ISSN 2657-9596

Granice – odbudowywać czy przekraczać?

Antonis Galanopoulos , Anna Triandafyllidou
13/04/2016

Przez ostatni rok Europa musiała – poza kryzysem ekonomicznym – mierzyć się z jeszcze jednym wyzwaniem: największym od czasów II Wojny Światowej napływem uchodźców.

W efekcie idea granic zaczęła być na nowo wskrzeszana w Europie. Nie da się jednak w prosty sposób zatrzymać tak wielkiego przepływu ludzi. Antonis Galanopoulos pyta Annę Triandafyllidou o ten kryzys i o sposoby, na jakie może sobie z nim poradzić Unia Europejska.

AG: Ostatnimi czasy przez Europę przetacza się dyskusja na temat układu z Schengen. Co z niej wynika? Co mówi nam ona o granicach i o naszym kontynencie?

AT: Schengen ma ważne znaczenie symboliczne. Prawo do swobodnego przemieszczania się i osiedlania w innych państwach członkowskich jest głównym, pozytywnym osiągnięciem utożsamianym z Unią Europejską przez jej obywatelki i obywateli. Oczywiście nie powinniśmy mylić Schengen ze wspomnianymi przed chwilą prawami, jednak już sam fakt braku konieczności przechodzenia przez kontrole paszportowe ma istotne znaczenie – tak praktyczne, jak i symboliczne. W kontynentalnej części Europy możesz podróżować tak, jakbyś przemieszczał się wewnątrz tego samego kraju. Choć kontrole graniczne w niektórych przypadkach i w pojedynczych krajach nie są jeszcze tragedią, to ich nawrót na szerszą skalę będzie dużym problemem. Nie wierzę, że będzie on rozwiązaniem jakiegokolwiek problemu.

AG: Wierzysz w to, że możemy mieć prawdziwie europejski system graniczny, czy może granice są czymś będącym ściśle w kompetencjach poszczególnych państw? Jak można stworzyć europejski system graniczny, jeśli UE nie jest póki co tak naprawdę unią?

AT: Zmierzamy w stronę europejskiego systemu ochrony granic. Biorąc pod uwagę globalny kryzys geopolityczny leży on w interesie wszystkich państw członkowskich. Już dziś mamy wspólne, unijne granice – te zewnętrzne. Są one rzecz jasna strzeżone przez służby państwowe. Mają ważne znaczenie polityczne i symboliczne, jednak jako że nie są one w pełni zeuropeizowane toczy się polityczna gra o to, czyje one właściwie są. W krajach na północy i wschodzie Europy, położonych z dala od stref kryzysowych widać niebezpieczną pokusę izolowania Grecji i traktowania jej jako strefę buforową, jako że Turcja zdaje się nie pełnić obecnie tej funkcji.

AG: W trakcie obecnego kryzysu wiele państw postanowiło zamknąć swoje granice, przywrócić kontrole, a nawet zaczęło się ogradzać. Czy tego typu działania mogą być skutecznymi narzędziami zarządzania przepływami migracyjnymi?

AT: Zasieki czy zamykanie granic nie są dobrymi sposobami radzenia sobie z tym wyzwaniem. Mamy obecnie do czynienia z bardzo dużymi zmianami na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, które nie zależą od nas, Grecji, Bułgarii, Macedonii, a nawet Niemiec czy UE.

Nie ma możliwości zatrzymania skutków tych wielkich, geopolitycznych zmian na naszych granicach.

Próbujemy rzecz jasna wpływać i zarządzać przepływami ludzi, ale twierdzenie, że możemy je powstrzymać jest demagogią. Nie możemy patrzeć na siebie i swoje granice w oderwaniu od kontekstu międzynarodowego. Nie wyniknie z tego nic dobrego. Poświęcimy całe nasze siły i środki na ich strzeżenie, przez co zginie więcej ludzi, a przemytnicy będą mogli domagać się wyższych stawek. Za kilkanaście lat zorientujemy się, że zbyt wielu ludzi, którzy przybyli do Europy w poszukiwaniu bezpieczeństwa, nie mając niezbędnych papierów, osunęło się w odmęty nędzy i brutalnego wyzysku.

AG: Skąd wziął się dzisiejszy nawrót granic?

AT: Dla wielu polityków łatwiej powiedzieć, że ochronimy się poprzez ich zamknięcie. Pamiętajmy też, że gdy ogłosimy „koniec świata”, trafiamy na pierwsze strony gazet. Kiedy przekonujesz, że kryzys jest skomplikowany, ale próbujemy sobie z nim poradzić i przyda się pomoc każdej i każdego z nas, trafiasz na stronę dziesiątą. Widać istotny rozdźwięk między retoryką, uskutecznianą na potrzeby wewnętrzne, a realizowaną polityką i wdrażanymi działaniami.

Czy gdyby poszczególne kraje opuściły UE, to powstrzymałoby to uchodźców przed napływem do Europy? Nie. Nie o to powinno chodzić. Gdyby Unia postawiła sobie za cel odizolowanie Grecji pod hasłem powstrzymania migracji na północ kontynentu, to działanie to nie przyniosłoby skutku. Tak uchodźcy, jak i przemytnicy znaleźliby inne drogi. Tu nie ma łatwych rozwiązań. Trzeba pracować nad kilkoma naraz – lepszym zarządzaniem przyjęciem, dystrybucją oraz integracją uchodźców, współpracą z Turcją i działaniami na rzecz pokoju na Bliskim Wschodzie. To jasne, że nie są to proste sprawy.

AG: Prawicowi populiści, tacy jak Viktor Orbán, przekonują, że zamykanie granic umożliwi zachowanie tożsamości narodowej. Dlaczego ten symboliczny aspekt granic jest taki istotny?

AT: Granice kojarzone są z suwerennością, a ta stanowi esencję narodowego samostanowienia. Wydaje nam się, że za pomocą ich kontroli będziemy w stanie przywrócić porządek społeczny i publiczny, poczucie bezpieczeństwa… Wysoki poziom rozwoju technologicznego połączony z zamożnością sprawia, że wierzymy w możliwość odizolowania się i zapewnienia sobie bezpieczeństwa. To bujda. To przecież właśnie te zjawiska sprawiają, że jesteśmy dziś tacy otwarci i wzajemnie od siebie zależni.

Moim zdaniem już dziś z powodu regionalnych bloków w rodzaju UE zmierzamy w stronę zmniejszenia znaczenia granic. Uważam, że dziś nie są one takie zamknięte – widać to po przepływach ekonomicznych, handlowych czy kulturalnych. Całkiem łatwo przekracza się je osobom wykształconym czy zamożnym. Są one zamknięte głównie dla ubogich, mniej utalentowanych czy posiadających „niewłaściwy” paszport. W stosunkach międzynarodowych widzimy równocześnie rosnącą wielobiegunowość i współzależność. Sprawia to, że rola granic ulega zmniejszeniu.

Dowodu na to, że mają one coraz bardziej porowaty charakter dostarcza dziś międzynarodowy terroryzm. Możemy postawić na granicach tyle kontroli, ile nam się żywnie podoba, wątpliwe jednak, czy jest to dobra strategia powstrzymania (potencjalnych) terrorystów.

AG: Podejście do integracji migrujących różni się w poszczególnych krajach, podobnie jak różnią się ich podejścia do granic. Czy azyl i integracja mogą kiedyś być zarządzane na szczeblu europejskim?

AT: Kwestia polityki granicznej rozwijała się w ostatnich latach w oderwaniu od kwestii integracji. Odmienne systemy włączania oraz integrowania powiązane są z odmiennymi definicjami tożsamości narodowej oraz historycznymi doświadczeniami, jakie kraje UE miały z migracjami. Potrzeba nam jednolitego statusu azylowego, który byłby honorowany w całej Unii. Nie potrzebujemy jednak jednolitego, europejskiego modelu integracji. To proces, który odbywa się na szczeblu lokalnym – mamy już dostatecznie dużo odgórnej koordynacji czy wymiany praktyk.

AG: Czy – jako Europejki i Europejczycy – możemy być zadowoleni ze sposobu, w jaki Unia radzi sobie z kryzysem uchodźczym?

AT: Szklanka jest do połowy pełna. Oficjele Komisji Europejskiej (Jean-Claude Juncker, Federica Mogherini i Dimitris Avramopoulos) okazali wielką wolę polityczną na rzecz wdrożenia i promowania rozwiązań na szczeblu europejskim. Państwa członkowskie nie odrobiły swojej lekcji i rozczarowały swoją postawą. Unia odegrała swoją rolę. Państwa członkowskie blokują decyzje i ich wdrażanie. Powtórzę jednak jedno – kryzys ma ogromną skalę i tak czy siak nie będzie go łatwo rozwiązać.

AG: Co zatem dokładnie zrobiła do tej pory Komisja Europejska? Dlaczego stosunki między nią a państwami członkowskimi w tej materii są tak skomplikowane?

AT: Komisja włożyła wiele wysiłku w poszukiwanie współpracy z państwami regionu (m.in. podczas szczytów w La Valletta oraz Barcelonie). Sporo naciskała na państwa członkowskie ze wschodu kontynentu, by okazały one solidarność, walczyła również z demagogicznymi pomysłami na pozostawienie sprawy wyłącznie w rękach obciążonych wyzwaniem krajów unijnych peryferii.

Komisja Europejska nie jest rzecz jasna rządem w sensie znanym nam z poziomu państwa narodowego, ma zatem ograniczenia w tym, co zrobić może, a co nie. To samo tyczy się Parlamentu Europejskiego, który w tej kwestii zajmuje postępowe, proeuropejskie stanowisko, próbując promować solidarność między państwami członkowskimi. To chyba Rada Europejska (a tym samym koniec końców państwa członkowskie) najbardziej zawodzą Europę, jej obywatelki i obywateli poprzez twierdzenie, że efektywnym sposobem rozwiązania problemu jest zamknięcie swych granic.

AG: Szerzy się przekonanie, że klucz do rozwiązania kryzysu uchodźczego znajduje się w ręku Turcji. Zawarto porozumienie, ale nadal trwają wysiłki…

AT: Lepsza współpraca z Turcją jest tu kluczowa. Znajduje się tam ponad 2 miliony osób, które uciekły z Syrii – 85% z nich mieszka w miastach, 15% w obozach.

Jeszcze dwa lata temu kraj ten nie był nawet w pierwszej dwudziestce krajów, przyjmujących uchodźców. Dziś jest w pierwszej trójce.

To, co stało się w Turcji ma imponująca skalę. Unia naciska na nią, by w zamian za liberalizację reżimu wizowego stała się strefą buforową. Ankara słusznie domaga się zwiększenia pomocy finansowej i operacyjnej, by mogła lepiej sobie radzić z 2,1 miliona Syryjczyków których gości. To długofalowy proces negocjacyjny. Myślę, że Turcy powinni doczekać się liberalizacji wiz, ale powinno się również tworzyć zachęty do lepszego zarządzania przez ten kraj przepływami migracyjnymi. Dziś ich działania głównie dają paliwo przemytnikom.

AG: Czego powinniśmy oczekiwać od Unii i jej instytucji – takich jak Frontex – w celu poprawy sytuacji? Co należy zrobić?

AT: Póki co priorytetem było zarządzanie granicami i finansowanie Frontexu, a nie udzielanie azylu, co widać było w poziomie przyznawanych środków oraz udzielanych prerogatyw. W obecnej sytuacji musi się to zmienić. Potrzebujemy jednolitego, europejskiego systemu azylowego. Europejski Urząd wsparcia w dziedzinie Azylu (EASO) musi mieć pięciokrotnie większy budżet i uprawnienia. W okresie 2013-2014 Frontex dysponował rocznym budżetem rzędu 115 milionów euro – EASO zaś tylko 15 milionami.

To ważne, by powstał również ogólnounijny status uchodźcy. EASO powinna mieć tego typu uprawnienia. Pozwoliłoby to nam na wzmocnienie wspólnej, europejskiej granicy. To EASO, a nie Frontex, powinna być na czele tego procesu. Potrzebujemy również międzynarodowego planu osiedleńczego dla uchodźców, dotyczącego nie tylko państw UE. Powinni oni trafiać również do innych państw, tak jak w latach 70. XX wieku działo się z uciekającymi przed władzą komunistów mieszkankami i mieszkańcami Indochin.

AG: Co aktualny kryzys graniczny mówi nam o nas samych? Czy uchodźcy to nowe zwierciadło, w którym Europa konfrontuje się ze swą przeszłością i niespójnością?

AT: Myślę, że kryzys uchodźczy odsłania już istniejące napięcia i dylematy, które mieliśmy od zawsze. Nie ma tu niczego nowego. Problem tkwi w tym, że obecny kryzys przyjmuje ogromne rozmiary i nastąpił po siedmiu latach kryzysów ekonomicznych – najpierw finansowego, a następnie w strefie euro. To zatem trudny moment dla Europy i Unii Europejskiej. Pamiętajmy też o tych, których po grecku nazywamy „oi Kassandres” – przewidujących nieszczęścia, których słychać dziś głośniej niż tych, mówiących z nadzieją.

Artykuł Reviving or Overcoming Borders: a Choice for Europe ukazał się na łamach Zielonego Magazynu Europejskiego. Tłum. Bartłomiej Kozek.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.