ISSN 2657-9596

Żeby Polacy nie zapomnieli o Tybecie

Yeshi Losar , Sabina Woźnica
10/04/2012

Moim zadaniem jest informowanie Polaków o trwającej od 60 lat tragedii Tybetu i Tybetańczyków. Robię to w imieniu moich rodaków pozbawionych podstawowych praw człowieka za cichym przyzwoleniem polityków świata – mówi Yeshi Losar w rozmowie z Sabiną Woźnicą.

Sabina Woźnica: Czy Polska jest dla pana przystankiem w drodze czy też zamierza pan tu zostać?

Yeshi Losar: Po przyjeździe do Polski w październiku 1994 początkowo nie myślałem ani o pozostaniu w Polsce, ani o wyjeździe gdzieś dalej w poszukiwaniu dobrobytu. Mieszkam w Polsce od 18 lat i to jest połowa mojego życia. Jestem obecnie przewodniczącym Społeczności Tybetańskiej w Polsce. Moim zadaniem jest m.in. informowanie i uświadamianie Polaków o trwającej od 60 lat tragedii Tybetu i Tybetańczyków, której ostatnim przejawem są protesty we wschodnim Tybecie, przyjmujące drastyczną formę samospaleń. Robię to w imieniu moich rodaków pozbawionych podstawowych praw człowieka za cichym przyzwoleniem polityków świata. Staram się zaangażować Tybetańczyków w działania na rzecz poprawy sytuacji politycznej w Tybecie i uzyskania Prawdziwej Autonomii dla trzech tradycyjnych prowincji Tybetu. Nie umiem powiedzieć, jak długo zamierzam tu zostać. Mam rodzinę, dwójkę dzieci. Bardzo zależy mi na tym, żeby moje dzieci miały żywy i intensywny kontakt z tybetańską kulturą. W Polsce jest z tym trudno, bo jest nas tu obecnie tylko 32, w tym tylko dwie rodziny z dziećmi.

SW: Czy ma pan kontakt z bliskimi w Tybecie, Indiach czy Nepalu?

YL: Ponieważ od początku mojego pobytu w Polsce jestem zaangażowany w akcje na rzecz Tybetu, informacje o moich działaniach docierają do mojej rodziny i niestety także do chińskich informatorów wśród Tybetańczyków. Więc staram się ograniczać moje kontakty z bliskimi w Tybecie. Na wielu obszarach zamieszkałych przez Tybetańczyków takie kontakty są dziś niemożliwe. Otrzymałem ostatnio bardzo smutną wiadomość o zatrzymaniu mojego brata, starszego ode mnie o dwa lata. Został wysłany do „obozu reedukacji”. Wyłącznie za to, że na przełomie roku 2011/2012 wyjechał z Tybetu i brał udział w wielkiej ceremonii religijnej prowadzonej przez Jego Świątobliwość Dalajlamę w Indiach w Bodhgaja, miejscu świętym dla buddystów. Tybet jest teraz całkowicie zamknięty i znajduje się nieoficjalnie w stanie wojennym.

SW: Jak wygląda życie mniejszości tybetańskiej w Polsce? Czy czujecie się w jakiś sposób dyskryminowani?

YL: Osobiście nie czuję się w żaden sposób dyskryminowany. Pracuję jako lekarz i codziennie mam kontakty z wieloma polskim pacjentami, którzy okazują mi wielką sympatię. Ale warto podkreślić, że sprawa Tybetu ogólnie jest lekceważona, szczególnie przez polityków, zresztą nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Z ust Polaków często słyszę: „Z Chinami nie macie szans”, „Chiny to dzisiaj potęga i nikt nie chce z nimi zadzierać”. Odpowiadam przeważnie, że nie mam szacunku i uznania dla mafii, bo uważam, że tylko tak można nazwać chińskich komunistów. Nie mogę pojąć tego, że dla niektórych są na świecie „gorsi” i „lepsi” dyktatorzy.

SW: Czy macie jakąś strategię działania na rzecz wolnego Tybetu? Jakieś małe i duże sukcesy na tym polu?

YL: Staramy się pilnować, żeby polska opinia publiczna nie zapomniała o Tybecie i o chińskich represjach wobec Tybetańczyków. Jesteśmy członkiem międzynarodowej organizacji International Tibet Network z siedzibą w USA i Anglii, zrzeszającej ok. 185 organizacji z całego świata, działających na rzecz Tybetu i obrony praw człowieka w Chinach. Wydaje mi się, że robimy wszystko, co w naszej mocy, ale niestety dopóki Chiny będą kłamać, a politycy z innych krajów będą dalej milczeć, jak choćby polski prezydent podczas grudniowej wizyty w Chinach, tak długo Tybet będzie zagrożony zniknięciem.

SW: A co można osiągnąć tu i teraz?

YL: W Tybecie dzieją się dziś dramatyczne rzeczy. W obliczu braku konkretnej pomocy politycznej ze strony wolnego świata Tybetańczycy są obecnie tak zdesperowani, że gotowi są poświęcić własne życie. Obawiam się, że jeśli światowi przywódcy nie będą jednomyślnie naciskać na komunistyczne Chiny, fala samospaleń w Tybecie będzie trwała, a nawet może dojść do eskalacji przemocy w regionie. Piłka jest teraz po stronie polityków świata i rządu ChRL.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.