumentki – wprowadzono istotne ograniczenia. Po pierwsze, przyłączone do sieci mikroinstalacje muszą spełniać określone wymagania techniczne i eksploatacyjne, a te zostaną dopiero określone w rozporządzeniu ministra. Po drugie, prosumenccy wytwórcy energii są dyskryminowani cenowo. Cenę zakupu energii z mikroinstalacji ustalono na poziomie 80% średniej ceny energii z roku poprzedniego, co powoduje, że montowanie mikroinstalacji będzie mniej opłacalne, nie mówiąc już o tym, że na wyprodukowanej w ten sposób energii zarabiać będą skupujące ją koncerny, które sprzedzą ją dalej po wyższej cenie.

Ostatecznie w połowie września 2013 r. rząd przedstawił nawet nie założenia nowej ustawy, ale „założenia do założeń”. Ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanych, z niecierpliwością oczekujących na projekt ustawy o OZE, wyrzucono do kosza dotychczasowe rozwiązania, proponując nieefektywny system aukcyjny. W Europie korzystają z niego w jakiejś formie tylko trzy kraje: Włochy, Holandia i Wielka Brytania, przy czym ta ostatnia po 10 latach się właściwie z niego wycofała ze względu na jego nieefektywność – nie przybyło od niego mocy.

Co trzeba zrobić

Nowe prawo musi służyć społeczeństwu i środowisku oraz małym i średnim przedsiębiorcom, a nie wielkim koncernom zatruwającym atmosferę poprzez współspalanie biomasy z węglem, za co wciąż dostają certyfikaty zielonej energii. Tworząc „założenia do założeń” ustawy o OZE kierowano się wyłącznie tym, żeby system był jak najtańszy dla budżetu, ale już niekoniecznie sensowny, nie wzięto również pod uwagę rynku energii. Nie przeprowadzono żadnej porządnej analizy, która by uzasadniała zaproponowanie takiego, a nie innego rozwiązania. Wątpliwości budzi proces stanowienia prawa – wyjątkowo nieprzejrzysty. Pomysłów nie skonsultowano z ekspertami i ekspertkami zajmującymi się energetyką odnawialną, ani przedsiębiorcami inwestującymi w OZE. Głosy tego środowiska są zresztą przez rząd konsekwentnie ignorowane, a w najlepszym razie marginalizowane.

Jeśli mamy stworzyć sensowną politykę energetyczną, która będzie w długofalowym interesie Polski, zapewni niezależność i bezpieczeństwo energetyczne, to jej filarem musi być energetyka odnawialna. Co więc należy zrobić?

  • odejść od dotowania i wspierania w sposób jawny i ukryty (np. poprzez zwiększone koszty leczenia) szkodliwej dla ludzi i środowiska energetyki opartej na węglu, zrezygnować z inwestowania w nieefektywną ekonomicznie i też obarczoną różnymi ryzykami energetykę atomową oraz poszukiwanie i wydobycie gazu łupkowego metodą szczelinowania hydraulicznego, stanowiącą zagrożenie dla środowiska, wód gruntowych i zdrowia ludzi;
  • przeznaczyć środki na rzeczywiste wsparcie czystej i zielonej energetyki odnawialnej poprzez wprowadzenie taryf gwarantowanych dla małych i średnich producentów przez okres co najmniej 20 lat;
  • zagwarantować możliwość opłacalnego produkowania energii odnawialnej przez wszystkie obywatelki i obywateli – prosumentów z obowiązkiem wykupu nadwyżek przez zakład energetyczny;
  • stworzyć zachęty podatkowe i inne w celu wspierania krajowych producentów związanych z branżą energetyki odnawialnej;
  • stworzyć ramy prawne i ekonomiczne na rzecz rozwoju przydomowych systemów magazynowania energii ze źródeł odnawialnych.
  • Powyższe postulaty przesłaliśmy w liście otwartym do premiera Donalda Tuska w październiku br. Zaoferowaliśmy nawet bezpłatną pomoc merytoryczną w pracach nad ustawą o OZE. Bez radykalnej zmiany nastawienia rządu polska energetyka pozostanie bowiem na wiele lat węglowo-atomowym skansenem.

    Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.