ISSN 2657-9596
Fot. Елена Матюхина/Pixabay

Pochwała smutku

Monika Kostera
04/11/2022

Grono osób, które bardzo cenię rozmawiało niedawno o tym, dlaczego akademicy są tak smutni. Mówili wiele mądrych rzeczy. To była pełna troski rozmowa. Jednak myślałam, czytając zapis ich dialogowania, że chciałabym zadać im jedno pytanie: a dlaczego mieliby nie być smutni? Mają dobre powody, by się smucić.

Pamiętam akademię w innych czasach, gdy też bywało ciężko, ale istniał akademicki naturalny ekosystem. To tak jakby pytać, czemu polarne misie w klatce są takie smutne. Miejsce polarnych niedźwiedzi jest w zupełnie innym kontekście. Co też nie znaczy, że na Grenlandii muszą koniecznie żyć misie stale uchachane. Tak po prostu są u siebie. Podobnie rzecz się ma z akademikami. Widziałam ich w innych kontekstach i bywali w nich bardziej u siebie. Mieli więcej energii, czasami bywali rozmowni, czasami pomocni, czasami twórczy. Często bywali kłótliwi, złośliwi, czasami aktywnie nieżyczliwi. Nikt nie jest cały czas ekstatyczny. Przedłużona ekstaza zdarza się raczej po określonych środkach chemicznych, ale potem następuje brutalny zjazd. Zygmunt Bauman mawiał, że szczęśliwym się bywa punktowo, ale dobre życie to różne punkty w życiu – są punkty szczęśliwości i smutku. Też tak myślę.

Tymczasem zewsząd otaczają nas wizerunki błyszczących białych zębów. Na billboardzie reklamującym dom spokojnej starości widnieje para starszych osób tryskających śmiechem. Strona internetowa banku otwiera się na  ekstatyczne uzębienia rozmarzonych ludzi z tabletami. Website’y uniwersytetów pokazują grupki różnorasowych młodych osób prezentujących orgię zębowej bieli. Obłędnie przystojny lekarz lśni elektryzującym uzębieniem na reklamie przychodni. Śmieją się do nas (z nas?) politycy, prezesi, sportowcy. Kilkadzieścia lat temu wystarczył uśmiech. Jeszcze wcześniej dominowała powaga. Co się stało w ciągu tych – powiedzmy sobie szczerze – kilku dekad neoliberalizmu, co spowodowało, że tyle się śmiejemy? Lepiej nam się żyje? Raczej odwrotnie, sądząc z przygnębiających raportów o stanie zdrowia psychicznego społeczeństw, nawet tych bogatszych. Jesteśmy szczęśliwsi w naszych rolach zawodowych, lepiej umiemy je odgrywać? Też chyba nie bardzo. Wystarczy popatrzeć na oczy tych śmiejących się postaci. Coś w nich nie gra. One bardzo często się nie śmieją i pochodzą jakby z zupełnie innej logiki twarzy. Dwa niepasujące do siebie kawałki układanki, jak na obrazku na stronie internetowej gdzie mamy odrzucić fragmenty niepasujące do siebie: „udowodnij że nie jesteś robotem”. Może w życiu słabo nam ostatnio wychodzi to udowadnianie. Więc może to totalny freakout, o jakim marzyli bohaterowie bardzo minionych opowieści Huntera Thompsona? Nie. Te unoszące się permanentnie w ekstazie roześmiane postaci, symbolizujące właściwie wszystkie role i instytucje społeczne w naszych czasach, są jak najdalsze od bycia freakami. Wróćmy spojrzeniem na oczy. Są lodowate i kalkulujące, nawet gonzo Thompson dostałby na ich widok zimnych dreszczy.

Oni są wszyscy całkowicie opanowani, nieprzegięci, nieskrajni. W neoliberalnej kulturze szczęście nie jest skrajne. Wyraża je raczej hasło wellness, rozumiane jako unikanie ekstremów. Carl Cederström i André Spicer w swojej książce The Wellness Syndrome opisują obowiązek powszechnej szczęśliwości wdrukowany w neoliberalną kulturę. Polega ona na stałej, pozbawionej wahań w górę i w dół pozytywności. Nie wolno robić niczego, co dziwne, niebezpieczne, ekstrawaganckie. Przede wszystkim nie wolno czuć smutku. Smutek jest chorobą, którą trzeba leczyć chemicznie, ale przede wszystkim należy się go wstydzić, bo świadczy o nieadekwatności a nawet i winie smucącego się. Każdy jest kowalem własnego losu i szczęścia. Jeśli przytrafiają mu się złe rzeczy takie jak choroba, zwolnienie z pracy, kłopoty z szefem to dlatego, że myśli negatywnie i jest zbyt smutny. Czasami nie jest to tylko ideologia ale aktywna praktyka HR. Kilka lat temu słynna medialnie była sprawa pewnego brytyjskiego profesora (dodam że wybitnego uczonego, znanego na świecie w swej dyscyplinie i przynoszącego „punkty” pracodawcy), który został zawieszony w obowiązkach przez zarząd swojej uczelni (dodam, że jednej z Top 100 World) za to że robił smętną minę („projecting negative body language”, „giving out negative vibes”). To bardzo sławny i mocny, ale nie odosobniony bynajmniej przypadek. Na co dzień zdarza się dyscyplinowanie mniej lub bardziej dosadne; piszącej te słowa też przytrafiło się usłyszeć od osoby funkcyjnej, że robi zbyt negatywne miny. Obowiązkiem pracowniczki jest bowiem być pozytywną. Jednostajną i prostoliniową.

Kto nie jest jednostajnie pozytywny, ten daje dowód swojej nieprzewidywalności, niezarządzalności. Zagraża marce, firmie, „dobremu imieniu”, zarządowi, zdrowiu. Może się okazać, że jest człowiekiem. Częścią kondycji ludzkiej jest wszak od zawsze cierpienie. Wiedzą o tym filozofowie, psychologowie, teologowie, poeci, etnografowie. Antropolog Tim Pachirat w swojej opowieści o znaczeniu etnografii przytacza historię pewnej starszej kobiety z Syberii, uznawanej za osobę szczególnie mądrą przez współplemieńców. Była mądra, bo dużo wycierpiała, powiadano. Cierpienie nie gwarantuje mądrości, ale jest możliwą do niej drogą. Jak pisze amerykański teolog Richard Rohr, dla każdego człowieka
dostępne są dwie uniwersalne ścieżki przemiany: wielka miłość i wielkie cierpienie. Są one oferowane wszystkim; wyrównują pola gry wszystkich religii świata. Tylko miłość i cierpienie są wystarczająco silne, aby przełamać nasze zwykłe mechanizmy obronne ego, zmiażdżyć nasze dualistyczne myślenie i otworzyć nas na Tajemnicę.

Teraz jest listopad, miesiąc tradycyjnie smutny. Bo: święto zmarłych, deszcz, szarość, coraz krótsze dni. Sama nazwa miesiąca. Zamierzam korzystać z tej okazji i smucić się serdecznie, do woli, wspominać osoby, których już z nami nie ma, drzewa, które wycięto, żywe klimaty mojego miasta, które wyrwano i zastąpiono lukratywnymi konstruktami ze stali i szkła, które mogłyby by być gdziekolwiek. Będę palić świeczki, które są „nie wiadomo po co komu”. Będę słuchać Leonarda Cohena. Wyjdę na deszcz i wrócę cała przemoczona.

November

And if we ever were to be forgiven,
please let it be before the winter arrives,
while we have not yet settled
for the obviously clear
and when betrayal is still betrayal,
even when it is all clean and crisp.
If redemption comes,
let it be in autumn,
in the pouring rain,
in the mud.

(Berlin, 2018)


 

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.