ISSN 2657-9596
Fot: Jacques Gaimard/ Pixabay

Dziennik okrętowy znaleziony na tratwie. Odcinek 11: Nie wpuszczać zewnętrza do środka

Monika Kostera
22/09/2021
MOTTO:
Nauka to nie są odkrycia ani wielcy, sławni ludzie, lecz bardzo złożony system powiązanych ze sobą elementów i często bardzo skomplikowanych relacji między nimi. Fala zmian i reform nauki przelewająca się od kilku lat przez świat jest falą tsunami, rozbijającą struktury właściwe dla instytucji i organizacji nauki, oferującą w zamian co najwyżej zestaw tratw. Podczas gdy publiczność ze zgrozą i niejaką fascynacją obserwuje potworności, jakie mają miejsce na tej Tratwie Meduzy, przyjrzyjmy się szczątkom okrętu.

Trudno jest nas lubić. My, akademicy, jesteśmy brzydcy, dziaderscy za młodu, nudni, często nie używamy słów, których wypada używać w eleganckim towarzystwie. Nie umiemy się zjednoczyć i z rzadka demonstrujemy jakąkolwiek solidarność. Jesteśmy bandą besserwisserów i kopiemy pod sobą wzajemnie dołki. Czasem wbijamy sobie wzajemnie noże w plecy. Takiej jadowitej mikropolityki, jaka jest w akademii, nie ma w korporacjach.

To prawda, ale prawda kwalifikowana. Tak zachowujemy się na tratwie na morzu demontujących nasze warunki pracy reform i permanentnej deprywacji. Misie polarne w klatce, karmione starym chlebem, też nie są piękne ani miłe. Żadne żywe stworzenie poza swoim właściwym ekosystemem nie jest na ogół szczęśliwe ani urodziwe. A my jesteśmy specyficznym gatunkiem i wymagamy specyficznych warunków. W dobrych warunkach jesteśmy dziwni, ale intrygujący, niemodni, ale proroczy, antagonistyczni, bo nasza praca polega na niezgadzaniu się ze sobą i angażujemy się totalnie w idee, które reprezentujemy – używając do tego naukowej argumentacji i właściwych środków wyrazu.

W kultowej książce Johna Williamsa pt. Stoner w trakcie rozmowy przyjaciół-akademików pada kwestia:

To dla nas istnieje Uniwersytet, dla wywłaszczonych ze świata; nie dla studentów, nie dla bezinteresownego dążenia do wiedzy, nie z żadnego z powodów, które się słyszy. Podajemy różne powody i wpuszczamy trochę zwyczajnych osób, takich, które poradziłyby sobie w świecie; ale to tylko barwy ochronne. Podobnie jak Kościół w średniowieczu, który nie dbał o świeckich ani nawet o Boga, mamy swoje pozory, aby przetrwać. I przetrwamy – bo musimy.”

Musimy, wyjaśnia bohater, bo uniwersytet jest naszym schronieniem, nas, niedostosowanych, marzycieli, szaleńców w szalonym świecie. By przetrwać, nie możemy wpuszczać zewnętrza do środka. Nie chodzi o osoby z zewnątrz – przeciwnie, wiele najlepszych i najbardziej oddanych akademików, jakich znam, to praktycy, którzy w pewnym momencie poczuli powołanie do akademii. Ba, sama jestem z zewnątrz, w tym sensie, że jestem akademiczką w pierwszym pokoleniu i nikt inny w mojej rodzinie pochodzenia nie był ani nie jest akademikiem. Akademia potrzebuje świeżej krwi, bez tego staje się nieznośna i klaustrofobiczna. Zewnętrze, którego nie należy wpuszczać – to zewnętrzne reguły gry, standardy, systemy wartości. I właśnie to się teraz stało na skalę powszechną i światową. Zewnętrzne wtargnęło do środka i przejęło nad nami kontrolę.

Ci, którzy dręczyli nas w szkole, podstawiali nam nogi, znęcali się psychicznie, wyśmiewali się z nas, ściągali od nas i skarżyli na nas do pani, te męczydusze i zawistnicy, przejęli stery na tratwie. Z jednej strony – biznes, który nami pogardza, z drugiej – urzędy, które nam nie wierzą, od kilku dziesięcioleci ustalają, co mamy robić i w jaki sposób. Coraz mniej marchewek, coraz bardziej spleśniałych i śmierdzących, coraz bardziej technologicznie zaawansowane kijki. Wymyślają wciąż to nowe konkurencje, co by tu jeszcze, co jeszcze zrobią te znienawidzone pięknoduchy za śmieszny grosz (samym sobie płacąc lepiej niż w korpo za niewymagającą pracę), za namiastkę sławy, za wolny czas – wolny, więc możemy go wykorzystać na naukę. Tak pokazują badania. Gdy mamy wolny czas, przeznaczamy go na badania. Więc ONI wbijają jeszcze jedną szpilę, tłumacząc nam, jak bardzo jesteśmy żenujący, że nawet nie umiemy utrzymać work-life balance. Znam anglosaskich akademików, który dosłownie zapracowali się na śmierć, robiąc rzeczy, które nam ONI każą robić (wypełnianie nienawistnych tabelek, mikroadministrowanie, obsługa klienta, przepraszam, studenta w sensie bycia przewodnikiem na wycieczce, jaką są studia w krajach anglosaskich), ale nie rezygnując z nauki. Znałam też takich, którzy odeszli z akademii, by zajmować się nauką – ale to na ogół nie wychodzi, bo poza za akademią nie ma takich bibliotek, struktur, konferencji – jest wielkie przepastne zewnętrze. Czasami lepsze, ale niemożliwe jako ekosystem do nauki.

Jesteśmy godni pożałowania? Nie, to cud, że w tych warunkach w ogóle funkcjonujemy. Kujonki-herosi, dziwaczki-siłaczki, bo mimo wszystko nadal, w znaczącej i zatrważającej masie, wykonujemy swoją pracę. Przepuszczamy przez siebie wielkie energie, myślimy tak jak nikt inny nie myśli – za cenę przyjaźni i miłych sojuszy, używamy słów, których się nie używa, nie przyjmujemy prostych spraw za oczywiste, dzielimy włos na czworo, na imprezach rozmawiamy o „pracy” (tak myślą inni, spoza akademii, my rozmawiamy o tym, co naprawdę dla nas ważne), zbyt często mówimy „tak, ale” (kto to zniesie), nie zgodzimy się dla świętego spokoju z laikiem, który poucza nas o tym, czym się właśnie naukowo zajmujemy. Nawet w najlepszych czasach – choć ciekawi i chwilami atrakcyjni, nadal jesteśmy niemili i nienormalni.

Mój przyjaciel – benedyktyński mnich powiedział kiedyś, że akademicy to naturalna wspólnota, podobnie jak mnisi i hippisi. Gdy mamy własny ekosystem, jesteśmy nie tylko u siebie, chronieni przed nieprzyjaznym zewnętrzem, ale możemy być bardzo pożyteczni, dla wspólnego dobra. Nawet jeśli zewnętrze nie wie o tym, bez nas się nie obejdzie na dłuższą metę. Jak powiada cytowany już protagonista powieści Stoner:

Nie robimy krzywdy, mówimy to, co chcemy i dostajemy za to pensję; i to jest triumf naturalnej cnoty, albo coś całkiem bliskie temu.”

———————-

Monika Kostera jest profesorem tytularnym nauk ekonomicznych i humanistycznych. Pracowała na licznych polskich, brytyjskich i szwedzkich uniwersytetach jako profesor nauk zarządzania. Zajmuje się m.in. badaniami wyobraźni organizacyjnej i organizatorskiej. Wszystkie wygłaszane tu opinie są oparte na jej doświadczeniu i nie reprezentują marki, strategii ani misji żadnej organizacji.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.