Z Pensylwanii do Żurawlowa, czyli o ludziach i łupkach
Żurawlów to wioska na Zamojszczyźnie znana z 400-dniowego, zakończonego sukcesem protestu rolników przeciwko planom odwiertów amerykańskiej firmy Chevron w poszukiwaniu gazu łupkowego. To najdłuższy dotychczas protest antyłupkowy na świecie. Jedna z aktywnych jego uczestniczek, Barbara Siegieńczuk, pojechała na zaproszenie warszawskiego i waszyngtońskiego biura Fundacji im. Heinricha Bölla do USA, gdzie łupkowe eldorado zmieniło amerykańską gospodarkę, ale koszty tego gazowego boomu coraz bardziej budzą wątpliwości. W wyjeździe towarzyszyła jej zielona aktywistka Ewa Sufin-Jacquemart.
Ewa Sufin-Jacquemart: Basiu, uczestniczyłyśmy niedawno w podróży studyjnej do USA, gdzie dużo dowiedziałyśmy się o łupkowym boomie, szczególnie tam, gdzie byłyśmy: w Pensylwanii, gdzie od prawie dziesięciu lat prowadzone są odwierty na złożu Marcellus Shale, a także w stanie Nowy Jork, gdzie mieszkańcy wciąż skutecznie bronią się przed inwazją tego przemysłu. Co najbardziej cię uderzyło, zaskoczyło podczas tej podróży?
Barbara Siegieńczuk: Przede wszystkim zdumiałam się, widząc niektóre instalacje bardzo blisko domów. W Pensylwanii jest to możliwe. Jeżeli ziemia przed czyimś domem została wydzierżawiona przez sąsiadów, to mieszkańcy tego domu nie mają nic do powiedzenia. Firmy są bardzo perswazyjne i potrafią manipulować ludźmi, aby osiągać swoje cele, tworząc głębokie konflikty sąsiedzkie. Społeczności, a nawet rodziny są skłócone. Nie myślałam, że w demokratycznym kraju możliwe są takie praktyki.
Jak powiedziała nam jedna z aktywnych mieszkanek miejscowości Dryden w stanie Nowy Jork: „w USA w ciągu sześciu lat zabito demokrację”. Dryden to pierwsza gmina w USA, gdzie uprawomocnił się wyrok sądu potwierdzający prawo samorządu do uchwalenia zakazu odwiertów ze szczelinowaniem hydraulicznym na ich terenie. To wielkie, precedensowe zwycięstwo, przede wszystkim społeczności lokalnej, która potrafiła pokonać podziały i wywrzeć presję na samorząd.
ESJ: Jakie wrażenie zrobiły na tobie tak zwane pady, czyli place z kilkoma odwiertami w lasach Pensylwanii w okolicy Williamsport, gdzie nas zawieźli organizatorzy?
BS: Przygnębiające. Na wzgórzach w pięknych lasach stanowych, kiedyś gęstych i pełnych zwierząt i ptaków, powycinano miliony drzew, zrobiono asfaltowe drogi, a wzdłuż nich szerokie przecinki z wkopanymi w ziemię gazociągami i wodociągami. Wystają z nich rury i włazy poodgradzane metalowymi kolorowymi płotkami, a od erozji i obsuwania osadów mają chronić wypchane czymś rulony z nieprzemakalnych tkanin. Co kilka kilometrów po jednej i drugiej stronie znajdują się wjazdy na wielkie „pady” produkcyjne lub inne przestrzenne instalacje do kompresji gazu lub magazynowania wody.
W otwartej skrzynce leżały też dokumenty bezpieczeństwa, m.in. mapy i opisy techniczne znajdujących się na „padzie” substancji chemicznych. Zdumiałam się, że „pady” nie są ogrodzone ani nadzorowane. Każdy może tam wejść. Może to przecież doprowadzić do katastrofy. U nas jest przesada w drugą stronę. W Żurawlowie firma Chevron nawet nie miała koncesji na odwiert, lecz tylko na badania sejsmiczne, a już próbowała postawić ogrodzenie. Tak się właśnie zaczął nasz protest.
ESJ: Mnie też przeraził widok niszczonej na masową skalę przyrody, nawet tam, gdzie jest mnóstwo gatunków chronionych, jak niedźwiedzie czy rzadkie ptaki, potrzebujące spokoju. A ponadto w dolnych częściach tych pagórkowatych pięknych lasów żyją ludzie. Znalazłaś tam nawet swoją imienniczkę, z którą macie chyba wiele wspólnego, nie uważasz?
BS: Tak, spotkanie z Barbarą było niezwykłe. Barbara, tak jak ja, przeniosła się z miasta na wieś, kocha ciszę, spokój i przyrodę. Mieszka w przepięknym miejscu, w małej osadzie ośmiu domów, położonej w lesie nad sporym potokiem. Pokazała nam zdjęcia i opowiedziała, jak cztery lata temu przez pół roku ich malutką szosą, przed samymi domami, dzień i noc wielkie cysterny jeździły do odwiertów gazu łupkowego na leśnych wzgórzach ponad ich domami.
Wszystko przez to, że jedna z sąsiadek zgodziła się na poszerzenie zakrętu drogi kosztem części jej posesji, za 1000 dolarów. Przez jej pazerność i nieświadomość wszyscy mieli bezustanny huk i kurz przez pół roku.
Arogancja i bezczelność firmy była przy tym taka sama jak gdzie indziej. Na posesji Barbary, tuż przed jej oknami, ustawiono bez pytania przenośną toaletę dla kobiety, która stojąc na jej posesji kierowała cały dzień ruchem. Miliony wyciętych na górze drzew i porobione szerokie przecinki na gazociągi i wodociągi, wyglądające jak trasy narciarskie, przyczyniły się do powstawania osuwisk. W 2011 r. mieli wielką powódź, jej dom rodzinny został całkiem zalany i zdewastowany, zniszczeniu uległy wybiegi dla koni. To wszystko spowodowało, że Barbara aktywnie zaangażowała się w organizacji obywatelskiej zwalczającej rozwój przemysłu gazowego w Pensylwanii.
ESJ: Barbara opowiadała nam o ich działalności, byliśmy też na spotkaniu ich zarządu. Widzieliśmy jak kompetentni, aktywni ludzie się w to zaangażowali. Czy dostrzegłaś jakieś podobieństwa między działalnością ich organizacji a waszym Stowarzyszeniem „Zielony Żurawlów”?
BS: Różnice polegają na tym, że ich organizacja Responsible Drilling Alliance skupia ludzi o bardzo różnych zawodach i mieszkających w różnych miejscowościach, w związku z czym ich misja nie skupia się na żadnej miejscowości w szczególności. Ale podobieństw jest bardzo wiele. Też bronimy przede wszystkim prawa do głosu społeczności lokalnych, też lobbujemy na rzecz lepszych regulacji prawnych. No i mamy te same metody – zdobywamy wiedzę i dzielimy się nią, uczestniczymy w postępowaniach administracyjnych, w spotkaniach lokalnych w gminach, ale też w konferencjach, seminariach, wysłuchaniach publicznych.
Naszym medium jest przede wszystkim Internet. My oprócz tego jeździliśmy do Sejmu na spotkania Komisji ds. Rolnictwa oraz do Parlamentu Europejskiego. No i teraz, dodatkowo, będziemy uczyć się wykorzystania źródeł energii odnawialnej i propagować ich rozwój. O tym mówiły nam też aktywistki z Dryden. Podobno w Stanach odnawialne źródła energii bardzo się rozwijają, przede wszystkim ze słońca. Tyle że o to zabiegają przede wszystkim obywatele, a wielkie firmy energetyczne wciąż widzą zysk w paliwach kopalnych, tak jak i u nas.
Wielkie wrażenie zrobiło na mnie spotkanie z prof. inż. Anthonym Ingraffea w Cornell University w mieście Ithaca w stanie Nowy Jork. Jak ty je odebrałaś?
ESJ: Tak, dla mnie też było to bardzo ważne spotkanie. Profesor Ingraffea świetnie zna technologię wydobycia gazu łupkowego, bo uczestniczył w jej rozwoju, a od lat prowadzi badania nad jej skutkami. Ale wiedzę i myślenie ma szerokie i myśli perspektywicznie o przyszłości planety i gatunku ludzkiego, o losie przyszłych pokoleń, a nie tylko o dzisiejszym wzroście gospodarczym.
Jako ekspert od technologii wydobycia powiedział nam trzy ważne rzeczy.
Po pierwsze, żebyśmy uważali, bo ludzie mówiąc o skutkach frackingu mają na myśli cały proces wydobycia i dystrybucji gazu, ze skumulowanymi skutkami tysięcy odwiertów i całej infrastruktury związanej z jego transportem. Przemysł wydobywczy to dementuje, odnosząc się ściśle do samej operacji szczelinowania hydraulicznego. U nas też ma to miejsce, więc to dla nas ważna wskazówka.
Po drugie dowiedzieliśmy się od niego, że argument, iż przy odpowiednich regulacjach prawnych ten przemysł może mieć niską szkodliwość dla środowiska i ludzi, jest złudą. Jak wykazuje praktyka, nie ma takich regulacji prawnych i metod ich egzekwowania, które zapewniłyby bezpieczeństwo środowiskowe i korzyści społeczne na krótką metę, a tym bardziej długofalowo.
No i wreszcie najważniejszy moim zdaniem przekaz profesora – mówił on, że aktualna technologia jest bardzo nieefektywna, bo pozwala nam na wydobycie ze skał łupkowych od 5 do 10% zawartego w nich gazu lub ropy. Do raz wyszczelinowanego i wyeksploatowanego tą metodą złoża nie będziemy już mogli wrócić. A węglowodory niekonwencjonalne to ostatnia generacja paliw kopalnych dostępna ludzkości. Całkowicie nieodpowiedzialne jest spalanie paliw kopalnych dla ogrzewania lub produkcji prądu, wywołując przy tym tak niebezpieczne dla życia na Ziemi zmiany klimatu, skoro możemy do tego wykorzystywać wiatr i słońce.
Paliwa kopalne powinny być traktowane jak największe dobro i wykorzystywane tylko do produkcji potrzebnych nam materiałów i substancji, których nie możemy wyprodukować bez nich – takich jak leki, nawozy sztuczne czy niektóre ważne kompozyty. Kapitały wydawane na wydobycie gazu i ropy z łupków powinny być więc przeznaczone już teraz na badania i rozwój metod oszczędzania energii oraz na źródła energii odnawialnych.
A co z wydobyciem gazu łupkowego w Polsce? Być może jest dla nas nadzieja, skoro amerykańskie firmy, które mają straty z powodu niskich cen gazu na amerykańskim rynku, już pracują nad skraplaniem gazu, aby móc go eksportować do Europy, gdzie jest droższy?
BS: Przed podróżą do USA też miałam taką nadzieję. Ale spotkałam tamtejszych mieszkańców, poznałam ich cierpienia: rolniczo-przyrodniczo-turystyczny region wokół Williamsport przekształcony w region górniczo-przemysłowy, hałas, zanieczyszczenia, oddaleni od domów pracownicy mieszkający w barakowozach, szerząca się prostytucja i narkotyki, ciężka i niebezpieczna praca przy odwiertach, skłócone społeczności, chora demokracja, aroganckie firmy, władze skorumpowane przez wielkie korporacje energetyczne.
Budowanie naszego bezpieczeństwa energetycznego na takich podstawach uważam za nieetyczne.
Zresztą jakie to bezpieczeństwo – zamieniamy tylko zależność od Rosji na zależność od USA. Dziś wydaje nam się to racjonalne, jutro możemy tego żałować. A przecież możliwa jest prawdziwa niezależność, również lokalnie, jeżeli nauczymy się oszczędzać energię i wykorzystywać to, co mamy na miejscu, do produkcji energii, czyli słońce, wiatr, ciepło w ziemi, a na wsi biomasę, którą rolnicy produkują z tak dużym wysiłkiem i sprzedają często za grosze.
Tekst jest skróconą wersją wywiadu opublikowanego w Miesięczniku „Dzikie Życie” 12-1/2014-2015.
przeczytaj także:
Niebezpieczeństwo tuż za moim progiem
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.