ISSN 2657-9596

Ludzie i granice

Bartłomiej Kozek
11/09/2015

Kryzys migracyjny to kolejny po Grecji test dla europejskiej solidarności. Europy nie stać na to, by go oblała.

– Jakie sprawy są dla Ciebie jeszcze ważne? – pyta się mnie znajomy, gdy wracamy pociągiem z Kongresu Młodych Europejczyków, który odbył się w Budapeszcie. Dobre pytanie dla kogoś, kto swego czasu udzielał się politycznie i raczej nie chciałby do tego wracać.

Zastanawiam się.

– Na pewno klimat. Uważam, że to wyzwanie jest wielką szansą na zmiany w gospodarce, modernizację kraju, rozwój, nowe miejsca pracy… I migracje – dorzucam. – Nie dlatego, że uważam je za najwspanialsze zjawisko na świecie, ale po prostu uważam, że wszyscy jesteśmy ludźmi i to założenie powinno kierować naszymi działaniami w tej kwestii.

Swoboda poruszania się

Piątkowy wieczór. Kończy się debata o sytuacji w Ukrainie. Rozmawiamy na niej o wielu aspektach – w tym o niewidzialności uchodźców wewnątrz kraju, którzy usiłują ułożyć sobie życie z dala od Krymu czy Donbasu.

Wcześniej dyskutujemy o tym, jak młodym z krajów europejskich spoza UE (np. tych położonych na zachodzie Bałkanów) trudno jest zdobyć pieniądze na wizę, która umożliwi im studiowanie na którymś z uniwersytetów w państwach członkowskich.

Niedaleko od miejsca, w którym dyskutowaliśmy, problemy wyglądają jednak bardziej dramatycznie.

Idziemy na dworzec Keleti, którego imperialna architektura jak zawsze robi niesamowite wrażenie. Miałem się na nim pojawić w czwartek rano, ale nocny pociąg dojechał tylko do Vac – miejscowości niedaleko słowacko-węgierskiej granicy. Stamtąd musieliśmy się przesiąść na kurs regionalny, kończący bieg na innej stacji w Budapeszcie – Nyugati, wybudowanej w XIX wieku przez firmę Gustawa Eiffla. Miało się gest…

I ta niedogodność komunikacyjna wydaje się jednak niczym w porównaniu do tego, co za chwilę widzieć będziemy na własne oczy.

Tereny zielone

Zaczyna się już w pobliskim parku. Dwie ostatnie stacje najnowszej, zielonej linii metra M4 nie działają. Przechodzimy na przełaj, a naszym oczom ukazują się pierwsze grupy uchodzących. Głównie mężczyzn.

Niektórzy podchodzą, sprawdzają, czy mamy coś do jedzenia albo czy możemy im udzielić przydatnych w dalszej podróży wskazówek. To moment, w którym oczekiwania na ruchy ze strony Austrii czy Niemiec rosną z każdą chwilą.

Gdyby naprawdę bardzo chcieli, mogliby okraść bez większego problemu. Policji nie ma tu wiele, lewicowi intelektualiści płci dowolnej, mimo pewnych zmian w ostatnich latach, nie słyną z przesadnej tężyzny fizycznej, a na dodatek mają forinty w kieszeniach, za które da się kupić jedzenie.

Do żadnych utarczek, zapewne ku rozpaczy nadwiślańskich ksenofobów, nie dochodzi. Patrzymy się sobie w oczy, rozmawiamy z tymi, z którymi nie ma bariery językowej. Widać stres i zmęczenie. Do parku sprowadzono trochę toi-toiów, dzięki czemu poszukujący lepszego życia mogą zaspokoić swoje potrzeby fizjologiczne. Kilkadziesiąt metrów od parku widzimy parę otwartych knajpek. Całych i zdrowych.

Brama do przyszłości

Napięcie wyczuwa się całkiem spory kawałek przed dworcem Keleti – dworcem, który od zeszłej soboty znów zdaje się funkcjonować normalnie.

Wieczór wcześniej tak jeszcze nie jest. Tu policji jest znacznie więcej, co właściwie uniemożliwia bardziej intensywny kontakt z ludźmi w podziemnych przejściach. Możemy tylko stanąć na krawędzi i popatrzeć w dół na poprzecinaną namiotami przestrzeń.

Nie robię zdjęć. Nie potrafię. Innym z grupy jeszcze się udaje. Chyba ciągle trudno uwierzyć w to, że obrazy z filmów katastroficznych możemy dziś obserwować w stolicy środkowoeuropejskiego państwa. Póki były one gdzieś za Ceutą i Melillą albo na Lampedusie, wydawały się odległe i niemal niewyobrażalne. Dziś są już coraz bliżej.


Zdj. Zdenka Lammelova

Rozmawiamy z policją. Dwa regionalne mocarstwa, Węgry i Rumunia, starły się w odwiecznym boju –tym razem na boisku. Dla kibiców liczyć się będzie bezbramkowy remis. Dla uchodźczyń i uchodźców – węgierscy pseudokibice.

Obserwujemy ich, kiedy w ciągu dnia przemieszczają się w swych czarnych koszulkach po mieście. W ciągu dnia nie mamy dostępu do serwisów informacyjnych, o popołudniowych wydarzeniach dowiadujemy się od policji.

Panowie w czerni zaatakowali obozowisko. Szczęśliwie obyło się bez żadnej tragedii. Ot, „cywilizacja europejska” pokazała swą moralną wyższość i zadała cios muzułmańskiemu terrorowi…

Strażnik graniczny

Ciężką atmosferę w mieście dawało się odczuć i wcześniej.

Wymęczeni permanentnym protestowaniem przeciwko kolejnym posunięciom rządu Viktora Orbána opozycjoniści spróbowali zmobilizować się raz jeszcze i w zeszły czwartek zorganizowali sporą demonstrację pod parlamentem, mającą pokazać sprzeciw wobec antyimigranckich działań Fideszu.

Premier Orbán deklaruje radość z powodu obecności sprzedawców kebaba na ulicach Budapesztu. W tym samym czasie spieszy się jak może, by ukończyć stawianie zasieków i muru na granicy serbsko-węgierskiej.

Podobne obwarowania powstały na granicy grecko-tureckiej. Uciekający przed terrorem z Syrii zaczęli częściej próbować przedostać się do UE przez Morze Egejskie. Ryzyko śmierci w wyniku utonięcia wzrosło. Motywacja płynących ku lepszemu życiu nie opadła.

Pomysłów Orbánowi nie brakuje. Na granicę chciałby posłać wojsko. Karane mają być próby niszczenia zasieków. W dyskusjach w parlamencie pojawiają się pomysły na umożliwienie służbom mundurowym wchodzenia do prywatnych domów w poszukiwaniu uchodźczyń i uchodźców.

Opozycji udaje się tylko odroczyć nieuchronne – rządząca krajem prawica ma niemal 2/3 miejsc w parlamencie, a dodatkowo liczyć może na wsparcie nacjonalistów z Jobbiku.

Orbán apeluje do uciekających, by omijali Węgry. Mobilizuje Grupę Wyszehradzką do sprzeciwu wobec pomysłów na obowiązkowe unijne kwoty przyjęć uchodźczyń i uchodźców. Mówi to jako reprezentant kraju, z którego w poszukiwaniu lepszego życia w ostatnich latach wyjechało nawet 300 tysięcy osób.

Prawa i przywileje

W sobotni wieczór oglądamy poświęcony ich losom film – „Wyjechać/Zostać” (Leave/Stay). Jego bohaterki i bohaterowie próbują swych sił w Londynie.

Jedni nie wyobrażają sobie powrotu, inni chcieliby wrócić w rodzinne strony. Prowadzą biznesy, studiują, rozwijają swoje pasje. Korzystają z tego, że nie muszą płacić ciężkich pieniędzy za wizę. Nie muszą również przekraczać Morza Śródziemnego na chybotliwych łódkach.

Mają szczęście. Dostali glejt na przynależność do cywilizacji europejskiej. Przynajmniej na razie, nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy zostanie im odebrany. Na przykład gdyby Wielka Brytania odzyskała możliwość większej kontroli migracji również z obszarów Unii Europejskiej. Ale póki co… brawo Wy!

W trakcie dyskusji po pokazie cieszę się, że coraz więcej jest głosów, które domagają się polityki tworzenia godnych warunków życia również na obszarach, z których dziś w poszukiwaniu lepszego jutra uciekają (nie tylko młodzi) Europejczycy.

Również w wyznaniach uciekających m.in. z Syrii nie brak głosów tęsknoty za utraconym domem i marzeń o powrocie. W lepszych, bardziej spokojnych czasach.

Skwer, na którym spotkaliśmy uchodźców, położony jest przy placu Jana Pawła II.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.