Kochamy pomidory
Prawdziwy pomidor jest dziełem niebiańskim. Po słoweńsku nazywa się paradižnik – pasująca nazwa, prawda?
Dwugłos o przyrodzie i miłości
Monika Kostera i Joanna Średnicka
M: Kiedy byłam mała, w telewizji nadawano powtórki kultowego Kabaretu Starszych Panów. Lubiłam piosenki z tego kabaretu a najbardziej cieszyłam się, kiedy pojawiał się na scenie Wiesław Michnikowski, który ze smętną miną deklarował swoją miłość do pomidorów:
Minął sierpień minął wrzesień znów październik i ta jesień
Rozpostarła melancholii mglisty woal
Nie żałuję letnich dzionków róż poziomek i skowronków
Lecz jednego jedynego jest mi żal
Addio pomidory addio ulubione
Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół…
O, jak bardzo sympatyzowałam z tą zatroskaną postacią, nawet jeśli nie do końca zgadzałam się z brakiem żalu za poziomkami. Ale pomidory były wtedy – i nadal – najlepszym i najwierniejszym wyrazem lata. Lato uśmiecha się do nas najpełniej przecudnym, gorącym od słońca pomidorem! Gdy jesienią znikają z krzaczków, mam zawsze ochotę zaśpiewać Addio pomidory (i często faktycznie to robię). Ty też tak masz?
J: Powiem Ci, że ciekawa sprawa z tym pomidorem. Uświadomiłam sobie, że z nimi jest zupełnie inaczej niż z innymi sezonowymi warzywami i owocami. W jakiejś wersji towarzyszą mi przez cały rok, co usypia czujność na ich „sezonowość”. Czerwcowe truskawki, potem maliny, szparagi i kolejne porzeczki, agresty i inne śliwki mają w mojej głowie swoje miejsca w kalendarzu. Czekam na nie, a potem tęsknię gdy odchodzą. Pomidor, ten aromatyczny, mięsisty i cudownie pachnący pojawia się niespodzianie i znika też znienacka, zastąpiony przez wytwory pomidoropodobne. I tak sobie myślę, może w pomidorze jest sporo szerszej prawdy o globalnym świecie? Niby wszystko i zawsze jest dostępne, ale doświadczeń prawdziwie poruszających zmysły nie ma na wyciągnięcie ręki. Przychodzą gdy nadchodzi ich czas?
M: Kiedy byłam mała, pomagałam czasami Dziadkowi podlewać wieczorem pomidory. Pachniały na krzaczkach prawdziwie niebiańsko, takim czystym letnim wieczorem, z psami szczekającymi w oddali i światłem spływającym łagodnie przez liście jabłoni. Pomidory trzeba podlewać delikatnie, inaczej niż, dajmy na to, marchewkę. Pomidory nasiąkają powoli słońcem i żarzą się jak małe słoneczka między zielonymi listkami. Są na krzaczku ciepłe w dotyku. Czasami urywały się ze swoich delikatnych gałązek i tedy Babcia zbierała i kładła na parapecie, by dojrzały do końca. To takie cudowne baterie słoneczne na kolację. Może dlatego nie umiem się dać nabrać na to coś z supermarketu co nazywa się „pomidor” ale smakuje i pachnie mokrą watą. Wolę nie jeść pomidorów wcale niż konsumować te sztuczne twory. Masz rację, to są twory pomidoropodobne – produkty przemysłowe.
Prawdziwy pomidor jest dziełem niebiańskim. Po słoweńsku nazywa się paradižnik – pasująca nazwa, prawda? Słyszałam taką ładną legendę – kiedy Adam i Ewa zostali wygnani z Edenu, Ewa szybko zerwała z krzaczka pomidorka i przemyciła z rajskiego ogrodu do swego ziemskiego ogródka. Najbardziej lubię surowe pomidory, chociaż sosy i zupy pomidorowe to też przecudna sprawa. A Ty?
J: O tak! Surowe w wersji lokalnej z cebulą, albo włoskiej z mozzarellą, bazylią i oliwą w każdej ilości. I sosy. Koleżanka powiedziała mi kiedyś, że ona jest z tych, którzy nie lubią sosów na bazie pomidorów, ale śmietany. Uśmiechnęłam się w duchu na myśl o takim podziale ludzkości. A pomidory, o tak! Kapryśne są w uprawie. Podjęłam nawet kiedyś własna próbę; wszystko szło wyśmienicie. Wyrosły bujne łodygi, piękne liście i cudownie obfite owoce. Krzaki uginały się pod ich ciężarem. Kilka dni dzieliło mnie od przemiany wersji zielonej w piękne, dojrzałe i gotowe do jedzenia pomidory. I nagle, z dnia na dzień wszystkie zachorowały. Kilkadziesiąt kilogramów pomidorowej tragedii. Poczerniało wszystko: liście, owoce, łodygi. Nadeszła, jak się dowiedziałam od lokalnych ekspertek, zabójcza dla pomidorów „zaraza ziemniaka”. Smutne to było bardzo. Poczułam na mojej mikroskopijnej plantacji, jak dużym wyzwaniem jest wydać na świat zdrowego, nie-przemysłowego pomidora! Za rzadko chyba o tym myślimy. Okrutny jest model zakupów, w którym w promocyjnych cenach kupuje się duże ilości żywności, często niemożliwe do przetworzenia i zjedzenia, nim nadejdzie jej czas. Marnujemy tony wszystkiego. Jest coś przeraźliwego w tych załadowanych jedzeniem koszach, czekających w kolejkach do supermarketowych kas. Zupełnie inaczej jest na szczęście wciąż na lokalnych straganach. Wzrusza mnie widok osób, szczególnie starszych, wybierających pieczołowicie owoce i warzywa. Trzy jabłka, dwie cebulki, pięć pomidorów, garstkę śliwek… I różnorodność odmian. To chyba nasza namiastka zrywania z krzaczka?
M: O, tak, te pomidory nierówne, pękate, troszkę krzywe rozłożone na straganach – i też w wiejskich sklepach – aż zapraszają, żeby je dotknąć. Masz rację, że to nasza namiastka krzaczka, ale taka uczciwa, nie wyrób krzaczkopodobny – bo krzaczki pozostają w domyśle. Te stragany to jakby streszczenia całej krzaczkowej opowieści wzrastania, kwitnięcia, dojrzewania…
A jaki jest Twój ulubiony utwór, wiersz albo obraz o pomidorach? Mój jest antytezą najbardziej znanego, czyli „Campbell’s Soup Cans” Andy Warholla. Te puszki są produktami, właśnie z takiego marnotrawczego wózka, o którym mówiłaś. Mój ulubiony to obraz Paula Gauguina „Martwa natura z pomidorami”. Gauguin chyba tak samo kochał pomidory jak my, bo one są tak cudownie kuszące na tym obrazie, że ma się ochotę ich dotknąć – krzywe, przerośnięte, przejrzałe. Całe szczęście, że obok nich na stole leży nóż, bo można sobie wyobrazić, że byłby się wgryźć w taki pomidor, to eksplodowałby na nas i na cały stół. Prosto z ogródka Demeter, święto urodzaju, klimat festynowy. Ma wręcz w sobie coś erotycznego – może sprawia to biały, lekko pomięty obrus, zsuwający się ze stołu jak pościel z łóżka. Przywodzi na myśl piosenkę, którą śpiewał Michnikowski.
J: A wiesz, że szukam w głowie i szukam, i szukam, i nic. Pustka. Nie mam żadnego pomidora w głowie, chyba nie utkwił mi żaden konkretny utwór o nich. Za to kolor, ceglano-pomidorowy natychmiast zabiera mnie w południowe rejony, a szczególnie do starogreckich waz, naczyń, dzbanów, w których ognisty pomarańcz przenika się z eleganckim, czarnym tłem.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.