Egzamin u Złotej Kaczki
W starej warszawskiej legendzie Złota Kaczka spotyka szewczyka i stawia mu niemożliwe do wykonania zadanie – uczyni go bogatym pod warunkiem, że przez jeden dzień będzie wydawał otrzymaną od kaczki zaliczkę wyłącznie na samego siebie. Szewczyk próbuje wykonać zadanie. Kupuje sobie piękne ubranie, jedzie dorożką do samego Wilanowa, najada się za wszystkie czasy. Jednak, gdy na mieście spotyka głodnego biedaka łamie się i dzieli z nim pieniędzmi od kaczki.
Egzamin
Szewczyk został czeladnikiem,
potem mistrzem,
jego buty są piękne i trwałe,
jego praca uczciwa.
Jednak znów, kolejny już raz
oblał egzamin
przed złotą kaczką.
(Viry-Chatillon, 2021)
Szewczyk nie zdał egzaminu z sobkostwa, mimo że miało trwać tylko jeden dzień. Neoliberalizm funduje nam ten egzamin od przeszło 30 lat stale od nowa, coraz rzadziej przy pomocy prawdziwych pieniędzy, a coraz częściej w imię zasad, czy dla wyobrażonych idei. Nawet ci z nas, którzy mają głównie długi, głoszą dziś, że biedni są sami sobie winni. Nawet sprekaryzowani bieda-inteligenci identyfikują się ze złotymi kaczkami raczej niż z głodnym biedakiem spotkanym na ulicy. Prędzej zabiorą drugiemu, niż się z nim podzielą. W sumie coraz mniej za to trofeów dostają, i na pewno nie są to bogactwa ani możliwość wżenienia się w rodzinę miliarderów.
Neoliberalizm jest czasem intensywnej entropii. W języku systemowym oznacza to rozpad, fragmentaryzację. Żywe systemy tracą swoją złożoność, a ich tkanki rozsypują się w martwy proch. W przypadku wielkich systemów społecznych są to makroprocesy, trwające bardzo długo, wystarczająco długo by stać się niewidocznymi zostać społecznie znormalizowane – „tak musi być, to jest naturalne, nie ma innej możliwości”. Ludzie są w stanie znormalizować wszystko – to, co złe i to, co dobre. Normalizacja to społeczny mechanizm przystosowawczy, umożliwiający funkcjonowanie w różnych warunkach i adaptację do otoczenia przez system. Oburzanie się jak ludzie są głupi i podli niewiele tu zmieni – by nastąpiła sensowna moralna zmiana, konieczne są rozwiązania systemowe. W lepszych czasach bylibyśmy lepsi i piękniejsi.
Póki co indywidualizacja postępuje i na ogół nawet nie jest odbierana jako bolesny rozpad, ale raczej coś w rodzaju postępu – generowanie nowych stabilnych tożsamości i społeczna legitymizacja ich, podczas gdy system kapitalistyczny szczyci się tym, że jest oparty na konkurencji. Skutki indywidualizacji są takie, że coraz mniej nas łączy z innymi ludźmi. Tożsamości nie powodują powstania społeczności ani nie są częścią drogi życiowej zbierania doświadczenia, uczenia się. Są stabilnymi etykietami odróżniającymi nas i oddzielającymi od innych. Jesteśmy coraz bardziej samotni. Różnych rzeczy, które jeszcze niedawno były całkowicie naturalne teraz nie da się robić – bo jeśli sensownym sposobem robienia ich jest intensywna wymiana, to w stanie rozpadu ta wymiana nie może mieć miejsca. Takim dobrem wspólnym jest np. nauka – rozmowa i wymiana idei, nie rzepka, którą każdy sobie sam skrobie. Gdy nauka zmienia się w indywidualistyczną rzepkę, wszyscy produkują ogromne ilości ”doskonałych” tekstów, ale nikt ich nie czyta.
Innym skutkiem indywidualizacji jest to, że musimy radzić sobie sami ze sobą. Nic nie chroni nas przed samymi sobą. Spędzamy czas na rozmowach, tłumaczeniu się, popisywaniu i lansowaniu sami przed sobą. Siedzimy przed komputerem zaangażowani w rozmowy na portalach „społecznościowych”. Nie patrzymy nikomu na ręce ani w twarz. Z naprzeciwka widzimy podświetlony ekran komputera z obrazami, zdjęciami, linijkami tekstu, ale w tle patrzy na nas tylko jedna żywa twarz – nasza własna, odbita w kryształkach ekranu. Każdy z nas skazany jest na to, kim jest, na swoją własną twarz, własną skórę. Nie my ją stworzyliśmy i nie naszą jest zasługą ani winą. Zasługą i winą jest to jak ją nosimy, dokąd z nią nawigujemy i w imię czego. Ale między samym sobą a odbiciem w ekranie kompas nie działa, więc z wyrzutów sumienia i nieadekwatności czynimy całą ideologię czegoś tam: indywidualizmu, konkurencji. Pulvis, umbra.
Kiedy byłam mała chodziłam na lekcje religii chrześcijańskiej, wówczas jeszcze programowo organizowane w szwedzkiej szkole. Na jednej z lekcji przerabialiśmy temat nieba i piekła. Dowiedzieliśmy się, że w niebie wszyscy są szczęśliwi, a piekło to najgorsze, co możemy sobie wyobrazić. Zaczęłam więc sobie wyobrażać i udało mi się. Którejś nocy obudziłam się z panicznym przerażaniem. Przedstawiło mi się piekło jako miejsce, gdzie jesteśmy absolutnie sami, nie widzimy i nie słyszymy niczego i nikogo, nic nie czujemy, nie ma nic więcej – tylko my sami. Nie umiałam wtedy tego jeszcze opowiedzieć ani wyrazić, więc tym bardziej była to wizja wszechogarniająca i samotna. Dotąd nie wyobraziłam sobie niczego gorszego niż tamto piekło, ale wiem już, że pomaga mówienie, nawet do samej siebie, pisanie, nawet do wyobrażonych przyjaciół. Do Czytelników. Listy w butelce.
Wysyłanie listów w butelce jest bezgranicznie smutne. Te listy robią różne rzeczy, czasami wracają do mnie, czasami w tej samej butelce, a czasami w jakiejś innej. To jest zadziwiające. Nie ma komu o tym opowiedzieć.
To smutne. Jednak to jest ostateczna obrona przed piekłem neoliberalizmu – pisanie w nadziei, że ktoś – kiedyś – gdzieś przeczyta.
Otwórz, droga, drogi, tu jestem. Powiedz coś. Albo jeśli nic nie powiesz, to jesteś tam, bądź tam. Ja wiem, że gdzieś jesteś. Wiem to, bo jestem człowiekiem niedojrzałym do neoliberalizmu. Dlatego wiem, że to nie jest piekło – to tylko czyściec.
Dni szamba
Może trochę im żal
że wygnali poetów
i wszystkich tych, których upierali się
by nazywać niedojrzałymi.
Teraz nie ma ich
Na waszej ziemi.
Może krew, którą trysła
miała być
winem.
Nie jest.
Może to sprawiedliwości, wezwaliście.
Ale nie pozostał nikt inny,
tylko Łaskawe,
I to, czego wam teraz brakuje
to coś – cokolwiek
byle nie to.
(Warszawa, 2021)
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.