ISSN 2657-9596
Fot: Pixabay/Cdd20

Czy żyjemy w post-patriarchalnym świecie?

Agnieszka Grzybek , Adam Ostolski , Ann Snitow
08/03/2012
Z prof. Ann Snitow rozmawiają Agnieszka Grzybek i Adam Ostolski 
Agnieszka Grzybek: W ubiegłym roku wygłosiłaś w Warszawie wykład „Co feminizm mógłby wnieść do języka polityki?”. Ja jednak chciałabym zapytać nie o potencjalny, ale faktyczny wpływ feminizmu na język polityki.

Ann Snitow: To pytanie dość skomplikowane, ponieważ język feministyczny na dobre zadomowił się w kulturze amerykańskiej. Jak na ironię, wiele spraw uznaje się dziś za oczywiste. Młode kobiety i mężczyźni nie mają pojęcia, że żyją w zupełnie innej kulturze słowa niż ich dziadkowie. Pojęcia takie jak molestowanie seksualne, dyskryminacja, przemoc domowa, seksizm na dobre zakorzeniły się w języku. Z drugiej strony mamy jednak do czynienia z backlashem, choć muszę przyznać, paradoksalnie, że sama prawica, która od lat 80. rośnie w USA w siłę, jest zmuszona sięgać po język feministyczny. Kiedy chciano zdymisjonować prezydenta Clintona, prawica oskarżyła go o molestowanie seksualne. Monika Lewinsky miała być ofiarą molestowania seksualnego. Posłużono się językiem feministycznym, choć wypaczono sens, jaki się kryje za pewnymi pojęciami. Sarah Palin używa języka feministycznego, kiedy mówi: kobiety są silne, silniejsze od mężczyzn. Są niczym niedźwiedzice, które chronią swoje dzieci. Można to jednak uznać za sukces feminizmu, skoro określone pojęcia weszły do powszechnego użycia. Podczas wykładu posłużyłam się metaforą parasola. Podczas ulewy, chciałoby się – niczym parasol, który nas chroni przed deszczem – mieć na podorędziu odpowiednie słowa.

AG: Jak sama zauważyłaś, istnieje jednak ryzyko zawłaszczania języka feministycznego przez konserwatywnych polityków, media. Jak się możemy przed tym bronić?

AS: Feministyczne idee zostały przyswojone w różnym stopniu. Zupełnie pominięto rewolucyjny i utopijny charakter ruchu, bowiem i rewolucja, i utopia to słowa wyklęte tak w Ameryce, jak i w Polsce. O utopii można mówić tylko ironicznie, mimo iż marzymy przecież o całkowitym przemodelowaniu stosunków społecznych. W amerykańskiej kulturze nie funkcjonują takie słowa jak socjalizm czy krytyka kapitalizmu, choć przecież używamy tych pojęć. Feminizm drugiej fali wniknął w wiele sfer politycznego działania. Mimo różnic jedno nie ulegało wątpliwości: że chodzi w nim o transformację świata. Było wiele różnych feminimów – feminizm lewicowy jest tylko jedną z odmian. Ludzie z entuzjazmem odnosili się do feminizmu, bo kojarzył im się on z psychologią, indywidualizmem, partnerskimi małżeństwami. Nie dostrzegali w nim jednak podstawowych założeń, do których odwoływały się feministki lewicowe. Bez wątpienia lewicowe idee słabo się przyjęły w kulturze popularnej. Dlatego wielu osobom feminizm nie kojarzy się z redystrybucją budżetu, prawami pracowniczymi. O sukcesie feminizmu świadczy jego potencjał wnikania w tak wiele różnych obszarów, choć jednocześnie zapomina się, kryje się za tym historia walki o konkretne postulaty. Neoliberalizm mógł przywłaszczyć sobie feministyczny język i nikt tego nawet nie krytykował. Wiele kobiet nie dostrzega niebezpieczeństwa w neoliberalizmie – one po prostu chcą, aby kobiety miały dobrą pracę. Mam za złe feminizmowi, że bezrefleksyjnie przyswoił sobie ideę tzw. „wolnego rynku”. Z drugiej strony jednak, jeśli zależy nam na realizacji ważnych postulatów, musimy sięgnąć po jeden z dostępnych dyskursów. Przykładem może być dyskurs praw człowieka, którym feminizm zaczął się posługiwać w latach 90., bowiem lewicowość była w owym czasie stratą czasu. Niewiele można by zdziałać odwołując się do niej.

AG: Zastanawiam się, czy sięgnięcie do dyskursu praw człowieka w odpowiedzi na neoliberalizm nie było jednak błędem ze strony feministek amerykańskich i polskich. Dyskurs praw człowieka ma swoje ograniczenia, nie wszystko da się w nim wyrazić. Jakie są zalety i wady zastosowania tej strategii?

AS: Rację miała Agnieszka Graff, przypominając, że feminizm właściwie automatycznie przyswoił sobie dyskurs praw człowieka. Znacznie więcej będziemy w stanie zdziałać, jeśli odwołamy się do idei i wyobrażeń mających znaczenie dla danej społeczności. Wtedy można góry przenosić. Prawa człowieka nie budzą negatywnych skojarzeń, chodzi w nich przecież o podstawowe prawa, które przysługują wszystkim ludziom. Stwierdzenie, że prawa kobiet to prawa człowieka było olbrzymim krokiem naprzód i swego czasu miało wydźwięk radykalny. Trzeba było czasu, żeby ludzie uświadomili sobie, że można być terroryzowanym także we własnym domu, że przemoc domowa jest łamaniem praw człowieka. Takie postawienie sprawy budziło duży opór. Z drugiej strony jednak z dyskursem praw człowieka wiążą się pewne ograniczenia: mówiąc o prawach człowieka kobiet, nie domagałyśmy się transformacji systemu ekonomicznego, społecznego, innej edukacji, innych idei.

Adam Ostolski: Do pojęć, o których wspomniałaś, chciałbym dorzucić jeszcze jedno: patriarchat. Swego czasu było bardzo użyteczne, choć wydaje się, że nie cieszy się dziś popularnością. Na ile dalej możemy się do niego odwoływać, żeby krytykować status quo?

AS: To pytanie dość skomplikowane. Niektórzy twierdzą bowiem, że żyjemy już w post-patriarchalnym świecie. W patriarchacie to mężczyzna był panem wszelkiej własności i opiekunem rodziny. Dźwigał wielką odpowiedzialność. Miarą jego sukcesu było to, na ile potrafił zadbać o dobrobyt rodziny. To stąd wyrasta przekonanie, że mężczyźni są odpowiedzialni. Stopniowo to wyobrażenie o obowiązkach mężczyzny erodowało, dlatego dziś wiele osób twierdzi, że żyjemy w post-patriarchalnym świecie. Wciąż jednak problemem jest męska dominacja, seksizm, swego rodzaju wojna między płciami.

AO: Dostrzegam pewien problem z przenikaniem patriarchatu do innych pojęć. Kiedy myślę o patriarchacie, przychodzą mi do głowy patriarchalne instytucje: patriarchalne państwo, patriarchalna korporacja, armia, patriarchalna rodzina. Kobieta może przecież zajmować liczącą się pozycję w strukturach patriarchalnych, weźmy choćby przykład królowej Anglii Elżbiety I żyjącej w XVI wieku. Fakt, że kobiety będą zajmowały wysokie stanowiska, nie oznacza automatycznie, że system patriarchalny upadnie…

AS: Patriarchat był wyraźnym układem władzy. To raczej sztywny opis niezmiennej sytuacji. Powiedziałabym, że dzisiejsza walka o władzę ma zupełnie inny wymiar. Mężczyźni wciąż dominują w sferze publicznej, czy jednak dalej możemy mówić o tym, że żyjemy w patriarchacie? Niewykluczone. W pewnym sensie patriarchat to staromodne pojęcie i nie jestem pewna, czy przystaje do naszych czasów. Mężczyźni dalej rządzą światem, jeśli ich władzę będziemy identyfikować z władzą państwową czy militarną, nie można tego jednak porównać z sytuacją, kiedy ponosili wyłączną odpowiedzialność za dobrobyt i bezpieczeństwo rodziny. Męskość przeżywa dziś kryzys, jest krucha i zmienna. Muszę jednak przyznać, że cieszy mnie to.

Prof. Anna Snitow – amerykańska feministka, profesorka literatury i gender studiem w New School for Social Research w Nowym Jorku. Była jedną z założycielek grupy New York Radical Feminists, w 1990 roku założyła Network of East West Women, sieć skupiającą organizacje i osoby indywidualne z Europy Środkowo-Wschodniej, która miała budować współpracę między feministkami amerykańskim i z krajów transformacji.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.