Nieodrobiona lekcja przyrody
Był taki moment, kiedy – zaraz obok strachu i niepewności – tliły się nadzieje: pandemia musi coś zmienić. „To niemożliwe, żeby po tym wszystkim było tak samo” mówili ci, którzy na co dzień martwili się przyrodą i klimatem. „Będzie tak samo, tylko jeszcze gorzej” odpowiadali inni.
Francuski filozof Jacques Rancière zapytany o stosunek do eutanazji odpowiedział ponoć, że nie będzie o niej rozmawiał tak długo, jak nie będzie mieć pewności, że wezwane pogotowie przyjedzie w ciągu 30 minut. Być może, gdyby sparafrazować tę wypowiedź w odniesieniu do pustoszenia ekosystemów i destabilizacji warunków klimatycznych, znaleźlibyśmy odpowiedź na pytanie, dlaczego kolejne narracje na temat ochrony różnorodności biologicznej i konfrontowania się z kryzysem nie są skuteczne, a przede wszystkim, nie przynoszą solidarnych działań.
Pandemia versus ekosystemy
Nieco ponad rok temu z entuzjazmem przyglądaliśmy się, jak jelenie w Zakopanem wyjadały herb miasta z klombu przed urzędem. „Przyroda odzyskuje należne jej miejsce” mówiliśmy po miesiącu czy dwóch spędzonych w zamknięciu. Ale wirus powiedział „sprawdzam”. Bank Światowy szacuje, że recesja spowodowana pandemią może pchnąć w skrajne ubóstwo niemal 2% światowej populacji. Historycznie, okresy kryzysu zawsze przekładały się na większą presję na różnorodność biologiczną. W ciągu ostatniego roku dla milionów ludzi naturalne ekosystemy stały się źródłem żywności, drewna, paszy dla zwierząt oraz wszelkich dóbr, które można było wymienić na pieniądze.
W wielu miejscach presja na środowisko wzrosła – nasiliły się nielegalne połowy, bo zmniejszyła się ilość patroli, a na dzikie zwierzęta zaczęto polować w parkach narodowych, gdzie do tej pory zbyt dużo było turystów, by kłusownicy się w nie zapuszczali. Podczas pandemii szczególnie narażona jest różnorodność biologiczna miejsc, w których do tej pory lokalne społeczności żyły z ekoturystyki czy obsługi wycieczek. Gdy tych zabrakło, jedynym surowcem i źródłem dochodu okazało się to, co do tej pory było podstawową atrakcją – las deszczowy czy zwierzęta w parku narodowym.
Grupa Global Land Analysis and Discovery zajmująca się monitorowaniem użytkowania gruntów alarmuje, że skala wylesiania lasów tropikalnych była ponad dwukrotnie wyższa w okresie największych restrykcji w 2020 w porównaniu z poprzednim rokiem. I choć oficjalne badania nie zostały jeszcze przeprowadzone, związek z pandemią wydaje się oczywisty.
Myli się ten, kto myśli, że problem dotyczy odległych części świata. Osoby pracujące przy monitoringu cennych przyrodniczo obszarów w Polsce są pełne obaw: w ubiegłym roku znacznie wzrosła w skala kłusownictwa, szczególnie ryb w rzekach i jeziorach. Nie ma danych dotyczących takich procederów jak kradzież żwiru z rzek, czy wypompowywanie wody z cieków. A jednak na przykładzie choćby blokad wycinki w Bieszczadach dobrze widać, że lęk przed organizacjami działającymi na rzecz środowiska jest w lokalnych społecznościach często znacznie większy niż strach przed jego nadmierną eksploatacją czy dewastacją. Jak wyjść z impasu?
Jakiej narracji potrzebuje przyroda?
Jesteśmy w kropce. Dowody naukowe – tabele, cyfry, wykresy – bardziej dostępne niż kiedykolwiek, działają coraz mniej, często ginąc we własnej masie i pod własnym ciężarem. Retoryka wzbudzania poczucia winy za katastrofę ekologiczną wydaje się działać jedynie w środowisku, w którym powstała – zachodnich, miejskich klas średnich. Poza tym obszarem może jedynie wydawać się kolejną formą opresji, a przez to jest całkowicie kontrproduktywna. Wielkie narracje okazują się śmiertelne, bez względu na to, czy mają bardziej wydźwięk pełen zachwytu i nostalgii, czy są apokaliptyczno pouczającą wizją. Fala krytyki wylała się także na Davida Attenborough, najbardziej lubianego człowieka na Wyspach.
Już w 2018 roku w The Guardian ukazał się tekst z serią zarzutów wobec całego gatunku filmów przyrodniczych i jego nestora w szczególności. Przede wszystkim chodziło o szkodliwość kreowania obrazów żywotności i obfitości ekosystemów, podczas gdy tylko realizatorzy filmów doskonale wiedzą, że ten „nietknięty świat” to w istocie otoczone, poprzecinane, przytłoczone skrawki, z których coraz trudniej wykroić epickie kadry. „Podczas gdy wielu ludzi, między innymi dzięki Davidowi Attenborough jest teraz całkiem nieźle poinformowanych w kwestii dzikiej przyrody, jesteśmy zadziwiająco niedouczeni w kwestii tego, co się z nią dzieje”. (Kto nie żył w przekonaniu, że gdzieś tam, na innych kontynentach, przyroda ma do dyspozycji nieograniczone przestrzenie, a człowiek jest tylko dodatkiem w krajobrazie?).
Lista zarzutów jest pokaźna, a na ich tle te dotyczące paternalistycznego tonu i neokolonialnej postawy białego mężczyzny, który „zdobywa i tłumaczy świat”, wydają się dość błahe. Długa kariera wycinania z obrazu wszelkich śladów świadczących o istnieniu lokalnych społeczności, katastrof ekologicznych i pomijanie ludzkiej odpowiedzialności za wymieranie gatunków („bo nikt nie chciałby tego oglądać”) zrobiła swoje – kiedy w ostatniej produkcji („Życie na naszej planecie”) Sir Attenborough buduje napięcie opowiadając o pięknie, kruchości i katastrofie, by w kluczowym momencie powiedzieć „ale ja znam rozwiązanie”, dla nikogo już nie jest wiarygodny.
Ekosystemy w rękach ludzi
Artykuł, który ukazał się w 2018 roku w Nature Sustainability ma inną tezę: tylko wzmocnienie lokalnych społeczności – zaoferowanie narzędzi do działania: edukacji, kompetencji, odpowiedzialności – daje szanse na trwałą i spójną ochronę ekosystemów. Badacze ustalili, że w pięciu tropikalnych krajach, w których przeprowadzono projekty polegające na płaceniu lokalnym społecznościom za ochronę lasów deszczowych, ludzie byli skłonni chronić je dalej, nawet po ustaniu płatności. Efekt był silniejszy, jeśli społeczności współpracowały ze sobą i darzyły się zaufaniem.
Przyrody nie wspierają neokolonialne narracje, które tłumaczą „miejscowym”, jakie mają skarby, i jak powinni je chronić. Tym bardziej, jeśli – jak często bywa – kawałek dalej tę samą przyrodę dewastuje międzynarodowy kapitał. Nie pomagają skażone paternalizmem i biurokratyzacją projekty rozwojowe, ani kapryśna ekoturystyka. Pandemia sprawiła, że poczuliśmy, jak dobrze jest mieć za oknem kilka drzew, a koło domu choćby zielony skwer, skrawek ostatnich nieużytków na obrzeżach miasta, czy jesionową aleję przy bocznej drodze. Też chcielibyśmy je ochronić.
Artykuł powstał w ramach projektu „Europe in Solidarity” finansowanego ze środków Parlamentu Europejskiego.
Polski Klub Ekologiczny w Krakowie Koło Miejskie Gliwice dziękuje za wsparcie finansowe Unii Europejskiej. Wyłączna odpowiedzialność za treść materiału spoczywa na Polskim Klubie Ekologicznym w Krakowie Koło Miejskie Gliwice. Niniejszy materiał nie odzwierciedla opinii Unii Europejskiej. Parlament Europejski nie ponosi odpowiedzialności za jakiekolwiek wykorzystanie informacji zawartych w materiale.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.