Żywność bez pośredników
W 1993 r. nowo wybrane władze miasta Belo Horizonte, stolicy stanu Minas Gerais w Brazylii ogłosiły, że dostęp do żywności jest prawem każdego mieszkańca. Patrus Ananias de Souza, nowy burmistrz, wdrażanie planu walki z głodem rozpoczął od stworzenia 20-osobowej rady składającej się z obywateli, robotników, przedstawicieli biznesu i kościoła, która miała wprowadzać nową politykę żywnościową w życie. Powstały liczne rolnicze targi, na których lokalni drobni farmerzy mogli sprzedawać swoje zbiory bezpośrednio. Zachęcono drobnych przedsiębiorców do zakładania sklepów ABC (od portugalskiego „żywność po niskich cenach”), w których obowiązywały ustalone przez władze miasta niskie ceny dla kilkunastu wybranych produktów pochodzących od lokalnych wytwórców. W mieście zaczęły powstawać „restauracje ludowe”, w których cena za posiłek nie przekraczała 1 reala brazylijskiego (1,50 zł). Samorządowy plan uwzględnił również edukację w zakresie zdrowego odżywania się, a także kontrolę jakości oraz cen żywności dostępnej w sklepach na terenie miasta. Informacje o najniższych cenach publikowane były w ogólnodostępnych miejscach, takich jak chociażby przystanki autobusowe.
Takie systemowe rozwiązania mogłyby być marzeniem członków i członkiń kooperatyw spożywczych, których naczelną zasadą jest samoorganizacja celem pozyskania taniej i zdrowej żywności. W Polsce działa ich już ok. 10 w największych miastach, takich jak Warszawa, Łódź, Poznań, Gdańsk czy Kraków. Zakupy robione są z różną regularnością, niestety przeważnie na lokalnych giełdach, które tylko w przypadku sezonowych produktów gwarantują dostęp do świeżej żywności, inne produkty są importowane lub hodowane w warunkach szklarniowo-chemicznych; nie zawsze udaje się też ominąć pośredników. Podejmowane są próby nawiązania kontaktu z lokalnymi rolnikami, którzy uprawiają zdrową żywność, jednak tu bardzo trudny do ominięcia jest wymóg certyfikowania, który automatycznie podnosi ceny. Inną przeszkodą w utrzymaniu stałej więzi z lokalnymi producentami jest fakt, że kooperatywa to struktura nieformalna, niehierarchiczna, a przez to niestabilna, o rotacyjnym składzie członków, niejednokrotnie utrzymywana na barkach kilku najwytrwalszych osób.
„Z natury więc kooperatywy spożywczej wynika, że jest ona stowarzyszeniem otwartym dla wszystkich, przyrodzoną nieprzyjaciółką wszelkich monopoli i ograniczeń, prawdziwym stowarzyszeniem ludowym. Biorąc na siebie zadanie bezpośredniego nabywania towarów, dąży ona z konieczności rzeczy do tego, aby ogarnąć sobą wszystkich spożywców, tj. wszystkich ludzi; czyli, innymi słowy, aby zawładnąć całym rynkiem krajowym, aby ten rynek zorganizować i przystosować do potrzeb ludności, odebrać rządy jego z rąk kapitalistów i kupców i oddać w ręce ludu”, pisał Edward Abramowski na przełomie XIX i XX w. Jednym z realnych śladów czerpania z myśli Abramowskiego jest tzw. „fundusz gromadzki”, będący swego rodzaju wewnętrznym 10% podatkiem narzucanym na każde zakupy dokonywane poprzez Kooperatywę. Obecnie jest on przeznaczany na wspomaganie lokalnych inicjatyw promujących idee sprawiedliwości społecznej lub w razie konieczności może stanowić kasę zapomogową dla członków i członkiń. Według teoretyka spółdzielczości Romualda Mielczarskiego fundusz miał stanowić wspólny zysk kooperatywy, który następnie inwestowany byłby w rozwój chociażby infrastruktury (tak przecież powstał w 1907 r. w Łodzi związek Społem, do dziś zarządzany przez współtworzące go Spółdzielnie Spożywców).
Wyzwanie, przed jakim stoją dziś kooperatywy, to dostęp do zdrowej, świeżej i taniej żywności, skoro członkowie i członkinie to świadomi konsumenci, dla których alternatywą nie są sklepy z certyfikowaną organiczną żywnością – zdrowa żywność nie powinna być wszak przywilejem klasy średniej. Jedną z możliwości jest bezpośrednie wsparcie gospodarstwa rolnego na regularnych zasadach – zarówno finansowo, logistycznie, jak i fizyczną pracą przy kolejnych etapach upraw w myśl zasady „you do not pay for food, you pay for agriculture”. System rolnictwa wspieranego przez społeczność (Community Supported Agriculture)1 opiera się na dzieleniu upraw, ale i odpowiedzialności, a co za tym idzie ryzyka związanego z nieudanym plonem.
W 2011 r. mieszkańcy miasta Sedgwick w stanie Maine (USA) wbrew prawu stanowemu przyjęli uchwałę, zgodnie z którą lokalni farmerzy mogliby sprzedawać żywność bezpośrednio. W kolejnych miesiącach podobną uchwałę przyjęły kolejne miasta tego stanu: Penobscot, Blue Hill, Trenton, Hope, Plymouth, Appleton i Livermore. „Uznajemy, że mamy prawo do wytwarzania, przetwarzania, sprzedawania, kupowania i konsumowania lokalnej żywności, promując w ten sposób samowystarczalność, dbając o zachowanie rodzinnych farm i lokalnych tradycji żywnościowych. Prawo do posiadania lokalnego systemu żywnościowego jest związane z naszym niezbywalnym prawem do samostanowienia” – czytamy w uchwale przyjętej w Penobscot. W Polsce to właśnie kooperatywy spożywcze powinny być propagatorkami dyskusji na temat nawyków konsumenckich, a przede wszystkim obywatelskiego udziału w kształtowaniu polityki rolnej i żywieniowej.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.