ISSN 2657-9596

Żywność bez pośredników

Katarzyna Słoboda
05/11/2012

W 1993 r. nowo wybrane władze miasta Belo Horizonte, stolicy stanu Minas Gerais w Brazylii ogłosiły, że dostęp do żywności jest prawem każdego mieszkańca. Patrus Ananias de Souza, nowy burmistrz, wdrażanie planu walki z głodem rozpoczął od stworzenia 20-osobowej rady składającej się z obywateli, robotników, przedstawicieli biznesu i kościoła, która miała wprowadzać nową politykę żywnościową w życie. Powstały liczne rolnicze targi, na których lokalni drobni farmerzy mogli sprzedawać swoje zbiory bezpośrednio. Zachęcono drobnych przedsiębiorców do zakładania sklepów ABC (od portugalskiego „żywność po niskich cenach”), w których obowiązywały ustalone przez władze miasta niskie ceny dla kilkunastu wybranych produktów pochodzących od lokalnych wytwórców. W mieście zaczęły powstawać „restauracje ludowe”, w których cena za posiłek nie przekraczała 1 reala brazylijskiego (1,50 zł). Samorządowy plan uwzględnił również edukację w zakresie zdrowego odżywania się, a także kontrolę jakości oraz cen żywności dostępnej w sklepach na terenie miasta. Informacje o najniższych cenach publikowane były w ogólnodostępnych miejscach, takich jak chociażby przystanki autobusowe.

Takie systemowe rozwiązania mogłyby być marzeniem członków i członkiń kooperatyw spożywczych, których naczelną zasadą jest samoorganizacja celem pozyskania taniej i zdrowej żywności. W Polsce działa ich już ok. 10 w największych miastach, takich jak Warszawa, Łódź, Poznań, Gdańsk czy Kraków. Zakupy robione są z różną regularnością, niestety przeważnie na lokalnych giełdach, które tylko w przypadku sezonowych produktów gwarantują dostęp do świeżej żywności, inne produkty są importowane lub hodowane w warunkach szklarniowo-chemicznych; nie zawsze udaje się też ominąć pośredników. Podejmowane są próby nawiązania kontaktu z lokalnymi rolnikami, którzy uprawiają zdrową żywność, jednak tu bardzo trudny do ominięcia jest wymóg certyfikowania, który automatycznie podnosi ceny. Inną przeszkodą w utrzymaniu stałej więzi z lokalnymi producentami jest fakt, że kooperatywa to struktura nieformalna, niehierarchiczna, a przez to niestabilna, o rotacyjnym składzie członków, niejednokrotnie utrzymywana na barkach kilku najwytrwalszych osób.

„Z natury więc kooperatywy spożywczej wynika, że jest ona stowarzyszeniem otwartym dla wszystkich, przyrodzoną nieprzyjaciółką wszelkich monopoli i ograniczeń, prawdziwym stowarzyszeniem ludowym. Biorąc na siebie zadanie bezpośredniego nabywania towarów, dąży ona z konieczności rzeczy do tego, aby ogarnąć sobą wszystkich spożywców, tj. wszystkich ludzi; czyli, innymi słowy, aby zawładnąć całym rynkiem krajowym, aby ten rynek zorganizować i przystosować do potrzeb ludności, odebrać rządy jego z rąk kapitalistów i kupców i oddać w ręce ludu”, pisał Edward Abramowski na przełomie XIX i XX w. Jednym z realnych śladów czerpania z myśli Abramowskiego jest tzw. „fundusz gromadzki”, będący swego rodzaju wewnętrznym 10% podatkiem narzucanym na każde zakupy dokonywane poprzez Kooperatywę. Obecnie jest on przeznaczany na wspomaganie lokalnych inicjatyw promujących idee sprawiedliwości społecznej lub w razie konieczności może stanowić kasę zapomogową dla członków i członkiń. Według teoretyka spółdzielczości Romualda Mielczarskiego fundusz miał stanowić wspólny zysk kooperatywy, który następnie inwestowany byłby w rozwój chociażby infrastruktury (tak przecież powstał w 1907 r. w Łodzi związek Społem, do dziś zarządzany przez współtworzące go Spółdzielnie Spożywców).

Wyzwanie, przed jakim stoją dziś kooperatywy, to dostęp do zdrowej, świeżej i taniej żywności, skoro członkowie i członkinie to świadomi konsumenci, dla których alternatywą nie są sklepy z certyfikowaną organiczną żywnością – zdrowa żywność nie powinna być wszak przywilejem klasy średniej. Jedną z możliwości jest bezpośrednie wsparcie gospodarstwa rolnego na regularnych zasadach – zarówno finansowo, logistycznie, jak i fizyczną pracą przy kolejnych etapach upraw w myśl zasady „you do not pay for food, you pay for agriculture”. System rolnictwa wspieranego przez społeczność (Community Supported Agriculture)1 opiera się na dzieleniu upraw, ale i odpowiedzialności, a co za tym idzie ryzyka związanego z nieudanym plonem.

W 2011 r. mieszkańcy miasta Sedgwick w stanie Maine (USA) wbrew prawu stanowemu przyjęli uchwałę, zgodnie z którą lokalni farmerzy mogliby sprzedawać żywność bezpośrednio. W kolejnych miesiącach podobną uchwałę przyjęły kolejne miasta tego stanu: Penobscot, Blue Hill, Trenton, Hope, Plymouth, Appleton i Livermore. „Uznajemy, że mamy prawo do wytwarzania, przetwarzania, sprzedawania, kupowania i konsumowania lokalnej żywności, promując w ten sposób samowystarczalność, dbając o zachowanie rodzinnych farm i lokalnych tradycji żywnościowych. Prawo do posiadania lokalnego systemu żywnościowego jest związane z naszym niezbywalnym prawem do samostanowienia” – czytamy w uchwale przyjętej w Penobscot. W Polsce to właśnie kooperatywy spożywcze powinny być propagatorkami dyskusji na temat nawyków konsumenckich, a przede wszystkim obywatelskiego udziału w kształtowaniu polityki rolnej i żywieniowej.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.

Discover more from Zielone Wiadomości

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading