Niedziela – dla Boga czy dla pracodawcy?
Dyskusja nad projektem NSZZ „Solidarność” zakładającym wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę poraża swoją rytualnością i przewidywalnością.
Z jednej strony mamy do czynienia z quasi-religijną narracją o „niedzieli dla Boga i rodziny” wygłaszaną przez autorów projektu, z drugiej – podejmowaną przez część lewicy walkę z wolnymi niedzielami ubraną w sprzeciw wobec „postępującej klerykalizacji kraju”. Swoją drogą to chyba znak czasu, że kiedyś lewica walczyła o dni wolne od pracy, a dziś jej cześć jej walczy przeciw takim rozwiązaniom.
Do dyskusji z impetem dołącza się Nowoczesna ze swoją porażającą infantylizmem „społeczną” (a jakże) akcją „Kupuję kiedy chcę” pokazującą, że polskie liberalne demony gospodarcze żyją i mają się całkiem dobrze.
Można zatem powiedzieć, że pop-klerykalizm ściera się z pop-antyklerykalizmem i dobrze nam znanym nadwiślańskim neoliberalizmem. Czy jesteśmy aż tak uwięzieni w swoich pozach i odruchach, że nie jesteśmy w stanie wyjść poza strefę komfortu, którą zapewniają nam z góry upatrzone pozycje?
Pieniądze zamiast wolnego
W idealnym świecie propozycja OPZZ, zgodnie z którą stawki za pracę w niedzielę wynosiłyby co najmniej 2,5-krotność wynagrodzenia w pozostałych dniach, warta byłaby rozważyć jako ciekawa alternatywa wobec zakazu handlu w niedzielę.
Najistotniejszą zaletą tego rozwiązania jest fakt, że obejmuje ono inne branże, o których jak się zdaje zapomniała „Solidarność”. To bardzo ważne zwłaszcza w Polsce, w której elity polityczne i symboliczne często wygrywały interesy jednej branży przeciwko innej.
Niemniej jednak materialistyczna logika zakładająca, że wszystko (w tym czas wolny) jest na sprzedaż – a to w niej utrzymana pozostaje propozycja OPZZ – nie przemawia do mnie na płaszczyźnie wartości. Jej twórcy najwyraźniej zapomnieli, że demokracja to ustrój czasu wolnego, który właśnie poprzez jego istnienie może się realizować w praktyce.
W Polsce tymczasem często te same środowiska powtarzały, że „musimy pracować dłużej by gonić Zachód” i narzekały, że „w Polsce nie ma społeczeństwa obywatelskiego a ludzie się nie angażują”. Kiedy mają się angażować, skoro ciągle są w pracy?
Według raportu OECD Polacy są jednym z najbardziej przepracowanych narodów w Europie. Trudno w takich warunkach nie tylko budować społeczeństwo obywatelskie, ale w ogóle społeczeństwo, które z samej swojej istoty powinno opierać się na więziach międzyludzkich.
Inny istotny problem z propozycją OPZZ polega na tym, że została zgłoszona w kontrze do propozycji „Solidarności”. To czyni ją reaktywną, a przez to zawiesza ją w nierzeczywistości. Zdaje się, że sami związkowcy zdają sobie z tego sprawę, nie widzę w nich bowiem takiej determinacji w walce o swój pomysł, jaką pokazała „Solidarność” walcząc o swój.
Za lub przeciw wolnym niedzielom
W rzeczywistości zatem liczą się dwa stanowiska: za zakazem handlu w niedziele i przeciw niemu. Osobiście zdecydowanie bliżej mi do pierwszego.
Uważam, że główny argument oraz cała narracja podnoszona przez część lewej strony przeciw projektowi „Solidarności” jest co gorsza głęboko błędna. Opiera się ona przeświadczeniu, iż skoro twórcy projektu mówią, że „niedziela jest dla Boga i rodziny” to jego wprowadzenie spowoduje, że Polacy zaczną masowo spędzać niedziele w kościele, kobiety zaś – gdy tylko z niego wrócą – będą robić swoim mężom pranie. W ten właśnie sposób prawica za pomocą pstryknięcia palcami ustanowi w Polsce konserwatywny model relacji społecznych.
Jest to dla mnie myślenie tak kuriozalne, że trudno nawet wejść z nim w polemikę. W społeczeństwie, które od wielu lat jest (przynajmniej w kwestii polityki symbolicznej) poddawane prawicowej obróbce kulturowej mamy do czynienia jednocześnie z wzrostem ilości związków nieformalnych, postępującą sekularyzacją i coraz większą emancypacją kobiet.
Czy wprowadzenie wolnych niedziel zahamuje te zmiany? Śmiem wątpić.
Zdj. Przemysław Jahr / Wikimedia Commons w domenie publicznej
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.