ISSN 2657-9596
Fot. cottonbro/Pexels

Wróćmy do ogrodów

Monika Kostera
02/05/2022

Nie istnieje coś takiego jak jednostka sama dla siebie. Owszem, jako istoty ludzkie jesteśmy unikalne, niepowtarzalne, oryginalne. Mamy też potencjał i powołanie by dopełnić się w naszej niepowtarzalności.

Zygmunt Bauman powiedział kiedyś, że geniusz to ktoś jednokrotny, całkowicie oryginalny. Jednak będąc unikatami zawsze jesteśmy jednocześnie częścią czegoś większego od nas – nosimy to w sobie jak element hologramu nosi w sobie całość obrazu. Podejście systemowe nazywa te większe całości systemami. Łączą się ze sobą, mają obszary wspólne, mniejsze systemy wchodzą w skład większych. Antropolog Gregory Bateson mówił o ekologii umysłu, czyli świecie, który jest żywą jednością, na która składa się wiele mniejszych zbiorów. To one tworzą podstawę wszelkich systemów ludzkich i biologicznych – nasz wielki wspólny ekosystem. Jest oparty na dynamice przepływów i relacji, które mogą być zrozumiane tylko w jakimś kontekście, mówiącym o tym, dokąd zmierzają, skąd przybywają. Odnowa jest możliwa i pożyteczna tylko wtedy, gdy mniejszy system albo element systemu działa się w zgodzie z tymi dynamikami, nie wbrew nim. Inaczej można zniszczyć ekosystem i samych siebie przy okazji.

Filozof Bernard Stiegler mówił, że ludzkość jest potencjalnie głupia, bo tylko gatunek ludzki może zniszczyć sam siebie, poprzez swoje celowe i racjonalne działanie. Taka śmiercionośna racjonalność to ludzka gatunkowa głupota. By przed nią się uchronić, potrzebujemy czegoś więcej niż celowości i rozumu. Potrzebujemy świadomości systemowego kontekstu.

Żywe systemy działają w stałej relacji z kontekstem – i tu nie różnimy się od lasu czy od mrowiska. Systemy coś z otoczenia pobierają i coś mu oddają. Zdarzają się systemy pasożytnicze, grabiące zasoby z otoczenia i nie dające mu nic w zamian (albo wręcz zatruwające je). Jeśli nie mają się dokąd przenieść, to wcześniej czy później skazane są na śmierć razem ze swoim otoczeniem. Jednak one, w odróżnieniu od ludzi, nie wiedzą co czynią, po prostu tak działają, bo taka jest ich nisza w większym ekosystemie. Systemy, które nie są pasożytnicze starają się o dwustronnie pożyteczną wymianę. Dzięki temu mają szansę na przetrwanie w dłuższym okresie, a otoczenie korzysta na ich istnieniu. Otoczenie daje systemowi energię potrzebną do życia. Drzewo żyje dzięki ogrodowi i jednocześnie dba o ogród – pobiera wodę i minerały potrzebne do życia, daje cień i tlen ludziom i kotom, zapewnia mieszkanie ptakom i wiewiórkom, nektar pszczołom i kompost z liści mniejszym roślinom rosnącym wokół.

Człowiek korzysta na obecności drzewa, ale jest w ogrodzie ambiwalentną obecnością. Nie zawsze zachowuje się dobrze. Czasami cieszy się zielonością i jest jej wdzięczny, a czasami śmieci, wycina drzewa. Czasami wręcz robi to bez opamiętania, bez troski o to, czy cokolwiek wokół przeżyje. Może nawet lepiej, by się nigdy tu nie pojawił. Bywa, że nawet jako ogrodnik zachowuje się różnie, choć w tej roli przynajmniej miewa dobre intencje. Ba, miewa wizje, wielkie idee i plany. Uprawia, przycina, zaszczepia, sadzi nowe gatunki, cyzeluje, przerabia przyrodę według swoich upodobań. Nic nie zostawi takim jak było. Jest ambitny. I to bywa zarówno cnotą, jak przekleństwem.

Socjolog Zygmunt Bauman obserwował takich nadmiernie ambitnych ogrodników i sam w swoim ogrodzie starał się ich nie naśladować. Opisując ewolucję systemów społecznych, stwierdził, że nowoczesne, modernizujące się społeczeństwo jest podobne do ambitnej ogrodniczej utopii. Poddawane jest wizjom i zabiegom porządkowania, organizowania. Niektóre rośliny (i ludzie) stają się w takim ogrodzie pożyteczne i pożądane, trzeba o nie dbać, a inne (i inni) są chwastami, które trzeba usunąć. Ogrodnik modernizator musi być czujny, metodyczny i dobrze zorganizowany.

Ale istnieje też nowa wersja utopii ogrodnika, która powstała w trakcie książki-rozmowy między Zygmuntem Baumanem, Ireną Bauman, Jerzym Kociatkiewiczem i mną. W tej nowej ogrodniczej utopii wymóg czujności pozostaje w mocy, ale metodyczność nie jest konieczna. „Organizacja” zmienia znaczenie – nowy ogrodnik, którego nazwaliśmy ogrodnikiem arkadyjskim, nie stara się narzucać przyrodzie wzorców, a raczej czule z nią współpracuje. Zamiast usuwać chwasty, arkadyjski ogrodnik cieszy swoje oko liliami na polu, a ucho śpiewem niebieskich ptaków. Pozwala krzewom rosnąć tak jak najbardziej lubią. Kocha tak samo mocno róże i mlecze. Jednak jest czujny – dba o dobro słabszych i bardziej delikatnych roślin, strzeże ogrodu przed gatunkami inwazyjnymi. Buduje domki lęgowe jerzykom i hotele dla dzikich zapylaczy. Nie interesuje go geometria efektywności – o wiele bardziej ceni sobie fraktalność natury. Taki ogród nie miejscem schludnym ani schlebiającym mieszczańskim gustom. Nie znajdziecie tu biednych drzewek w donicach ani prestiżowego stolika kawowego. Ogrodnik arkadyjski stara się stwarzać warunki do symbiozy – kompostuje i pozwala ogrodowi stale się odnawiać, chwali obfitość. Nie lubi pozorów. Przez jego ogród przepływa i światło, i ciemność. Drapieżniki tu nie rządzą, ale pojawiają się i zabijają. Ogrodnik arkadyjski nie zamyka w domu swojego czarnego kota. Niektóre gruszki rosnące pod jego oknem są piękne i kształtne, a inne krzywe i pokraczne. W ogrodzie jest miejsce dla wypielęgnowanych i wychuchanych róż i dla niedookreślonych gatunków zielska. Ogrodnik świetnie się czuje z niejasnością, ambiwalencją, niejednoznacznością. Nie jest dla niego problemem, że życie rozkwita poza klasyfikacjami i poza konkursem. To ogród pełen wyobraźni, gdzie każda roślina żyje własnym życiem, jest oryginalna, niepowtarzalna, jednokrotna – a więc genialna. Ale żadna nie żyje osobno, wszystkie współpracują ze sobą, tworząc zmienną i nieprzewidywalną harmonię.

Takie ogrody sprawiają, że człowiekowi chce się wracać na Ziemię, jak nawołuje Bruno Latour. Socjolog ostrzega, że nasze czasy są oderwane od wszystkiego, co życiodajne. To czasy nierówności, śmiercionośnej i obsesyjnej produktywność, rabunkowej globalizacji. Ludzkość popadła w szał niszczenia – samej siebie i planety, na której żyjemy. Gatunek ludzki potrzebuje dramatycznego zwrotu, przestawienia i nakierowania kompasu nie na przemysłowe korzyści czy narodowe zwycięstwa, ale na dobro ekosystemu, który wszystkich i wszystko żywi. Koniecznie powinniśmy wypracować sposoby myślenia i organizowania swoich działań politycznych tak, by nauczyły nas jak dobrze zamieszkiwać na naszej planecie.

Naprawdę musimy wrócić do ogrodów, jak śpiewała w 1970 roku Joni Mitchell.

 

Ogród

Archanioł wygnał z Raju
Adama i Ewę
ale zwierzęta zostały

rośliny rosną,
jabłka spadają,
gniją,

sad rośnie,

i widzi sam, że
jest dobry

Powoli
zacierają się nazwy

Co wieczór Bóg
przechadza się
po ogrodzie

I wtedy pachną
niewiadome kwiaty,

spomiędzy traw
wysiewają się ziarna
nienazwanych dni
(Warszawa, 2022)


 

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.