Wędrujemy po ogrodach
Monika Kostera i Julia Witeńska: Dwugłos o wędrowaniu.
J: Ostatnio, całkiem spontanicznie miałam wizję, w której otwieram drewnianą, skrzypiącą furtkę i wchodzę do ogrodu. To nawet nie był sen, po prostu siedząc w zupełnie sterylnym, pomalowanym na biało pokoju, przy biurku doświadczyłam przestrzeni tak intensywnie zielonej, rozenergetyzowanej, wibrującej, a przy tym przedziwnej. Pomyślałam wtedy o obrazie “Dziwny Ogród” i o jego nieskończoności i o tym, że to było właśnie takie miejsce. Trudno mi powiedzieć na ten moment o tym coś więcej, ale myślę, że warto się tam przejść.
M: Dziękuję za zaproszenie na tę szczególną, mistyczną wędrówkę! Jak śpiewała w hymnie mojej subkultury Joni Mitchell,
We are stardust
We are golden
And we’ve got to get ourselves
Back to the garden
Przybywamy stamtąd i tam mistycznie zmierzamy. Jak pisał Gaston Bachelard, wszyscy mamy swój orzech dzieciństwa. Ja miałam taki orzech. Wychowałam się na chłopo-robotniczych przedmieściach Warszawy – tak się to wtedy nazywało. Mieszkańcy w okolicy byli na ogół robotnikami w pobliskich fabrykach i wielu z nich uprawiało też w okolicy pola, bardzo niewielkie. Wszyscy mieli małe ogródki z uprawami głównie warzywno-owocowymi, które sprzedawali na warszawskich targach. Nasz ogródek też był taki, choć były tam również kwiatki – chyba więcej, niż w innych ogrodach. Ale co najważniejsze, każdy ogródek miał swój orzech. Przedwojenny właściciel terenu miał taką fantazję – posadził po orzechowcu wzdłuż ulicy, po obu stronach. Nasz był najwspanialszy – każdy orzech jest inny, tak jak ludzie, inaczej niż inne drzewa – orzechy są bardzo skłonne do indywiduacji. Zaprowadzę Cię tam, przedstawię Ci tamte orzechy. To musi być wyprawa w wyobraźni, jak u Bachelarda, bo orzechy zostały wycięte, a okolica jest już czymś zupełnie innym. Mój orzech był jak kolumna dorycka – prosty i gładki. Miał delikatny, wrażliwy pień, pod palcami czułam jego puls, a zimą – sny, które śnił. Mimo to pozwał mi się wspinać na swoje gałęzie. Myślę, że wspinałam się jak kot, albo jak pająk, bo nie bardzo było za co się chwytać na dole. Ten orzech kochał mnie bezwarunkowo i rozumieliśmy się jak nigdy z nikim innym. Mimo, że nie ma go już, zostało po nim światło w moich snach – przefiltrowane przez jego liście.
Czy Ty też masz takie drzewo w swoim ogrodzie?
J: Hmmm, wychowywałam się w bloku, pod którym był odgrodzony ogródek, jakby wspólny i dla wszystkich mieszkańców, jednak zawsze był dla mnie zagadką. Rozciągał się na długości całego bloku z wielkiej płyty i dzieci co do zasady miały tam nie wchodzić, żeby niczego nie zniszczyć, do tego stopnia, że czasami ktoś krzyczał do nas z okna “wyjdźcie z ogródka!”. Zastanawiające, bo zbyt wiele tam nie było – w całym tym ogródku chyba z 3 osoby zajmowały się uprawą czegokolwiek – to była ich przestrzeń i ich uprawy, które realnie zajmowały solidne 3% całej przestrzeni. W ogródku rosły pojedyncze drzewa, a z uwagi na moją wczesnodziecięcą ornitologiczną zajawkę obserwowałam ptaki przez okna mieszkania i nie zastanawiałam się zbytnio nad resztą. Drzewa w tamtym czasie pełniły dla mnie funkcję raczej informacyjną odnośnie pory roku, bo umówmy się – świetnie sobie uświadomić tak w pełni, że na drzewie są już liście i właśnie zaczęła się wiosna.
Jeśli mogę rozszerzyć pojęcie ‘swojego’ poza obręb osiedla, to jest takie drzewo, w parku po którym kiedyś często spacerowaliśmy – majestatyczna wierzba płacząca. Była ogromna i pochylona nad wodą. Uwielbiałam to drzewo.
M: Archetypiczne wygnanie z ogrodu… smutne i przejmujące. Jednak myślę, że nie zostaliście do końca wygnani – bo ptaki – one nad głowami budujących ogrodzenia dawały wam znaki, że jak dla nich jesteście OK. I że ci tam od ogrodzeń nie wiedzą, co czynią. Wierzba jest cudna – kojarzy mi się nie z muzyką, tak jak wielu osobom (z powodu pomnika Chopina, jak sądzę), ale z tańcem, wierzby to mega-slow baletnice, wykonujące jeden gest w jeden rok, a Twoja – w dodatku nad jeziorem. To też przejmujący obraz, ale w piękny sposób.
Ja też straciłam mój ogród. Nowi mieszkańcy zalali ziemię betonem. Nie ma już jabłonek, porzeczek, floksów, szałwii, nie ma groszku „Jasio”, marchewek ani główek sałaty. Pod betonem śni zahibernowane życie i kiedyś wystrzeli w górę, poprzez coraz bardziej spękane płyty parkingów, coraz bardziej zerodowane blachy hurtowni.
A tymczasem chodzę odwiedzać ogrody gdzie indziej. Mam dwa ulubione działkowiska w Warszawie – nie powiem gdzie bo kto ma wiedzieć i tak wie – gdzie witam każdą porę roku (z wyjątkiem zimy, o zimie nie wiem co powiedzieć?). Chodzę tam się wytarzać w zapachach, pyłkach, dźwiękach ptasich i owadzich; jak dzik w błocie pławię się w tym wszystkich, w zielonym świetle, w orgii fotosyntezy wokół mnie, pod moimi stopami dzieją się rzeczy godne najlepszego koncertu jazzowego – te wszystkie basy: korzenie, grzybnie. Owady śliskie i brzęczące. Co jakiś czas solista kret podgryza to wszystko i tryska fontanną ziemi na górę. A ja chodzę suchą stopą po tym ocenie życia, tak sobie wprost po powierzchni.
Uwielbiam pory roku, a najbardziej lato! Dopiero uczę się lubić zimę. Na razie jej nie rozumiem, ale zaraz idę w miasto – pada śnieg, może coś mi opowie.
A Ty, lubisz pory roku?
J: Też nie wiem, co powiedzieć o zimie. Bo chociaż (naprawdę!) co roku staram się znaleźć w niej >to coś<, to zima niezmiennie rozbudza we mnie chęć każdej możliwej ewakuacji. Zimą rzeczy po prostu się nie dzieją i mam poczucie, że wszystkie organizmy żywe poza człowiekiem akceptują to w pełni. Może to jest właśnie klucz do zrozumienia zimy – odpuszczenie?
Podobnie jak Twój, mój czas w roku to oczywiście lato – dzień trwa 15 godzin, obfitość owoców poziomkowych, upał niesamowity, zimna woda z cytryną i najważniejsze – można koherentnie słuchać “Summertime Madness” od Kool & The Gang, albo “Summer in the City” Quincy Jonesa. Ach, no i ogrody zielone jak nigdy! Nie dość, że żyją pełnią życia to jeszcze można się w nich schować przed słońcem, albo wręcz przeciwnie położyć się na środku trawnika i odlecieć.
Swoją drogą odkąd pamiętam sporo czasu spędzałam na działkowiskach wszelakich i nie mogę powiedzieć, żebym to lubiła – to nigdy nie były ‘moje’ przestrzenie, a zwiedziłam ich sporo i nawet mogłam jeść porzeczki prosto z krzaka, albo zrywać winogrona z wysoko rosnących pnączy. Zawsze czułam, że działka mnie męczy. Nieokiełznanie to jest to, co w ogrodzie interesuje mnie najbardziej, ale coraz trudniej to znaleźć.
Jaki jest Twój ogród?
M: Mój ogród to ogród dzieciństwa, ten z orzechem, porzeczkami i marchewką. Mimo, że od dawna już go nie ma w tamtym miejscu, to wiem, że istnieje w jakimś innym wymiarze. Kiedy byłam mała, to byłam przekonana, że zjedzenie jakiejś ilości trzech rodzajów porzeczek: czerwonej, białej i czarnej, w odpowiedniej kolejności sprawia, że stanie się coś bardzo dobrego; coś się wtedy jakby otwiera (nie udało mi się wtedy trafić w tę właściwą ilość i kolejność). Może to właśnie jest kod do tego wymiaru.
Taki arkadyjski pin cod. Tam między krzaczkami porzeczek – mimo że ogródek był bardzo mały – więc między tymi krzaczkami była dzikość. Z trudem wciskało się tam chude dziecko, dorosły nie miał szans.
Więc to jest ogród przede wszystkim dla wewnętrznych dzieci. To nie znaczy, że w moim ogrodzie nie ma miejsca dla dorosłych. Mogą siedzieć pod orzechem i słuchać Mungo Jerry „In the summertime” jeśli mają dobry humor, albo „Summertime” Janis Joplin, jeśli się smucą. W moim arkadyjskim ogrodzie nie ma obowiązku wiecznej pozytywnej harfy – można się cieszyć, smucić, można się nudzić. To jest nawet bardzo mile widziane. Można słuchać muzyki, można czytać, można pielić grządki.
Kilka lat temu byliśmy w Alpach Nadmorskich w południowej Francji i odwiedziliśmy dawny klasztor franciszkański w Saorge, jakby wpasowany między wysokie góry na takiej mega zielonej półce. Mnisi mieli ogródek, gdzie było wszystko (był też zielnik!). Klasztor jest teraz małym muzeum poza trasami turystycznymi, z zachowaną aurą. Nadal można się zanurzyć w klasztornym ogródku – jest utrzymywany w podobnym kształcie. Idea, jaka przyświecała Franciszkanom była taka, żeby ogródek przypominał im o l’été éternel, wiecznym lecie. W ogrodzie lubiły przebywać i śpiewać ptaki, i mnisi inspirowali się ich śpiewem w swojej modlitwie wyrażanej jako śpiew chóralny, pisanie i malowanie. Też wierzę w takie wieczne lato. Ale zaczynam też rozumieć zimę. W czasie jak prowadzimy naszą rozmowę – jest luty, a więc zima i spadł niedawno mój pierwszy śnieg tego roku – zaczęłam chyba coś widzieć. To co piszesz o odpuszczaniu jest wspaniałe, to jest ten klucz. Teraz też chyba lepiej czuję, czemu genialny ogrodnik, jeden z moich ulubionych w znanym Wszechświecie – Lawrence Johnston, stworzył w Hidcote w brytyjskim Gloucestershire a garden for all seasons, ogród na wszystkie pory roku. Zajmował się zawodowo projektowaniem ogrodów dla zleceniodawców, ale stworzył też ogród sam dla siebie, Jardin Serre de la Madone we Francji, gdzie spędzał sezony letnie. Wszystkie pory roku nie wykluczają miłości do wiecznego lata.
J: Kusi, żeby zadać pytanie czy gdybyśmy nie doświadczały zimy to radość z lata byłaby tak ogromna?
Ogrodem, którego historia bardzo mnie wzruszyła to ten, którym zajmuje się mniszka Jeong Kwan. Jest buddystką, a w świątyni, w której mieszka gotuje posiłki dla wspólnoty. Do przygotowania dań korzysta z warzyw i owoców, które sama uprawia. Jej ogródek nie jest oddzielony od reszty świata płotem; wygląda raczej jakby naturalnie i nieśmiało wyłaniał się z lasu. Nie ma tam zasad co i jak ma być uprawiane; wszystkie rośliny rosną obok siebie, nie wygania stamtąd owadów i nie używa niczego, co mogłoby im zaszkodzić. Czytałam, że rośliny, którymi się zajmuje nazywa swoimi dziećmi, które dobrze zna, a i tak zaskakują ją każdego dnia. Gotowanie czy zajmowanie się ogrodem w jej wykonaniu można śmiało interpretować jako praktyki duchowe.
W pielęgnowaniu ogrodu, pieleniu grządek i innych tego typu czynnościach najwspanialsze jest to, że to poczucie, które one generują można znaleźć w każdym akcie dbania, układania, porządkowania i żaden fizyczny ogród najczęściej nie jest do tego potrzebny.
Obraz 1: Józef Mehoffer, „Dziwny ogród”, 1902-1903, olej na płótnie, fot. Muzeum Narodowe w Warszawie https://culture.pl/pl/dzielo/jozef-mehoffer-dziwny-ogrod
Pozostałe obrazy: zdjęcia Autorek
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.