ISSN 2657-9596

Kwota, parytet, równość

Magdalena Środa
05/06/2009

(fragment książki prof. Magdaleny rody: Kobiety i władza,: Wydawnictwo WAB Warszawa 2009)

Jak twierdza socjologowie: „osoby trwale wykluczone z pewnego przedsięwzięcia nie mają naturalnych szans dostosować się do jego reguł”. Tak jest z kobietami w polityce. Potrzebują wsparcia, „windy”, która wzniesie je na poziom równy z mężczyznami, bo podczas gdy ci jechali „ruchomymi schodami” w górę, one siedziały zamknięte w domach. Kwota to taka „winda” starego typu, dojeżdża tylko do pewnego piętra. Parytet to winda szybka, nowoczesna, skuteczna. Nie ulega wątpliwości, że kobiety potrzebne są w polityce i potrzebne są w demokracji co najmniej z czterech ważnych powodów.

Pierwszy – aby sprawiedliwości stało się zadość.

Drugi – aby wzbogacić demokrację innym sposobem widzenia społecznych i politycznych problemów.

Trzeci – aby kobiety miały w parlamencie adekwatną reprezentację swych interesów: mentalność mężczyzn i tradycja sprawiają, że w polityce dominują idee abstrakcyjne, problemy militarno-patriotyczne, ewentualnie sportowe, które są substytutem tych pierwszych, natomiast sprawy socjalne, edukacja czy kultura pozostają zmarginalizowane (te ministerstwa nigdy nie grały roli strategicznej, władzę nad nimi dawano słabszemu koalicjantowi, najczęściej niezorientowanemu w problematyce resortu). Kobietami i ich problemami nikt w sejmie się nie interesuje.
I wreszcie czwarty powód: wszyscy żyjemy w demokratycznym kraju i wszyscy ponosimy konsekwencje podejmowanych decyzji politycznych, trudno być jednak w pełni odpowiedzialnym, bez możliwości wpływanie na nie. Nie ma odpowiedzialności bez sprawstwa.
„Nie o równość nawet chodzi, ale o inszość. Kobieta i mężczyzna, różni fizycznie, wnoszą też odmienne wartości do cywilizacji” – pisała ponad sto lat temu Z. Daszyńska-Golińska.
Jeśli rzeczywiście tak jest, jak sądzi wielu konserwatystów, w szczególności katolickiej proweniencji, że kobiety – zasadniczo, „z natury” lub w konsekwencji takiego a nie innego aktu boskiego stworzenia – różnią się od mężczyzn: wyglądem, psychiką, rolami, powołaniem, a nawet – jak dodają pracodawcy – sposobem codziennego funkcjonowania, innym widzeniem problemów, odmiennym sposobem ich rozwiązywania, negocjacji itd., to dlaczego w polityce dają się reprezentować przez mężczyzn, tak wszak różnych? Jeśli nawet pominiemy „powołania”, które wymyślił dla różnych płci Pan Bóg, to i tak musimy zgodzić się z faktem, że kobiety są od setek lat inaczej socjalizowane, a w związku z tym mają inne interesy, potrzeby, inną strukturę wartości. Dlaczego więc te interesy, potrzeby i wartości nie mają swojej reprezentacji w parlamencie, czyli tam, gdzie podejmuje się decyzje dotyczące wszystkich obywateli?
Wszyscy wiemy, jak wielka jest różnica między posłem Gosiewskim a, dajmy na to, Niesiołowskim czy Palikotem, ale wszak nie jest większa niż między kobietą a mężczyzną. Czy poseł Niesiołowski pozwoliłby na to, aby poseł Gosiewski go reprezentował tylko dlatego, że czyimś zdaniem ma on mniejsze kompetencje niż ten drugi lub że został powołany do czegoś innego? Nigdy. Poza tym w polityce nader często korzysta się z kwot, na przykład przy rządach koalicyjnych. Jeśli PSL-owi przypadają trzy resorty, to przecież nie zrezygnuje z nich tylko dlatego, że koalicjant ma lepsze kandydatury na ich obsadzenie. I nawet gdyby rzeczywiście miał lepsze, PSL za nic w świecie nie oddałby tego, co mu w ramach koalicyjnej kwoty przysługuje. Tymczasem kobietom mówi się: „Jakie kwoty? To sztuczne! Chodzi o to, by do polityki weszli najlepsi. Mężczyźni są bardziej kompetentni, mają większe doświadczenie, więcej załatwią”. No i ten kwiat najlepszych z najlepszych oglądamy niemal codziennie w tragikomicznych sprawozdaniach z obrad parlamentu czy w programach publicystycznych.
Dlaczego więc same kobiety pokornie obśmiewają kwotę, choć dzięki niej miałyby władzę? Może polityka byłaby wtedy mniej śmieszna, za to bardziej skuteczna w rozwiązywaniu ludzkich problemów, może nie byłaby bardziej sprawiedliwa, ale na pewno inna, bo – jak wskazują badania J. Kurczewskiego – kobiety wnoszą do polityki takie cechy, jak skrupulatność, skupienie na konkretach, rozsądek, altruizm, mniejszą dbałość o własną karierę, bezstronność, gospodarność, a do tego „łagodność, wrażliwość, uprzejmość”.
O ileż bardziej byłby reprezentatywny i przekonujący nasz parlament, gdyby, dzięki kwotom, zasiadało w nim 40 procent pań i 60 procent panów lub, dzięki parytetowi, 53 procent pań i 47 procent panów. W parlamencie norweskim, który debaty nad kwotą i procedury je wprowadzających ma już dawno za sobą, respektowany jest przepis, że żadna z płci nie może być reprezentowana powyżej 60 procent.
Właśnie dzięki doświadczeniom norweskim wiadomo, że po to, aby problematyka kobieca znalazła się w zbiorze politycznych priorytetów i weszła do parlamentarnego mainstreamu, reprezentacja kobiet w parlamencie musi przekroczyć magiczne 35 procent. Jeśli reprezentacja kobiet nie osiąga tej liczby, kobiety jako grupa interesów nie mają praktycznie żadnego wpływu ani na rodzaj podejmowanych decyzji, ani na ich hierarchię, ani na język debaty czy też obowiązujące standardy zachowań politycznych. To ilość musi przejść w jakość. I nie jest szczególnie ważne, jaki rodzaj poglądów reprezentują panie. W gronie, w którym dominują kobiety, rozmawia się innym językiem i o innych priorytetach niż w gronie, w którym dominują mężczyźni.
Poza tym „niekompetencja” pań, o której zawsze głośno mówi się przy okazji tematu kwoty, rzucałaby się z pewnością znaczniej mniej w oczy niż obecne szaleństwo i cynizm panów. Przewaga kobiet w parlamencie wpłynęłaby na zachowania posłów. Posłanka Szczypińska w „kobiecym” parlamencie nie musiałaby już nikomu zmiękczać wizerunku i zajęłaby się, z pewnością kompetentnie, sytuacją pielęgniarek. Julia Pitera nie musiałaby już walczyć z męską zawiścią i niechęcią i spokojnie zajęłaby się tym, co najlepiej robi, czyli walką z korupcją. Posłanka Kempna, gdyby przestała być szczuta przez kolegów z PiS-u do szczucia innych, spełniłaby się zapewne jako skuteczny członek jakiejś pogodnej komisji. Kobiety w parlamencie nawet bez kompetencji zajęłyby się raczej rozwiązywaniem kwestii społecznych, takich jak budowa dróg, niż budowaniem dróg dojazdowych do stadionów. Bo mimo że coraz więcej kobiet kibicuje meczom piłkarskim, to jednak mecze te nie stanowią dla nich istoty życia, jak to się dzieje w przypadku obecnego premiera Tuska i jego podwórkowych kolegów. Z parlamentu wycofałby się również umęczony Pan Bóg, którego mężczyźni ciągle przywołują do pomocy, byleby tylko mieć legitymizację dla swoich politycznych pomysłów. Nawet gdyby do sejmu dostały się „moherowe berety”, to sądzę, że i im, i Radiu Maryja dobrze by to zrobiło, bo przecież demonizm i nienawiść, które płyną z „maryjnego” eteru, nie są wzbudzane przez żarliwie modlące się kobiety, lecz przez żądnych władzy duchownych, niedoszłych polityków i rozgoryczonych, emerytowanych profesorów, byłych członków PZPR, jak Jan Robert Nowak czy Bogusław Wolniewicz, który może służyć jako egzemplifikacja hasła „Partia wiecznie żywa”, nawet przy zmienionym szyldzie.
Kobiety, mimo to, sądzą – i nie bez podstaw: pracowała na to cała kultura – że nie nadają się do polityki, bo nie mają kompetencji, bo się nie przebiją, bo nie dadzą sobie rady w świecie agresywnie zmaskulinizowanym. Jednak z kompetencjami politycznymi jest tak jak z kompetencjami kulinarnymi. Nie nabierze się ich, gdy się nie spróbuje. Można czytać tysiące książek kucharskich i niewiele umieć ugotować, bo gotowanie to praktyka, a nie przedmiot lektur. Podobnie z polityką – politykę się robi, a jeśli się o niej czyta, to jest się wyborcą lub historykiem a nie politykiem. Tu trzeba doświadczenia i pewnych umiejętności, których się nabywa w działaniu,. Sądzę, że gdybyśmy miały zagwarantowane kwoty lub parytet, to sporo kobiet powiedziałoby jak Wałęsa: „Nie chcem, ale muszem”. I nawet jeśli świat polityki by się przez to nie zmienił, to miałabym przynajmniej pewność, że po prostu taki być musi. Teraz mam żal, że jest, jaki jest. A jest taki, jak każdy widzi.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.