ISSN 2657-9596

Kochamy poranki

Monika Kostera , Joanna Średnicka
06/05/2024

Uwielbiam te pierwsze godziny, gdy świat powoli budzi się do życia. Pierwsza kawa, ludzie przemykający w milczeniu i zamyśleniu, poranny chłód i ciepłe promienie słońca. Kolekcjonuję wspomnienia poranków z różnych miast, miejsc na świecie, z różnych lat i okazji.

Dwugłos o przyrodzie i miłości
Monika Kostera i Joanna Średnicka

J: Nigdy nie potrafiłam odnaleźć się w tej podejrzanie prostej koncepcji, która dzieli ludzkość na sowy, nabierające rozpędu po zmroku i skowronki, dla których to poranki są źródłem siły. Bywam i jednym, i drugim. Też tak masz? W byciu sową frapuje mnie jedynie nieuchronność kary: niedospanie lub utrata poranka: tych pełnych mocy początków dnia. Lubię obudzić się przed wszystkimi, sporo wcześniej niż trzeba; uwielbiam te pierwsze godziny, gdy świat powoli budzi się do życia. Pierwsza kawa, ludzie przemykający w milczeniu i zamyśleniu, poranny chłód i ciepłe promienie słońca. Kolekcjonuję wspomnienia poranków z różnych miast, miejsc na świecie, z różnych lat i okazji. Nie wiem czemu, ale poranne godziny wyjątkowo mocno zapadają mi w pamięć, tę cielesną jej odmianę, w której bardzo realistycznie wraca się do obrazów, odczuć, zapachów. Nie wiem, może nauka ma na to jakąś odpowiedź, i rano nasze zmysły są bardziej aktywne? Intensywniej zapisują się we wspomnieniach?

M: Z kolei ja nigdy nie rozumiałam zachwytów nad wschodami słońca. Szczerze mówiąc, wolałam ich nie oglądać. Kojarzyły mi się raczej z zimnem zewnętrznym i wewnętrznym, a przy okazji często też z uczuciem rozstrojenia, które zapowiada „dzień w plecy”. Pokochałam dopiero wschody słońca, gdy zamieszkałam w kraju położonym dobry kawałek na zachód. We Francji słońce często wstaje razem ze mną, a w każdym razie zdaje się nie patrzeć na mnie z potępieniem, jak w Warszawie. „Ale leń”, mówi mi często nad uchem warszawskie słońce, „już do roboty, hop!”. Wtedy wstaję o tej 4 nad ranem i pracuję, ale wolałabym umieć być mniej posłuszna. Francuskie słońce nie wymaga ode mnie ani posłuszeństwa ani poświęcenia. Ociera się o mnie rano jak kot i mruczy: „wstań już może, pora popatrzeć na rzekę”. Wtedy wstaję i patrzę na rzekę za naszymi oknami. A za rzeką wschodzi słońce i zmienia kolory tak leniwie i pięknie, że nie chce mi się pracować, tylko siedzę z kawą i gapię się. A ono łaskocze rzekę i ona też zmienia kolory. Moje zmysły są wtedy aktywne w bardzo leniwy sposób, gdy tak na nie patrzę.

J: Są takie miejsca poza Polską, we Francji, Włoszech na przykład,  gdzie mam  wrażenie,  nie tylko poranne słońce jest bardziej łaskawe dla wolniejszego tempa, celebracji momentów. Miewa się tam prawo do odpoczynku…  Warszawski bieg, imperatyw zajętości, gonienia, walki jest na dłuższą metę nie do wytrzymania. Mam koncepcję, częściowo tylko żartobliwą, że polskie społeczeństwo obok klasycznych kapitałów,  o których pisze Bourdieu: społecznego, kulturowego i finansowego dorobiło się czwartego typu: to kapitał „załatwiania”, magicznego „radzenia sobie”, nawet w najtrudniejszych warunkach. To bardzo energochłonne dobro, które wykańcza jednostki, odbiera niespieszne poranki,  ale pięknie  maskuje wszystkie niedobory i systemowe niedoróbki.  Ale to temat na inną rozmowę.  Ach, dobrodziejstwo porannego patrzenia na rzekę, zieloność, wytwory natury, o których mówisz.  Trudniejsza od świadomości jak rzadkie i nieoczywiste to dobro jest chyba tylko myśl, jak bardzo jest to luksus kruchy i podatny na komercyjną dewastację.  Lubię wsłuchiwać się w rytm dnia, rejestrować zmierzch, nowe początki, które przynosi poranek. Jeśli mu pozwolić,  cykl dobowy wciąż wybija z tej nieznośnej liniowości, wokół której zbudowana jest opowieść naszej cywilizacji. Tak jakbyśmy pędzili w jakimś kierunku, ostatnio do tego coraz bardziej mrocznym i bezdyskusyjnie złym. Każdy wieczór i poranek przypominają mi o cykliczności, o rytmie przemian, o wielkim systemie, którego jesteśmy częścią i od którego zależymy.

M: Tak, świadomość bycia częścią życia, sensu, wspólnego oddychania! Moja koleżanka Julia opowiadała mi o tym, jak kiedyś witała wschód słońca nad morzem – ona w ogóle kojarzy mi się z żywiołem ognia, bo chyba każdy ma swój żywioł, prawda? Więc opowiadała mi o tym w sposób, który mnie bardzo poruszył, o tym, jak czekała na ten wschód. W takim oczekiwaniu jest jakaś wielka, ożywcza miłość, coś co pozwala na nowo stwarzać świat – wpisać się w renesans, w odrodzenie. Widziałam niedawno nowy film Wima Wendersa, Perfect Days. Cały film jest wspaniały, ma moc spowalniania czasu na wiele dni do przodu. Jest tam powtarzająca się scena, jak bohater budzi się przed świtem, bez budzika, na dźwięk zamiatania ulicy przez gospodarza domu. Wstaje, kupuje mrożoną kawę w automacie i wyrusza swoim małym vanem przez miasto podczas gdy wstaje słońce. Mimo absolutnej betonozy i super-zurbanizowanego kontekstu miasta gdzie mieszka – Tokio – to wschodzące słońce łączy jego i widza z sensem i z życiem, jak dłoń na pulsie. Tak pisał Hermann Hesse, chęć życia wymaga odwagi większej niż gotowość na śmierć. Opowiadanie Julii i sceny wschodu słońca z filmu Wendersa przypomniały mi o tym, że mam tę odwagę – wielką, bezgraniczną odwagę, bo nie ma ona żadnego związku z moimi zasługami ani z decyzjami. To jest odwaga ponad mój stan, ponad moją kondycję. Odwaga większa niż człowiek, niż cokolwiek co ludzkość stworzyła, cokolwiek co zawiniła.

J: Piękne! Otaczające nas dystopijne wizje przyszłości sprawiają, że chęć życia, branie odpowiedzialności za kolejne swoje poranki, staje się coraz bardziej transgresyjna i wymaga nie lada odwagi. Jest rzeźba Berniniego, Apollo i Dafne, absolutnie urzekająca; nie widziałam historii przemiany piękniej opowiedzianej kamiennym językiem. Dafne funkcjonuje w kulturze jako symbol miłości niedostępnej, mnie o wiele bardziej niż cała ta opowiastka o zakochanym Apollo,  fascynowała przy tym jej siła i odwaga właśnie. Imponowała mi i  jej moc samostanowienia, wzięcia odpowiedzialności za swój los w wariacie ekstremalnym – przemienia się w drzewo laurowe, by móc pozostać sobą. Chyba częściej niż dawniej, wraca do mnie ostatnio Dafne i inspiruje do odwagi w poszukiwaniu po pierwsze istoty mnie, a po drugie gotowości do radykalnych przemian, jeśli tylko one mogą uratować sens.


 

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.