ISSN 2657-9596

Ostatnia pielęgniarka zgasi światło

Wiesława Kozek , Katarzyna Murawska
06/03/2014

Widziałam kiedyś dyżurkę pielęgniarek, na której był napis „W pracy nie biegamy, chodzimy normalnie”. One czują się pod presją czasu, że musiałyby biegać, aby wszędzie zdążyć. O pracy pielęgniarek z prof. Wiesławą Kozek rozmawia Katarzyna Murawska.

Katarzyna Murawska: Dlaczego szpitale zlecają coraz więcej usług zewnętrznym podwykonawcom?

Wiesława Kozek: Szpitale, nawet publiczne, próbują sobie w ten sposób radzić z sytuacją krótkiej kołdry, czyli ograniczonych środków w stosunku do wielu różnych potrzeb. Mamy więc do czynienia z outsourcingiem jako remedium. Pacjenci często spotykają się z tym zjawiskiem. Posiłki są gdzieś tam gotowane i przywożone jako catering, zleca sie podwykonawcom transport, sprzątanie, pranie, następnie wywóz śmieci i odpadków medycznych i wiele innych usług, których szpital potrzebuje. Ale nie tylko usługi zwykłe są outsourcingowane, czasem również skomplikowane zabiegi diagnostyczne są zlecane zewnętrznym firmom. Sprzęt do tych badan jest bardzo drogi, np. tomograf komputerowy. Łatwiej rozpisać przetarg na usługę tomografii komputerowej lub wynajem tomografu i mieć tę usługę przez rok przy zaplanowanym na to budżecieo. Szpitale liczą, na czym mogą oszczędzić, gdzie ciąć koszta.

KM: Na przechodzeniu z umowy o pracę na kontrakty również?

WK: Tak, pewną formą outsourcingu są kontrakty cywilne zamiast umów o pracę. Szpitale mają dosyć duży udział kosztów płacowych w kosztach ogółem, więc i trzymanie ich w ryzach, wydaje się menadżerom koniecznością. Kontrakty są powszechne w przypadku lekarzy pracujących w szpitalach. Mniej są rozpowszdchnione w przypadku pielęgniarek i położnych. Pielęgniarki stawiają bowiem opór tej formie zatrudnienia.

KM: Dlaczego dla lekarzy jest to atrakcyjne rozwiązanie, natomiast pielęgniarki są temu niechętne?

WK: Praca lekarza ma inny charakter, co sprawia, że może on zawierać więcej kontraktów z kilkoma placówkami i łączyć tę pracę z prowadzeniem prywatnego gabinetu.. Lekarz może znaleźć moment na sen w czasie dyżuru szpitalnego. Może się przecież zdarzyć spokojniejsza noc, nie będzie żadnego wypadku, nikt nie zachoruje gwałtownie, nie będzie potrzeby, żeby był cała noc na nogach. Wtedy przytuli głowę do poduszki, nawet w niekomfortowych warunkach. Chociaż jest zwyczajem, że lekarze mają w pokojach lekarskich składane wersalki. Natomiast jeśli chodzi o dyżury pielęgniarskie, to dyżur całodobowy jest to bardzo uciążliwy.

KM: Więcej obowiązków?

WK: Tak, pielęgniarki muszą wydać leki, muszą to robić dwie osoby, bardzo uważnie, to zajmuje czas. Potem ponownie sprawdzić, czy leki zostały pobrane przez pacjentów, muszą zmierzyć temperaturę, zmienić opatrunek, wykonać jakieś zabiegi medyczne zlecone przez lekarza, odpowiedzieć na pytania pacjenta. Jak się ma kilkudziesięciu pacjentów na oddziale, to można sobie wyobrazić, ile te czynności zajmują czasu. A dodatkowo pielęgniarka nie wykonuje tylko procedur medycznych. Wykonuje również usługi pielęgnacyjne, które są niedoceniane i niedowartościowane, a bardzo ważne w procesie leczenia. Pacjenta, który jest nieruchomy, musi przełożyć, podciągnąć mu poduszkę, podać pić. Jeśli jest nieprzytomny, musi go regularnie obserwować. Bywają pacjenci szczególnie uciążliwi przy pewnego rodzaju schorzeniach, starsi, którzy właściwie co 15 minut wołają o pomoc i uwagę. Musi pacjentów uspokajać, czasem żartować, czasem przywołać do porządku. Jest tu wiele elementów pracy emocjonalnej. Zatem pielęgniarkom bardzo jest trudno znaleźć choćby godzinę, żeby troszkę odpocząć. Czynności lekarza nie są wykonywane non stop, natomiast pielęgniarki mają te czynności „gęste” w czasie, są bardzo często po prostu wołane do łóżek.

KM: Presja jest duża, ale są chyba jakieś normy bezpieczeństwa i higieny pracy?

WK: Są i co z tego? Wg danych Eurostatu częstość wypadków w ochronie zdrowia jest na czwartym miejscu po przemyśle, budownictwie i transporcie! Widziałam kiedyś dyżurkę pielęgniarek, na której był napis „W pracy nie biegamy, chodzimy normalnie”. One czują się pod presją czasu, że musiałyby biegać, aby wszędzie zdążyć. W ten sposób chciały chyba zaprotestować, że jest ich mało.

KM: To jest próba samodzielnego wypracowania jakichś norm, a czy istnieją rozwiązania legislacyjne dotyczące np. tego, ile pielęgniarek powinno być na oddziale?

WK: W grudniu 2012 r. zostało wydane nowe rozporządzenie, które daje bardzo dużą władzę dyrektorom szpitali w kwestii konkretnych norm obsady na oddziałach w szpitalach publicznych. Zakłada ono, że na podstawie tego, jacy na danym oddziale przebywają pacjenci, ilu ich jest, określa się liczbę personelu medycznego. Wskaźniki są bardzo zmienne, np. to, jaki to jest typ pacjenta: leżący i nieporuszający się, leżący i czasem potrafiący usiąść i opuścić nogi, i taki, który chodzi. To jest trudno określić, tym niemniej dla każdego oddziału powinno się wyznaczyć liczbę personelu. Jednak w rezultacie obsada nie zawsze jest wystarczająca. Później często się zdarza, że pielęgniarki są obwiniane, że czegoś nie zrobiły, że czegoś nie dopilnowały, że powinny coś nadzorować – a często zwyczajnie nie miały na to czasu.

KM: Rozumiem, że na kontrakcie presja czasu i ilości obowiązków jest większa, ale przecież pielęgniarki zatrudnione na umowie o pracę też mają ten problem.

WK: Oczywiście! W szpitalach publicznych pracownicy czują się nieco bezpieczniej, ale pracy mają tak samo dużo i muszą sobie z nią poradzić. Natomiast w tych uspółkowionych pracownicy bardziej się boją, więc do tej presji dochodzi lęk. „Ja coś źle zrobię i mogą mnie za to ukarać i mają nade mną władzę”. Te pielęgniarki nie mają poczucia, że to jest stabilność zawodowa, a sytuacja, w której się znajduje, daje poczucie tymczasowości.

KM: Kontrakt wygasa i trzeba stawać na nowo do przetargu. Co się wtedy liczy? Jakie są kryteria?

WK: Nie ma kryteriów. Tzn. jest opis, że chodzi o zapewnienie dyżuru: w jakiej specjalności, ile razy w tygodniu – ale tak naprawdę aspekt finansowy oferty jako kryterium jest decydujący.

KM: Kontrakty wydają się być nieskutecznym sposobem na oszczędzanie. Co można zaproponować zamiast tego?

WK: W krajach, gdzie usługi szpitalne są na wysokim poziomie, jest zrozumiałe, że składka zdrowotna musi być duża – to jest wybór społeczny. U nas natomiast z jednej strony są duże oczekiwania wobec tego, jak będziemy leczeni w szpitalach, jaka będzie dostępność usług i ile będzie trzeba czekać na przyjęcie do szpitala. Z drugiej strony pojawia się taka niepokojąca retoryka, gdy mowa jest o składce zdrowotnej. Krytykuje się ją jako „podatek”. Głosy tego rodzaju padają zwłaszcza ze strony sił liberalnych, często ludzi bogatszych, zdrowszych, którzy nie poczuwają się do solidarności społecznej z innymi. A obecnie nie mamy wcale takiej dużej składki na ubezpieczenie zdrowotne. Jeśli chodzi o wydatki na ochronę zdrowia, też nie jesteśmy w czołówce światowej.

KM: Pytanie, czy więcej pieniędzy na służbę zdrowia to wystarczające rozwiązanie?

WK: Zwiększenie składki nie pomoże, jeśli nie będą rozwinięte badania monitorujące i kontrolne. Mamy bardzo niekorzystną tradycję w podejściu do zagadnień kontroli. Powszechnie uważamy, że kontrole są wredne, niesprawiedliwe i z zamiarem ukarania nas. Dobre systemy zarzadzania mają jednoznacznie wpisane fachowe funkcje kontrolne. Tu chodzi o publiczne pieniądze i należy się poddawać kontroli i ocenom, w tym krytyce. Czyli rozwiązaniem jest z jednej strony zwiększenie składki, ale z drugiej również próba oceny, jak ten wydatek jest spożytkowywany, czy z myślą o potrzebach pacjenta i o jakości usług.

KM: A co z problemem emigracji pielęgniarek na Zachód? Jest on coraz poważniejszy.

WK: Od 2004 r. studia wyższe pielęgniarskie skończyło tyle pielęgniarek ile pobrało zaświadczenia z zamiarem wyjazdu na Zachód i one znikły – 7 tysięcy! Pielęgniarka, która ma uprawnienia zawodowe, a dowiaduje się, jakie są zarobki w konkretnej placówce leczniczej w Polsce, szybko rezygnuje z zatrudnienia w kraju. Jeśli trochę zna angielski czy niemiecki, to pojedzie do Wielkiej Brytanii, Norwegii, Szwecji, Włoch czy do Niemiec… Po prostu zawód pielęgniarki jest nieatrakcyjny dla młodych kobiet w Polsce, bo to w większości kobiety, choć bywają też mężczyźni pielęgniarze. Nigdzie nie jest tak, że w publicznej służbie zdrowia zarabia się krocie, ale jest to zawód, który pozwala godnie żyć. Natomiast w Polsce pielęgniarka, której mąż jest bezrobotny, nawet krótko, jest na skraju biedy. A jeżeli ma jeszcze dwoje dzieci, to musi iść do MOPS-u po zasiłek, bo inaczej nie przeżyje. Więc nie jest to zawód, który pozwala godnie przeżyć.

KM: Co można z tym zrobić?

WK: Należy zacząć się wsparcie już na etapie kształcenia – studenci pielęgniarstwa powinni dostać dodatkowe spore stypendia albo jakieś zobowiązania od pracodawców, że będą zatrudniani w miejscu, które sobie wybiorą, np. w miejscu zamieszkania. Konieczne jest też kształcenie do zawodu w formule kierunku zamawianego i stworzenie w tym segmencie systemu stypendialnego dla młodzieży z mniej zamożnych rodzin. W żadnym kraju pielęgniarki nie wywodzą się rodzin dobrze sytuowanych. Przede wszystkim jednak musi być to zawód bardziej atrakcyjny. Oznacza to, że podniesienie zarobków pielęgniarek jest konieczne, żeby młodzi ludzie chcieli w tym zawodzie pracować. Jeśli tego nie zrobimy, to po prostu niedługo nie będziemy mieć dostatecznej liczby pielęgniarek. Liczenie na to, że do Polski przyjadą pielęgniarki ze Wschodu, jest mrzonką. Nie przyjadą do tak niekorzystnych warunków pracy i płacy.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.