ISSN 2657-9596

Kochamy kwiaty

Monika Kostera , Joanna Średnicka
02/04/2024

Kwiaty są w moim świecie czymś szczególnym, kontemplacyjnym i rytualnym jednocześnie, radością z powrotów i obecności. A Ty, czy też kochasz kwiaty?

Dwugłos o przyrodzie i miłości
Monika Kostera i Joanna Średnicka

M: Czy Ciebie też bardzo porusza grecki mit o Demeter, która tak bardzo tęskni przez połowę roku za swoją córką, porwaną przez Hadesa, że ustaje wegetacja. Jednak Persefona wraca do swojej matki na drugą połowę roku i dlatego wiosna i lato są pełne życia – Demeter, bogini plonów, cieszy się, że córka znów jest przy niej i pozwala światu rozkwitać. Dla mnie kwiaty są takimi symbolami powrotu i życia, w gruncie rzeczy miłości i duszy. Pojawiają się tam, którędy przechodzi Persefona. Są wyrazem radości ze spotkania. Czekam razem z Demeter na pierwsze kroki Persefony i cieszę razem z nią, gdy pojawiają się – tak jak teraz, gdy pisze te słowa – przebiśniegi i krokusy. Potem zrobi kolejny krok i pojawią się forsycje, a potem żonkile, narcyzy… Każdy kolejny kwiatek wyobrażam sobie w ten sposób, jako wyraz radości. W ogóle kwiaty są w moim świecie czymś szczególnym, kontemplacyjnym i rytualnym jednocześnie, radością z powrotów i obecności. A Ty, czy też kochasz kwiaty?

J: O tak! Wizja świata bez kwiatów jest absolutnie dystopijna. I w ich przypadku nie mam żadnej hierarchii – lubię równie mocno wszystkie bez wyjątku: wiosenne tulipany, lipcowe chabry w zbożu czy wytworne róże. Szczególnie fascynują mnie też powszechne dziś w ogrodach rozmaite egzotyczne gatunki, których nie pamiętam z lat dzieciństwa: kapryśne magnolie czy wielobarwne hortensje. A frezje. Czy jest piękniejszy zapach? Lubię ulotność kwiatów, nieuchronny i szybki koniec. Intensywność pełnego rozkwitu i eksplozja zapachu to znak, że za moment nastąpi kres. Tak, kwiaty zdecydowanie poruszają wiele strun w mojej duszy; kocham je. Wiesz, mam nawet alternatywną wersję siebie, gdybym kiedykolwiek doszła do granic zawodowego sensu i potrzebowała oddechu. Praca w kwiaciarni wydaje mi się spełnieniem na wielu poziomach.

M: Z tym zapachem nawet jest coś więcej, coś szczególnego – przynajmniej ja tak mam. Zapachy różnych kwiatów kojarzą mi się z osobami. Mogę przywoływać ich obecność, wąchając te kwiaty. Zawsze, gdy wącham róże, myślę o mojej ukochanej Cioci Jasi, która bardzo róże lubi i która kojarzy mi się z różą. Ma różany uśmiech i w ogóle różaną duszę. Z kolei kwiat cykorii, taki niebieski, kojarzy mi się z koleżanką Ilonką. Ten kwiat nie pachnie “dla nosa”, ale pachnie “dla oka”, subtelnie, jak z dobre wieści innego wymiaru. Ilonka bardzo te kwiaty lubi i kojarzy mi się z nimi pod każdym względem.

Przywoływanie obecności ma szczególne znaczenie, gdy jakiejś osoby już z nami tu nie ma. Moja Babcia Weronia odeszła już wiele temu, a jest stale obecna w sezonie, gdy kwitną floksy. Ja się tymi floksami po prostu zaciągam. Babcia strasznie je lubiła i, gdy wszystko już było zrobione, wychodziła wieczorem pod dom, siadała na ławeczce i zachwycała się pachnącymi floksami. Zawsze dzięki tym kwiatom widzę jej piękny, floksowy uśmiech. Mam koleżankę, że którą dzielę w ten sposób floksy. Svetka miała babcię równie floksowi jak moja. Często umawiamy się w lecie „na floksy”, tak jak inni umawiają się „na fajkę” albo „na wino”. Chodzimy po działkowiskach i wdychamy floksy i uśmiechamy się do nich. Do siebie też, bo dzięki nam nasze babcie spotkały się na kwitnącej Ziemi teraz, gdy już nich tu nie ma – choć nigdy nie spotkały się, gdy były tu ciałem.

Nic dziwnego, że ruchy społeczne, takie jak szwedzcy socjaldemokraci, mają za swój symbol kwiaty, na przykład różę. Lub że w religii, na przykład w kulcie maryjnym kwiaty pełnią tak ważną rolę. Nie jestem katoliczką, a jednak jednym z moich najważniejszych świąt to Matki Boskiej Zielnej.

Czy Ty też masz swoje duchowe kwiaty?

J: Racjonalna część mnie oczywiście wypiera się duchowych związków z kwiatami, ale nie ma co jej słuchać, bo one oczywiście są, i to silne. Frezje na przykład to moi rodzice. Tata był człowiekiem totalnie rozkojarzonym, często z głową w chmurach, pogrążony w swoich myślach i pomysłach, mamie bliżej jest to typu pragmatyczno-zadaniowego. Mam takie obrazy z dzieciństwa, dość ponurych lat 80-tych w których dorastałam, gdy przy kilku okazjach w roku biegniemy z tatą do kwiaciarni po bukiet frezji dla mamy. Bo je uwielbia. Musiał być wtedy na wyżynach swojej zapominalskiej natury. Pamiętać datę i ta determinacja w poszukiwaniu zapachu frezji. Jest w nim odtąd dla mnie zaszyta opowieść o wielkiej miłości i relacji rodziców: ludzi różniących się od siebie niesamowicie, a totalnie połączonych. Tata od kilku lat nie żyje, a ja co jakiś czas przywołuję sobie to wspomnienie przynosząc mamie bukiet frezji. Te silne i niemożliwe do zatarcia skojarzenia czy połączenia kwiatów z konkretnymi ludźmi, czy sytuacjami są rzeczywiście fascynujące.

Choć muszę ci wyznać, że w ostatnich kilku latach, od kiedy mam dostęp do kawałka ziemi, poznaję też bardziej pragmatyczny wymiar kwiatów: ich uprawa. Ten wysiłek i czas konieczne by zobaczyć zachwycający efekt to duża lekcja pokory i odpowiedzialności. I smutek, gdy po wielu miesiącach wyczekiwania, kwiat po kilku dniach znika. I znów rok bez krokusów i tulipanów. Na szczęście za moment pojawiają się nowe i nowe, i nowe, aż do jesieni. Jeśli się odpowiednio zadba wcześniej, oczywiście. Noblistka Elinor Ostrom wspominała, że ogródek jej mamy, tu akurat warzywny, w czasach wielkiego kryzysu pozwolił rodzinie przetrwać trudne czasy, a dla niej był inspiracją do badań wspólnych dóbr, którym to poświeciła później całe naukowe życie. Grzebiąc w ziemi i czekając na odroczony i niepewny efekt mam dużo skojarzeń z zarządzaniem i zapomnianych cnotach menedżerów i liderów. A Ty masz jakieś ogrodowe inspiracje organizacyjne?

M: Hmm… ja nie, ale mam moją inspirację kwietno-organizacyjną w postaci Georgii O’Keeffe, genialnej malarki, słynnej chyba zwłaszcza ze swoich portretów kwiatów – bo chyba tylko tak można nazwać tę formę przedstawienia – to są portrety, tak jak inni malują portrety osób. Sama mówiła o swoich wyobrażeniach kwiatów, że tworzyła odpowiednik tego co czuje, gdy na nie patrzy, nie próbowała kopiować ich. Mawiała też, że malarstwo wymaga odwagi – twórczość nie polegająca na kopiowaniu jest odwagą. Będąc tak wolnym duchem artystycznym, Georgia była mistrzynią organizacji pracy. W jej podejściu do twórczości nie było nic z chaosu czy „spontanu”. Jej praca była świetnie zorganizowana, trzymała się rutyny. Bardzo lubiła pracować we własnym, solidnym tempie, znajdowała w tym szczerą przyjemność. Jednak tak zorganizowany dzień pracy nie polegał wyłącznie na „produkowaniu” – było w nim dużo miejsca na podziwianie wschodu słońca, spacery po pustyni, jedzenie śniadania i lunchu. Lubiła utrzymywać porządek w swoim studio, dbała o narzędzia pracy. Samo malowanie nie polegało tylko na tworzeniu dzieł, ale też na eksperymentowaniu z kolorami. Nawet gdy efekty pracy nie zadowalały jej, cieszyła się, że popełniając jakiś błąd, mogła nauczyć się czegoś nowego. Kiedy patrzę na jej niezwykłe, żywe kwiaty, przychodzą mi na myśl ortodoksyjne ikony, także w zamyśle obrazy żywe – i tworzący je mnisi. Chyba podobnie jak Georgia, starali się nie odtwarzać oryginału, ale formować twórczo pewien portal przez który przechodzą uczucia. I, podobnie jak Georgia, często pracowali bardzo zorganizowanym rytmie.


 

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.