Lewica i migracje – oddawanie pola (cz. II)
Skąd wziął się lęk przed prezentowaniem wizji otwartych granic? Dlaczego nie muszą oznaczać wielkich fal migracji? Druga część rozmowy o przyszłości Europy.
Claire Hugon: Cały czas poddajemy się myśli, że to, co obce, jest dla nas zagrożeniem. Nie jesteśmy w stanie zobaczyć, w jaki sposób migracje mogą powiększyć nam tort społecznego dobra – wydaje nam się, że migranci odbiorą nam kawałek. Myślimy tak nawet pomimo faktu, że poprawa warunków ich pracy pomogłaby nam wszystkim.
François Gemenne: To prawda – wedle tego spojrzenia mamy do czynienia z grą o sumie zerowej. Tak jakby zwiększenie praw jakiejś grupie nieuchronnie miało ograniczyć prawa innej. W niektórych innych kwestiach, takich jak małżeństwa jednopłciowe, nie brak ludzi, którzy nie są za nimi, ale nie postrzegają ich w kategorii ograniczania swoich praw.
Ci sami ludzie nie postrzegają w ten sam sposób praw imigrantów, konsekwentnie wpisując je w narracje o „nas” oraz „nich”. Jeśli jednak okazujemy spojrzenie kosmopolityczne, nie ma miejsca na taki podział. Znika samo pojęcie „obcego”.
CH: Problemem może być również sposób, w jaki media zajmują się tym tematem – szczególnie gdy opowiadają o przestępczości wśród imigrantów.
FG: Imigrantom nieustannie przypomina się o tym, kim są – kondycja ta staje się w efekcie kluczowym elementem ich tożsamości. Zapominamy, że są po prostu ludźmi. Jedni są wyjątkowi, inni są beznadziejni, niektórzy są nawet rasistami. Albert Einstein i Steve Jobs nie zrewolucjonizowali swoich dziedzin dlatego, że byli imigrantami, ale dlatego, że byli wyjątkowi! Z tego też powodu odrzucam argument o tym, że migracje to szansa czy źródło bogactwa – to po prostu rzeczywistość społeczna.
Niezależnie od intencji dyskurs, w którym wskazuje się na tego czy tamtego sportowca i mówi się, że jest on imigrantem, jest dla mnie równie niestrawny, co wskazywanie palcem kryminalistów.
CH: W jaki sposób siły ekopolityczne mogą odpowiedzieć na kwestie związane z granicami w inny sposób, rozpoczynając proces odzyskiwania politycznego gruntu? Istnieją argumenty i dane, środowiska akademickie czy społeczeństwo obywatelskie gotowe są pomóc… W jaki sposób przekuć to na sukcesy polityczne?
FG: Przede wszystkim musimy przestać myśleć o tym, co powie opinia publiczna. Kiedy Angela Merkel zdecydowała się otworzyć granice i powitać dużą grupę uchodźców, nie miała po swojej stronie jakiejś szczególnie większej niż gdzie indziej grupy elektoratu, wspierającej ten pomysł. Skrajna prawica w Niemczech, choć dotychczas bez większych sukcesów wyborczych, jest jednak bardziej brutalna niż w reszcie Europy.
To ważna lekcja polityczna. Pokazała, że witanie uchodźców jest istotnym elementem globalizacji. Rzecz jasna po swojej stronie ma jeszcze jeden atut – nikt nie uzna ją za szaloną, pozbawioną pragmatyzmu marzycielkę! To opinia publiczna zaczęła podążać za jej przywództwem – mimo iż nie miała wsparcia ze strony Europy.
Rok temu nikt nie sądził, że Niemcy będą w stanie zwiększyć za pomocą migracji swoją populację o 1% – pamiętajmy, że większość z przyjeżdżających to muzułmanie – ale powiedziała „damy radę”. I dali. Oczywiście nie bez napięć i wyzwań, ale jednak.
Uważam to za inspirujący przykład – pokazuje powiem, że za polityczną odwagą może podążyć społeczne poparcie. Jakiś czas temu uczestniczyłem w poświęconej migracjom konferencji w Monachium. Przemawiający mówili o „cudzie w Monachium” – nawet oni byli zaskoczeni poziomem gościnności, jaki pokazało to miasto. Uważam, że z odwagi rodzi się jeszcze więcej odwagi.
Merkel nie powitała uchodźców wyłącznie z powodu swego oświeconego ducha. Myślała o przyszłości Niemiec i o swoim planie na ten kraj na najbliższe ćwierćwiecze.
CH: Pokazała, że to możliwe. Niejedna partia chowa się za opinią publiczną i tym, co interpretują jako jej negatywny odbiór. W ten sposób zyskują alibi do rezygnacji z podejmowania jakichkolwiek działań.
FG: Zbyt często uważamy, że coś jest niemożliwe tylko dlatego, że partie w ogóle nie prezentują jakiejś propozycji. Uważam, że pierwszym i zarazem najważniejszym krokiem jest zaoferowanie wiarygodnej opcji i przekonanie ludzi do tego, że jest ona realna. Jeśli wokół niej zacznie toczyć się debata – tym lepiej! Naszą rolą jest wydeptanie ścieżki określonemu postulatowi, uczynienie z niego elementu debaty publicznej.
Warto byłoby na przykład pokazać, czym w praktyce byłyby otwarte granice. Musimy uczynić tę opcję czymś konkretnym. Warto zauważyć, że otwarte granice nie oznaczają ich zniesienia – oznaczałyby kres wiz, ale już nie paszportów. Możemy udowodnić, że nie skończy się to dodatkowym, masowym napływem ludzi. Kluczowa staje się polityka migracyjna. To tak kompleksowe zagadnienie, że nie da się go ograniczyć do pomysłów otwierania czy zamykania granic.
Musimy obalić mit mówiący o tym, że otwieranie granic skończy się wielkimi wędrówkami w każdym kierunku. To nie otwarta granica decyduje o tym, czy imigrant zdecyduje się na podróż czy nie. Podobnie jej zamknięcie.
Efektem otwartych granic będzie to, że wędrówka stanie się bardziej bezpieczna, tańsza i umożliwiająca zachowanie godności.
Politycznym wyzwaniem jest cel otwarcia wszystkich granic. Żaden kraj nie zrobi tego sam z siebie z obawy (częściowo uzasadnionej), że wszyscy migranci, którzy utknęli gdzieś na świecie, skierują się właśnie do nich.
Jednym z celów, jakie postawiliśmy sobie w projekcie MOBGLOB, było badanie i prognozowanie skutków otwarcia granic. Głównym wnioskiem z naszej pracy jest to, że nie miałoby ono większego wpływu na przyszłe fale migracyjne. Poprawiłoby warunki podróży, ale nie decydowałyby o tym, czy do migracji w ogóle dojdzie.
CH: Zieloni muszą odnaleźć się w obecnym kontekście. Toczące się na naszych oczach wydarzenia mogą nas do tego skłaniać, a tak w Belgii, jak i w wielu innych zakątkach Europy jesteśmy w opozycji. Oznacza to, że możemy swobodnie wyrażać swoją opinię w tej materii. Nie musimy zaspokajać potrzeb koalicjanta. Mając to na uwadze dziwię się, że tak wiele osób w naszych szeregach niepokoi myśl nawoływania do otwarcia granic. Boją się reakcji wyborców.
FG: Jest czymś niezmiernie trudnym, wręcz niemożliwym, przekonanie całego elektoratu do swoich racji. Nie powinno nas to jednak zniechęcać do prezentowania społeczeństwu swojego programu. Liczy się zachowanie spójności i duma z prezentowania posiadanej wizji. Tak właśnie zdobywa się popularność i entuzjazm. Wyborcy doceniają spójne programy i zdolność do mobilizacji.
CH: Lewica zdaje się obecnie zawodzić, bo nie chce dokonywać zmian w widzeniu świata przez ludzi – zrezygnował z prób przekonywania do swoich racji i zdała się na badania opinii publicznej. Wydaje się, że jest miejsce na przekaz pozbawiony lęku i poczucia rozpaczy. Bojąc się jego zaprezentowania, pozwoliliśmy nacjonalistycznej skrajnej prawicy na kierowanie dyskusją.
FG: Myślę, że wyborcy zasługują na nasze zaufanie.
Kiedy lewica rezygnuje z dyskutowania o otwarciu granic pod pozorem tego, że opinia publiczna nie posłucha, obraża swój elektorat.
CH: Pokazuje to brak wiary w to, że ludzie są zdolni do myślenia, zaangażowania się w dyskusję, hojności i współczucia.
FG: Rezygnując z prezentowania swojej wizji, pozbawiamy ich nie tylko możliwości poznania określonej opinii, ale też bycia częścią pozytywnego, zmobilizowanego ruchu. Pewna mała francuska wioska miała szansę – właściwie niemal przypadkiem – ugościć nepalską rodzinę, która straciła wszystko w trzęsieniu ziemi w roku 2015. Entuzjazm, z jakim mieszkańcy ich przyjęli, zmienił samych mieszkańców – sprawił, że powołali do życia pomagające syryjskim uchodźcom stowarzyszenie. Cud z Monachium może powtórzyć się wszędzie.
Artykuł “Political Courage Can Work Miracles: The Retreat of the Left on Migration” ukazał się na łamach Zielonego Magazynu Europejskiego. Tłum. Bartłomiej Kozek.
Zdj. Ministerstwo Obrony Słowenii na licencji CC BY 3.0
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.