Kochamy Księżyc
„Księżyc to coś w rodzaju kompasu w naszej ziemskiej podróży przez Kosmos. Gdzie właściwie jesteśmy, dokąd zmierzamy. Ale też szybkościomierz – jak szybko lecimy. Jak wszystko w Kosmosie, nasza podróż ma swoje tempo: dzienne, nocne”.
Dwugłos o przyrodzie i miłości
Monika Kostera i Joanna Średnicka
J: Czytałam kiedyś artykuł o roli Księżyca w powstaniu życia na Ziemi, w ukształtowaniu się na niej klimatu, jaki znamy. Cudowna wydała mi się jego rola stabilizatora naszego systemu; dyskretnie, zza chmurki pilnuje byśmy nie kręcili się za szybko, by życie toczyło się swoim rytmem. Nie tylko rozświetla więc noce, porządkuje czas i oswaja z cyklicznością przemian – od pełni do pełni, ale naprawdę jest fundamentalnie ważny w naszym życiu. Zaskoczyło mnie to. Totalnie nie znam się nie Kosmosie, wiem o Układzie Słonecznym tyle ile się wie po kilkunastu latach szkolnej edukacji. Czyli niewiele. I o ile Słońce było w mojej głowie zawsze integralnie splecione z Ziemią, z naszym życiem, to Księżyc po prostu był. Tajemniczy, piękny, ale raczej z funkcją wzniecania romantycznych uniesień; a tu proszę. Pomyślałam potem, że w organizacjach, które często badam i obserwuję, jest wielu ludzi, którzy pełnią taką właśnie harmonizującą funkcję Księżyca. Ale to temat na inną rozmowę, o organizacyjnych słońcach, gwiazdach i innych ciałach niebieskich. A Ty co myślisz o Księżycu?
M: O tak, splecione! Na wiele sposobów… i często myślę… Ale chyba wypada zacząć od momentu kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Księżyc, nie w sensie że wcześniej nie widziałam ale wtedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę. To było w lipcu 1969, tuż po lądowaniu na Księżycu przez załogę Apollo 11 – moment takiej absolutnie fascynacji, byłam tak silnie na tym wydarzeniu skoncentrowana, że w jakiś sposób byłam tam z moim bohaterem Neilem. I potem patrzyłam na Księżyc i pamiętam wyraźnie – był w pełni za moim oknem, widziałam go leżąc w łóżku, ze świadomością, że oni tam są. Ja tu – oni tam. „Dobranoc”, powiedziałam całej załodze, nie tylko Neilowi, bo przecież wszyscy byli wspaniali, jak Czterej Pancerni. No, a potem cały kolejny rok bawiliśmy się z kolegami w astronautów. Czyli Księżyc był wtedy cudny ale niezbyt tajemniczy. Potem nie zajmował mnie zbyt mocno przez wiele lat aż do czasów nastoletnich kiedy faktycznie odkryłam że jest tajemniczy i magiczny. Lubiłam gapić się w Księżyc – odkryłam, jak bardzo niesamowite jest, że on świeci, oświetla Ziemię, tak jak Słońce. Ale w Słońce nie można się patrzeć nawet przez chwilę, a w Księżyc – ile tylko się chce. A w jaki sposób Tobie objawiła się tajemniczość Księżyca?
J: No wyobrażam sobie, że ta wyprawa na Księżyc to musiało być niesamowite przeżycie. Gdy ja się urodziłam ten krok ludzkość miała już za sobą i jak teraz myślę, przechadzka po Księżycu wydawała mi się czymś no może nie zupełnie naturalnym, ale całkiem wyobrażalnym. Niemal jak elektryczność, woda w kranie czy samoloty; nieco tylko droższy w realizacji koncept. Nie mam tego doświadczenia dziejącej się magii i to w sumie pewnie oś biegnąca przez ludzkość, z której coś wynika. Taki filtr: czy pamiętasz ten moment, to uczucie patrzenia jak przekraczamy kolejną granicę niemożliwości? Ciekawe bardzo.
Magia księżyca… No dla mnie absolutnie porządkująca i dająca spokój jest cykliczność, którą wnosi. Uwielbiam od czasu do czasu zerkać w nocne niebo, i w tym dzikim biegu i chaosie świata widzieć gdzie jesteśmy. Jak daleko do pełni.
M: Tak! Masz rację, Księżyc to coś w rodzaju kompasu w naszej ziemskiej podróży przez Kosmos. Gdzie właściwie jesteśmy, dokąd zmierzamy. Ale też szybkościomierz – jak szybko lecimy. Jak wszystko w Kosmosie, nasza podróż ma swoje tempo: dzienne, nocne. Zawsze mi się wydaje, że w okolicach pełni przyspieszamy. W nowiu zwalniamy, i czas też wtedy płynie wolniej. Najbardziej szokuje mnie i wybija z równowagi taka sytuacja, gdy Księżyc widoczny jest w dzień. Wiem, że nie powinno być w tym nic szokującego, ale dla mnie jest to jakieś niestosowne, jakby ktoś biegał nago po mieście – zamiast nad morzem, nad rzeką, po lesie. Księżyc nie powinien robić takich żartów. To troszkę tak, jakby mi mówił od czasu do czasu: jestem naturystą, przyjmij to wreszcie. No, bo jeśli ktoś ma prawo być naturystą, a nawet patronem wszystkich naturystów – to kto, jeśli nie on? Ale i tak uważam, że stosowny świat dla Księżyca jest w nocy, nie w biały dzień.
Jest taki przecudny obraz łowickiej malarki Karoliny Matyjaszkowicz, Księżyc w pełni, gdzie sceneria jest typowo księżycowo-nocna. Na pierwszym planie kobieta w bladej sukni na siwym koniu, a za nią księżycowy krajobraz, magiczne kwiaty. Nad nimi Księżyc w nocnej aureoli, taki jak pojawia się tak na niebie, jak w snach. Matyjaszkowicz rozumie archetypiczność Księżyca wybitnie, jej obrazy księżycowych scenerii są rzeczywiście z pogranicza świata czuwania i snu. A Ty – masz swoje ulubione wyobrażenia Księżyca?
J: Na chyba jednak stary dobry Van Gogh i Gwieździsta Noc jest nie do wymazania. Wielokrotnie wpatrywałam się w ten obraz. Męczy mnie estetycznie – ostre zestawienie barw, te zapętlone wiry, a jednocześnie wciągam się zawsze w tę wielopoziomową opowieść. To ponoć jeden z niewielu obrazów Van Gogha namalowany całkowicie jako wytwór wyobraźni, nie z natury. Lubię noce w okolicy pełni, takie zresztą jak dziś 26/27 grudnia, gdy Księżycowe światło rozświetla okolicę: jest na tyle jasno, że widzisz zarysy budynków, konary drzew, sylwetki ludzi, ale na tyle ciemno by ukryć męczące szczegóły. Trochę jak przy świetle świecy, gdy ta sama przestrzeń, twarze, przedmioty stają się piękne i tajemnicze. Mam teorię, że księżycowe światło pobudza wyobraźnię. Umysł podpowiada mi wtedy to, czego nie widać, a jest możliwe, napływają marzenia, wielkie plany, pełne nadziei obrazy. Może stąd ta okołopełniowa bezsenność? Rozpędzamy się, by wejść w kolejny, twórczy cykl.
M: Prawda, ta liminalność, jaką daje światło Księżyca – jakby sprawiało, że stajemy się zdolni do patrzenia wprost w inne wymiary, których nie widzi się w zwykłym oświetleniu. Te rzeczy i energie o których wiemy lub przeczuwamy, że są, że mogą być wokół nas, ale nasze ograniczone zmysły nie pozwalają nam ich zobaczyć. Czasami dotykamy ich we śnie, czasami mamy wrażenie, że ocieramy się o nie, pojawiają się w wizji peryferyjnej i pozostawiają lekkie uczucie dyskomfortu, czasem strachu. Na ogół staramy się je zignorować, przypisując ich pojawienie się zmęczeniu albo stresowi. Księżyc wyprowadza je z marginesów i ze snów wprost w centralną wizję. Może dlatego sądzono, że ma związek z czasami, że jest ciałem niebieskim czarownic i szamanów. Oni nie bali się ani nie unikali tych wizji, wręcz przeciwnie. Zresztą podobnie jak wspomniany przez Ciebie Van Gogh, który zdaniem niektórych był psychicznie chory i proponują różne diagnozy, zdaniem innych miał jakiś problem, ale nie bardzo wiadomo co mu dolegało, bo jego obraz kliniczny jest bardzo niejasny. Niektórzy natomiast są zdania, że widział rzeczy w innych wymiarach w sposób prosty i oczywisty. Widział te same rzeczy co my, tylko inną wizją, jakby poszerzonymi zmysłami albo może czymś w rodzaju zmysłów wieloskalowych (wielko-oktawowych?). Francuski malarz i pisarz Frédéric Pajak pisze o Van Goghu, że sam był liminalną fazą, ogniwem między impresjonizmem i ekspresjonizmem. Pokazał nam prawdziwy świat, tak jak impresjoniści tyle że widziany przez siebie w wyjątkowo unikalny sposób. Nie tyle wyrażał samego siebie w swoich pracach, co próbował nam szczerze opowiedzieć, co widzi. Sęk w tym, że widział inaczej. Może obraz Księżyca jest szczególny, bo kto wiem, czy w nim nie przekracza tej granicy i nie dopowiada czegoś od samego siebie. Malował z gębi serca, nie z natury. A w sercu – Księżyc.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.