ISSN 2657-9596

Wielość czy rój?

Łukasz Moll
07/11/2012

Dzięki środowisku „Praktyki Teoretycznej” ukazała się w języku polskim, nakładem korporacji Ha!art, trzecia i ostatnia część trylogii „Imperium”, zatytułowana „Rzecz-pospolita” („Commonwealth”). Co tym razem mają nam do zaproponowania Antonio Negri i Michael Hardt? Recenzja Łukasza Molla.

„Rzecz-pospolita” to trzecia część trylogii zapoczątkowanej w 2000 r. książką „Imperium”. W „Imperium” Negri i Hardt skupili się przede wszystkim na zarysowaniu nowego globalnego ładu, który wyłonił się po epoce imperializmów. W kolejnej książce cyklu, niewydanej dotąd po polsku „Multitude” (2004), włosko-amerykański tandem zajął się perspektywami stojącymi przed podmiotem globalnej rewolucji w kontekście „wojny z terrorem”. W ostatniej części kluczowe miejsce zajmuje koncepcja dobra wspólnego, które w ujęciu autorów stanowi alternatywę zarówno dla własności prywatnej, jak i publicznej.

Twórczość Negriego i Hardta nie należy do najłatwiejszych w odbiorze, zwłaszcza na gruncie polskim – co wynika z odrazy do marksizmu i innych radykalnych teorii w szkolnictwie oficjalnym, w tym wypadku szczególnie nieprzepracowanego włoskiego marksizmu autonomistycznego. Dlatego środowisku „Praktyki Teoretycznej” pogratulować decyzji o poprzedzeniu polskiego wydania „Rzecz-pospolitej” obszernym wstępem, oraz umieszczeniu na końcu słownika kluczowych pojęć filozoficznych. Ponadto jeszcze przed publikacją książki „Praktyka Teoretyczna” opublikowała w sieci zupełnie darmowy nr 4 swojego pisma, poświęcony właśnie najnowszej pozycji Negriego i Hardta. Dzięki temu książka ma szansę wyjść poza hermetyczne grono wtajemniczonych odbiorców.

Spór w rodzinie

Hardt i Negri obecnie należą do najbardziej wpływowych – i kontrowersyjnych – lewicowych filozofów. Szczególnie zażarty jest zwłaszcza spór w lewicowej „rodzinie”.

Kontrowersje wzbudza zwłaszcza wprowadzona przez autorów enigmatyczna kategoria „wielości”, czyli podmiotu, przed którym stawiają zadanie wyzwolenia z kapitalistycznej organizacji społeczeństwa. Zdaje się, że autorzy „Imperium” ciągle nadrabiają swoją erudycją tam, gdzie przed ich analizami piętrzą się prawdziwe problemy – tak teoretyczne i praktyczne. Z tymi pierwszymi radzą sobie mimo wszystko lepiej. Powiedzieć, że walki społeczne na świecie, w gorących latach światowego kryzysu kapitalizmu, są prowadzone przez „wielość” i mają charakter antykapitalistyczny, to naginanie rzeczywistości do teorii. Choć na ulice wychodzą zarówno studenci, bezrobotni, imigranci, kobiety, lokatorzy, internauci, mniejszości seksualne itp., to da się ciągle odczuć różnice tożsamościowe, które paraliżują wspólną walkę, a także niezgodność co do celu walki i sposobu jej prowadzenia. Kategoria „wielości” więcej tu zaciemnia niż wyjaśnia.

Gdy obserwujemy przebieg protestów ruchu Occupy, albo – na rodzimym gruncie – nagłych i niespodziewanych protestów przeciwko ratyfikacji tajemniczej umowy ACTA, uderza ich efemeryczność oraz niezdolność do ukonstytuowania się jako trwały i samoświadomy podmiot. Zastosowanie kategorii „wielości” miałoby tutaj pewien sens, ale nie całkiem w znaczeniu, jakie nadają jej Negri i Hardt. Byłaby ona bliższa kategorii „roju”, o którym pisze Zygmunt Bauman: że jest zbiorowiskiem karnawałowym, luźnym, pozbawionym struktury, pozostawiającym swoim częściom autonomię – tyle że to wszystko jest właśnie raczej słabością „roju”, niż siłą „wielości”. Być może „rój’ ma potencjał, by rozpoznać w sobie „wielość”, ale autorzy – choć są w „Rzecz-pospolitej” bardziej konkretni niż mieli dotąd w zwyczaju – ciągle pozostawiają czytelnika z niedosytem analizy ukonstytuowania się wielości. Nie da się pozbyć wrażenia, że ich rozważania zawierają sporą dawkę myślenia życzeniowego, co poniekąd zbliża ich do kategorii świeckich proroków, którą przypisuje im Przemysław Wielgosz w recenzji „Rzecz-pospolitej” zamieszczonej w „Przekroju”.

W tym wypadku inny czołowy teoretyk polityki, Ernesto Laclau, choć może nie tak orzeźwiający w lekturze, przewyższa autorów „Imperium” skrupulatnością i brakiem naiwności, dociekając w jaki sposób podmioty polityczne są konstruowane i utrzymywane. Negri i Hardt nie schodzą na ten poziom analizy, podkreślają natomiast przemiany, jakim podlegać ma aktualnie kapitalizm. Autorzy są przywiązani do kategorii „produkcji biopolitycznej”, która dotyczy wytwarzania życia społecznego jako takiego. Ich zdaniem, kapitalistyczny wyzysk „rozlewa się” dziś na całe życie społeczne, tj. nie tylko produkcję materialną (towarów), ale także wytworów niematerialnych, takich jak wiedza, język, afekty, kody, idee, uczucia, relacje społeczne itp. Co ważne, uznają oni produkcję biopolityczną za autonomiczną wobec kapitału: odbywa się ona poza kapitalizmem, który jedynie zawłaszcza wytwarzane przez nią bogactwo. Hardt i Negri przekonują, że w przypadku produkcji niematerialnej – w przeciwieństwie do materialnej – kapitał nie jest niezbędny, a wręcz przeciwnie, staje się przeszkodzą dla jej produktywności. Nawet jeśli to wszystko prawda, do skonstruowania „wielości” jeszcze daleka droga, a do obrania przez nią kierunku, który proponują Negri i Hardt, jeszcze dalsza.

Ani kapitalizm, ani socjalizm

Negri i Hardt spoglądają dziś w zupełnie innym kierunku niż mainstreamowa lewica (partie i związki zawodowe). Rozpad realnego socjalizmu i upadek państwa dobrobytu, szerzącą się prekaryzację pracy, odejście od zatrudnienia etatowego i ośmiogodzinnego dnia pracy, a także rosnącą rolę pracy niematerialnej traktują jako świadectwo autonomicznego potencjału siły roboczej, oznaki przezwyciężenia kapitalistycznej produkcji i organizacji pracy, a tym samym – zalążki nowego systemu. Dystansują się tym samym od lewicy instytucjonalnej, która przyjmuje postawę defensywną, broniąc resztek praw socjalnych wywalczonych w poprzednich epokach.

Autorzy „Rzecz-pospolitej” stoją na kontrowersyjnym stanowisku, że walki społeczne toczone w dusznej atmosferze lat 60. i 70. były dowodem na to, że także klasa robotnicza odrzuciła politykę pełnego zatrudnienia, kompromisu między pracodawcami a związkami zawodowymi i z radością przyjęła wyzwolenie kreatywnej energii tkwiącej w pracownikach. Choć Negri i Hardt zgodziliby się z lewicą głównego nurtu, że era neoliberalizmu, która nastąpiła później, w przewrotny sposób zrealizowała utopię „nowej lewicy” o zastąpieniu skostniałego, przemysłowego społeczeństwa nowym – wyzwolonym i kreatywnym, to jednak bynajmniej nie tęsknią za „starymi, dobrymi czasami”. Według Negriego i Hardta tzw. stara lewica zaklina dziś rzeczywistość, próbując utrzymać dawne formy organizacji społeczeństwa, systemów zabezpieczeń socjalnych itp. w sytuacji, gdy są one po prostu nieadekwatne do współczesnych realiów, a także aspiracji samych pracowników.

Dla Negriego i Hardta w ostatecznym rozrachunku nie ma więc wielkiego znaczenia, czy produkcja biopolityczna organizowana jest przez kapitał prywatny czy przez państwo – tak długo, jak podporządkowana jest ona wytwarzaniu wartości dodatkowej (zysku). Stąd bierze się negatywne nastawienie autorów „Rzecz-pospolitej” do rozwiązań socjalistycznych, w których machina państwowa bierze na siebie odpowiedzialność za organizację produkcji, starając się zagwarantować tym samym reprodukcję kapitalizmu i wyzysk siły roboczej w granicach prawa. Negri i Hardt jasno stają po stronie nie socjalizmu, lecz komunizmu, pisząc: „czym to, co prywatne jest kapitalizmu, a to, co publiczne dla socjalizmu, tym to, co wspólne jest dla komunizmu”.

Rysy w utopii

Czy jednak Negri i Hardt, tak jak ideolodzy „nowej lewicy”, nie okażą się wprawdzie prorokami – tyle że fałszywymi? Co jeśli ich przewidywania ziszczą się, ale w wypaczonej formie? Jeśli kapitalistyczna kontrola i organizacja produkcji rzeczywiście stanowi coraz większy hamulec dla niej, kapitał na pewno nie omieszka z tego faktu skorzystać. Być może nawet z pomocą powszechnego dochodu gwarantowanego, który jest jednym z trzech głównych krótkoterminowych postulatów Negriego i Hardta…

Wypłacanie każdemu obywatelowi jednakowej, niezbyt wysokiej kwoty może rzeczywiście prowadzić do uwolnienia ich mocy twórczych (zwłaszcza jeśli pójdzie w parze z kolejnym postulatem autorów: powszechnym dostępem do nagromadzonych wytworów kultury). Ale niekoniecznie musi to oznaczać emancypację – jeśli towarzyszyłoby temu zrzeczenie się odpowiedzialności za tworzenie miejsc pracy, zniesienie darmowej opieki zdrowotnej i świadczeń socjalnych, represyjność systemu mogłaby się okazać nawet większa. Moglibyśmy wylądować nie w epoce wielości, a skrajnego indywidualizmu i znieczulicy, w której tylko najbardziej innowacyjni i zaradni będą zasługiwać na coś więcej niż powszechny dochód. Kapitalizm objawiłby się nam jako zalegalizowana forma nierówności społecznych w czystej postaci, jeszcze bardziej upokarzającej dla tych „na dole”, nakazującej im siedzieć cicho.

Gdzieś między wierszami autorzy „Rzecz-pospolitej” zdają się przeczuwać to ryzyko, dlatego traktują powszechny dochód gwarantowany czy pełny dostęp do wytworów kultury jako postulaty taktyczne, będące tylko krokiem do czegoś więcej. Znów jednak, mimo wysiłków autorów, nie mamy pewności, czy nie wchodzą tutaj w rolę „adwokatów diabła” – adwokatów, którzy zaprowadzą partie lewicy i jej zwolenników, ruchy społeczne, związki zawodowe w ślepą uliczkę?

Co począć z Negrim i Hardtem?

Dzieło Negriego i Hardta koresponduje z podejściem do polityki partii oraz ruchów wyrosłych z „nowej lewicy” oraz alterglobalistów. Przeniesienie polityki zamkniętej w ramach państwa narodowego na wyższy poziom, przekroczenie stałych, budujących między nami mury opresyjnych, normatywnych tożsamości, nadanie pracy charakteru twórczego, swobodnego i kooperatywnego, ucieczka od sztywnych, hierarchicznych form organizacyjnych, nieufność do demokracji przedstawicielskiej i postulowanie demokracji radykalnej, oddolnej – to styl myślenia charakterystyczny dla ruchów nowolewicowych, w tym Zielonych. Jaki użytek zatem Zieloni mogliby, w warunkach polskich, poczynić z twórczości Negriego i Hardta?

Ożywcze są rozważania, które zachęcają do wyobrażenia sobie świata społecznego, w którym uda nam się przekroczyć dychotomie, tak nużące zwłaszcza w polskich realiach: państwo czy rynek, Unia Europejska czy państwo narodowe, własność publiczna czy prywatna, okręgi wyborcze wielomandatowe czy jednomandatowe, umowy etatowe czy śmieciowe itd. itp.

Z rozważań Negriego i Hardta wynika, że powinniśmy budować śmiałą wizję polityczną, opartą na zupełnie nowym języku, który pozwoli nas uwolni nas od pojęć, w których jesteśmy obecnie uwięzieni, który wskaże nam realne, odważne alternatywy. W tym ujęciu Zieloni powinni raczej jednoczyć wokół siebie wszystkie ruchy, które walczą o dobro wspólne i antycypują inny, nowy kształt urządzenia społeczeństwa – można tutaj wyobrazić tak różne podmioty jak ruchy wolnego oprogramowania, ekologiczne, lokatorskie i miejskie, kooperatywy spożywcze czy squaty. Nie trzeba mówić, jak słabe są to w Polsce podmioty i jak egzotyczny, a wręcz ezoteryczny i naiwny, wyda się kierunek, który „wielości” usiłują wskazać Negri i Hardt.

Rolą Zielonych – i wszystkich ruchów na rzecz dobra wspólnego – winno być raczej podejmowanie dialogu ze „starą lewicą” i – w warunkach neoliberalizmu – mimo wszystko obrona resztek postsocjalistycznego państwa dobrobytu. Ale obrona nie dla samej obrony – powstrzymanie antyspołecznych przemian byłoby zatrzymaniem wahadła, po czym należałoby je pchnąć w drugą w stronę, w stronę transformacji, która nie byłaby powrotem do społeczeństwa przemysłowego (co jest niemożliwe), ale rozszerzałaby zakres tego, co wspólne.

Zdaje się, że Negri i Hardt są poniekąd reprezentantami myślenia z gatunku „im gorzej, tym lepiej”, tzn. „im mniej państwa dobrobytu, tym bliżej jest wyzwolenie”. Podczas gdy to raczej państwa skandynawskie, a nie Polska, która po przemianach ustrojowych wkroczyła na jednoznacznie neoliberalną ścieżkę, prędzej zbliżą się do modelu proponowanego w „Rzecz-pospolitej”. Nie tylko z przyczyn gospodarczych, ale także z uwagi na bardziej wspólnotową i partycypacyjną orientację tamtejszych społeczeństw.

Bez względu na wszystkie niejasności i pytania wymagające jeszcze odpowiedzi, pisarstwo Negriego i Hardta stanowi jedną z najbardziej ambitnych prób przeprowadzenia analizy kapitalizmu i wypracowania dla lewicy programu działania po 1989 r., kiedy – wraz z upadkiem realnego socjalizmu – upadło wiele dogmatów, a w ich miejsce nie pojawiły się w porę nowe propozycje, co sprowadziło lewicę na manowce „trzeciej drogi”. Autorzy „Rzecz-pospolitej” ożywiają debatę, prowokując swoimi propozycjami do polemik. Niestety, przy całym uznaniu dla ich koncepcji, w Polsce w najbliższym czasie nie będą one zdolne konkurować z hasłami głoszonymi przez księdza Rydzyka, Piotra Dudę i Jarosława Kaczyńskiego. Na gruzach pozostałości po „realnym socjalizmie” nie widać „wielości”.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.