ISSN 2657-9596
Matt Bennett/Unsplash

Nigdy się życiem nie nudzić

Monika Kostera
03/03/2023

Uczymy się być wrażliwi i otwarci na odmienność, odstawanie od tego, co uchodzi za w pełni sprawną normę. Coraz częściej w towarzystwie mającym o sobie zdanie, jakoby było postępowe i światłe unika się antagonizującego, degradującego języka. W rozmowach przynajmniej deklaracyjnie wypada nie wykluczać za to, co jeszcze niedawno uważane było za „słabość” i „dewiację”.

Jest od tej reguły kilka wyjątków i wszystkie mówią coś ważnego o naszym zbiorowym stanie ducha. Jeden z tych wyjątków zdawać by się mógł bardzo wyraźny, bo dotyka nas wszystkich, przynajmniej potencjalnie. Jako społeczeństwo, ale też jako jednostki, bardzo nie umiemy się starzeć. Tymczasem przecież właśnie słyszy się zewsząd, że „społeczeństwa się starzeją” i ludzie żyją coraz dłużej. Powinniśmy się nauczyć żyć coraz dłużej.

Tymczasem całkiem otwarcie w mediach wszelkiej proweniencji mówi się o osobach niemłodych w sposób degradujący, poniżający, agresywny. Nie są dla mediów i ich odbiorców problematyczne takie określeni jak „dziaders”, „leśny dziadek”, „babcia” (nie osobista babcia autora tekstu tylko osoba zajmująca stanowisko pracy, które jemu się marzy). Bezstresowo artykułowane są hasła typu: „Starzy powinni odejść z pracy i oddać stanowiska młodym”, bo młodym się „należy”? i „muszą”? zrobić karierę. Dotyczy to przede wszystkim takich miejsc pracy jak uniwersytety, gdzie starość akurat może być dużą wartością dodaną i gdzie praca nie wymaga fizycznej siły ani nawet krzepy. Chyba łatwo się zgodzić, że wirtuozeria, mistrzostwo w zawodach typu rzemieślniczego przychodzi wraz z doświadczeniem. Wolę pooglądać na youtube koncert starego Rubinsteina, niż popisy nowicjuszy, nawet jeśli te drugie są cenne i ważne. Wolę oddać mój zegarek do starego zegarmistrza fachury niż przekazać w gładkie dłonie eleganckiego pana w drogim stroju w centrum handlowym. (Ostatnio musiałam słono zapłacić staremu fachowcowi za uratowanie zegarka sknoconego przez eleganckiego pana, któremu wcześniej „dałam szansę”). Oczywiście mistrzostwo przychodzi nie do każdego, i nie zawsze. Ale też przecież nie każdy młody jest młodzieńczym Mozartem.

Są zawody, które nie są atrakcyjne dla młodych-dynamicznych – bynajmniej nie Mozartów, tylko raczej osób o mentalności marcowego docenta. Mam na myśli takie zawody jak taksówkarz, ochroniarz, opiekunka do dzieci – tu jakoś tego świętego oburzenia pracą starszych nie widać, ani też nie tworzy się konstruktów prawnych mających zablokować dostęp do wykonywania ich starszym w całości lub w znaczących częściach. Polskie media głównego nurtu zdały się bez wahania przyjąć wizję starości jako czegoś brzydkiego, niepotrzebnego, nieproduktywnego, co może mieć miejsce jedynie na marginesie, najlepiej niewidoczne. Taka postawa kojarzy mi się raczej z darwinizmem społecznym i faszystowskim kultem młodego, agresywnego ciała, niż oświeconym dyskursem szlachetnej cywilizacji. Owszem, pojawia się i przewija hasło age’yzm (tylko dlaczego po angielsku? właściwie w języku globisz, jak to trafnie określają Francuzi, ale to temat na inny felieton). Pojawia się raczej jako hasło, które nie zaprzecza ani nie powstrzymuje wartościowania starości jako czegoś gorszego ani postulatów typu „zróbcie miejsce młodym”. Czasami wręcz w tej samej wypowiedzi.

Owszem, starość przynosi fizyczne osłabienie, podatność na choroby, różne inne słabości. Ale współczesna medycyna, kosmetologia i wiedza o zdrowiu coraz lepiej radzi jak zapobiegać problemom, jak zwiększać sprawność, jak poprawiać jakość życia w każdym wieku. Poza tym pamiętajmy, że podobne argumenty – biologicznego ograniczenia hormonami, cyklami macierzyństwa itd., wysuwano swego czasu przeciwko emancypacji kobiet. Te argumenty wydają nam się dziś barbarzyńskie – i słusznie. Tymczasem media płyną wartkim potokiem podobnych wypowiedzi na temat osób po 50-tce. Ta bezrefleksyjność i samozadowolenie są charakterystyczne dla naszej epoki, strojącej się chętnie w szatki moralnego purytanizmu, a w gruncie rzeczy niezwykle odpornej na uczenie się. Żeby się uczyć konieczne jest sprzężenie zwrotne, jak uczy podejście systemowe. Chris Argyris i Donald Schön mówią o dwóch poziomach uczenia się systemu. Poziom pierwszy, czyli pojedyncza pętla uczenia się, polega na korygowaniu działania, kiedy coś idzie nie tak. Podstawowe założenia pozostają niekwestionowane, natomiast poszukuje się innej strategii postępowania. Wyższy poziom to podwójna pętla uczenia się polegająca na kwestionowaniu naszych założeń i zmiennych kontrolujących procesami działania. Wiedza systemu ulega zmianom, ponieważ ludzie starają się poznać i zrozumieć lepiej swoje miejsce w systemie, miejsce całego systemu w szerszym otoczeniu, łączyć świat jednostki ze światem większych całości – i odpowiednio dostosować, zmodyfikować zasady, normy, polityki. Do obu tych pętli refleksyjność jest potrzebna, a do drugiej niezbędna.

Refleksyjność każe się zastanowić: kim jesteśmy my, osoby ludzkie w neoliberalnej kulturze? Kim można być w systemie, który się nie uczy? Bernard Stiegler mówi o systemowej głupocie – ten system jest po prostu głupi, i takież są jego dyskursy. Jeśli się nie uczymy, to nie tworzymy wiedzy, mądrości, doświadczenia. Starość bez mądrości to tylko starzenie się organizmu, faktycznie nic ciekawego. Ale młodość bez uczenia się to też nic pięknego. Romantyczny poeta William Blake pisze o doświadczeniu i niewinności jako o kluczowych stanach ludzkiego ducha, kształtujących kondycję ludzką. Młodość jest niewinnością – jest poszukiwaniem, błądzeniem, intensywnością i odkrywaniem. W ten sposób założenia systemu są kwestionowane, to dynamizuje proces podwójnej pętli uczenia się. Młodość jest odważna, poszukuje sprawiedliwości i domaga się jej, ale nie upiera przy swoich sądach. Bierze wielkie ryzyko bez wahania, stawia wszystko na jedną kartę. W neoliberalnym świecie nie ma na to miejsca, podobnie jak nie ma miejsca na doświadczenie polegające na drodze przez cierpienie, zadawanie fundamentalnych Sokratejskich pytań, wygłaszanie niepopularnych tez, syntetyzowaniu tez i antytez niemających żadnych punktów stycznych.

W neoliberalnej kulturze nie ma miejsca ani dla starości ani dla młodości. Jedno i drugie jest zbyt ekstremalne i zbyt ludzkie. Nasza współczesna szczęśliwość, jak zauważają badacze zarządzania Carl Cederström i André Spicer, przypomina miałkie, mdłe, otępiałe samozadowolenie. Mamy obowiązek produkować je przy pomocy wszelkich dostępnych metod: pseudo-medytacji (McMindfulness – jak to nazywa Ronald Purser), otępiających afirmacji będących raczej auto-praniem mózgu niż mantrami, kosztownymi terapiami i oczywiście środkami chemicznymi. Odczuwanie smutku, gniewu, radości, pożądania, głęboka refleksja, śmiałe tezy – to wszystko jest niebezpieczne, zagraża wellness. Takie wellness nazywam apatią.

A przecież Søren Kierkegaard mówił, że to co stare nigdy się nie nudzi, nudzą się nam tyko nowości. Jeśli posiada się coś starego w tym sensie, jest się szczęśliwym człowiekiem, bo powtórzenie stanowi piękno życia. Ewangelista Łukasz zaś przytacza słowa Jezusa, który mówił, że „kto się napił starego wina, nie chce potem młodego. Mówi bowiem: Stare jest lepsze”. Nauczmy się pić stare wino, bo szkoda życia, po prostu.

 

Zaniedbaniem

jakieś procesje, sny, symbole
pod moim oknem wieczorem i rano, Po obu
stronach tej niespodzianej nowej szarości.
Sąsiedzi na balkonie wywiesili
białą flagę
Czy jeśli teraz przyjdzie Anioł, przyjdzie miłość,
przyjdzie Najświętsza Madonna,
będziemy umieli poznać ich po krokach.
chodnik jest ten sam co w ubiegłym roku
te same szpary jak listy miłosne
między nami z tych ulic a światem korzeni i mleczy
Nie dorośliśmy znów do czegoś tam co wytyczyliśmy sobie
kredą na drzwiach, (krwią na drzwiach)
belką na wzburzonym morzu,
mową, myślą, uczynkiem.
Zaniedbaniem.
Czy jeśli teraz przyjdzie Najświętsza Madonna
w ślubnym stroju
i rzuci w górę bukiet spienionych białych róż,
czy będzie komu.

(Warszawa, 2023)


 

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.