Jednostka nie istnieje
Społeczeństwo nie istnieje, „there’s no such thing as society” – powiedziała Margaret Thatcher w wywiadzie 35 lat temu. To nieprawda. Jest odwrotnie. Nie istnieje coś takiego jak jednostka.
To stwierdzenie przewija się ostatnio w naszych rozmowach z polską socjolożką, profesor Anną Gizą. Nie znaczy to, że negujemy istnienie odrębnej ludzkiej istoty, ani że nie wierzymy w jednostkową świadomość, w rozwój, w bycie sobą (choć wierzymy raczej w stawanie się sobą). Wręcz przeciwnie – uważamy, że wszystko to jest ważne i kluczowe dla rozumienia kondycji ludzkiej. Jednak potrzebny jest szerszy kontekst. Jednostki ludzkie wyrwane z kontekstu tracą istotną właściwość – wspólny sens, więzi i większą całość, której częściami są. Gdy próbuje się tak „wytrząsnąć” jednostki z większych całości: społeczeństwa, społeczności, wspólnoty, z żywego systemu – stają się, jak mówi profesor Giza, martwym agregatem.
Wspólne stawanie się sobą
Człowiek jest istotą społeczną. Nawet nasz mózg ostatecznie formuje się w środowisku społecznym, po narodzeniu. Społeczeństwa, które tworzymy, są oczywiście niedoskonałe i obarczone problemami – etycznymi, politycznymi, międzyludzkimi. Ale to żywe systemy, których nie można poszatkować i zracjonalizować – ani tym bardziej zoptymalizować. Owa osławiona optymalizacja, na której często opierają się współczesne projekty modernizacyjne, tak naprawdę jest wiwisekcją. Można natomiast wspólnie się uczyć, rozwijać, dojrzewać. Nawet trzeba – system, który się nie rozwija, toczą różne pasożyty, a w końcu umiera. Taki jest często los współczesnych projektów konserwatywnych.
Jednostka, indywiduum, to raczej część czegoś większego niż samodzielny byt. Nie w sensie bezsilnego trybika w totalitarnej machinie czy robotnika w kołchozie. Jest częścią żywych procesów społecznych. Jednym z nich jest indywiduacja – stawanie się sobą, osobą jednokrotną, niepowtarzalną, zgodną z własnym przeznaczeniem i życiową misją. Zygmunt Bauman powiedział, że geniusz to właśnie ktoś jednokrotny, jedyny w swoim rodzaju. Wszystkie i wszyscy nosimy w plecaku flakonik pełen geniuszu.
Francuski filozof Gilbert Simondon pisał, że indywiduacja to niekończący się proces, w którym osoba prowadzi mediację między dwoma odmiennymi porządkami systemowymi. Innymi słowy, osoba buduje więzi między różnymi „pozycjami”, czyli dyskursami w systemach społecznych. Nie chodzi tu więc o zasady, reguły, cechy – lecz o procesy. W takim ujęciu poszczególne istoty ludzkie, działające w świecie, są pojedynczymi elementami większych procesów indywiduacji. Filozof nazywa to zjawisko współindywiduacją. Zachodzi ona między jednostką a środowiskiem. Uczy się ono, dojrzewa, rozwija i powstaje w tym samym czasie, w którym jednostka zmierza ku własnej wyjątkowości.
Inny francuski filozof, przedstawiciel społecznego podejścia systemowego, Bernard Stiegler, powiedział w 2010 roku: „Proces unifikacji «My» to identyfikacja, organizacja i unifikacja różnych elementów przeszłości wspólnoty, rzutujących na jej przyszłość”. Innymi słowy, jest to proces, poprzez który jednostki tworzą własne indywidualne tożsamości i wytyczają dla nich cele w odniesieniu do wspólnych tożsamości zbiorowych. Posłużę się własnym przykładem: co najmniej od późnej podstawówki grawitowałam ku poglądom, które dziś określiłabym jako demokratycznie lewicowe, ale spotkania z różnymi osobami i środowiskami sprawiły, że mój światopogląd krystalizował się, kształtował, dojrzewał. Nie jest etykietką, którą przykleiłam sobie w jakimś momencie, ale całą moją życiową drogą – i cały czas jest w trakcie ewolucji. Wpłynęły nań więzi z lewicowymi myślicielami, koleżankami i kolegami. Ale też, na przykład, do Unii Pracy we wczesnych latach 90. zapisałam się w reakcji na poglądy liberalne i konserwatywne, coraz głośniej wypowiadane przez osoby w moim otoczeniu pracowym i prywatnym. Nadal lubię rozmawiać z konserwatystami i liberałami. Nie stałam się przez to bardziej prawicowa, lecz mój światopogląd lewicowy rozwija się i dojrzewa. Potrzebujemy zarówno tego, co podobne, jak i tego, co inne, by dojrzewać do świadomości tego, kim jesteśmy. Nie musimy bać się rozmawiać z Innym, jak przekonuje amerykański franciszkanin i teolog Richard Rohr. Nie zarazimy się odeń innością. Przeciwnie: niesłuchanie, nierozmawianie i agresywne odrzucenie mogą spowodować przejęcie niektórych cech innego – tych najgorszych, bo dzieje się to bez udziału świadomości.
Bernard Stiegler mówi, że te dwa procesy indywiduacji – jednostkowy i społeczny – są dwoma aspektami rzeczywistości, które można dostrzec, gdy przyglądamy się im oddzielnie, ale by zrozumieć ich sens, należy je zestawić razem. To dwie strony tej samej monety; jedna nie może istnieć bez drugiej. Indywidualna psychika jest u swych źródeł psychospołeczna – to, co społeczne, nie jest zbiorem już ukonstytuowanych jednostek ani nie jest prostym wytworem ich działania. To tak, jakby każda i każdy z nas był drzewem w lesie. Tworzymy las razem i osobno. Jeśli ktoś wywiera zbyt wielki wpływ na środowisko, to pewnie należy do gatunków inwazyjnych.
Jak zabić i jak ożywić społeczeństwo
Brytyjski profesor zarządzania Martin Parker podkreśla ogromne znaczenie różnorodności społecznej. Jest ona równie ważna jak bioróżnorodność. To ona umożliwia regenerację, jest warunkiem bifurkacji, o której pisałam we wcześniejszym felietonie. Taką socjologiczną bioróżnorodność zabija zarówno totalitarne ujednolicenie, jak i neoliberalna fragmentaryzacja, indywidualna konkurencja i merytokracja (pierwotnie opisana jako dystopia, nie bez powodu – pisałam o tym w wcześniejszym felietonie). W naszym kraju przerabialiśmy obie wersje celowego uśmiercania żywych społecznych systemów.
Czy to znaczy, że nie ma nadziei? Jak tchnąć życie w martwy system społeczny? Z systemowego punktu widzenia – to możliwe, choć niełatwe. Należałoby zacząć odbudowywać więzi. Nie powinien to jednak być cel sam w sobie – bo w ten sposób nie da się tego zrobić; powinno to się dziać „przy okazji” rozmów o różnych ważnych dla nas sprawach. Richard Rohr podkreśla, że społeczności tworzą się właśnie „przy okazji”. Okazją mogą być poważne problemy, z jakimi się zmagamy: pandemia, katastrofa klimatyczna, coraz bardziej alarmujący stan środowiska naturalnego, wojna w Ukrainie i agresja putinowskich oligarchów. Jednak zamiast rozmawiać, okopujemy się coraz bardziej na ustalonych pozycjach i utrwalamy bąble (bardzo mi się podoba ta propozycja tłumaczenia „bubble” przez Annę Gizę zamiast bardziej rozpowszechnionej „bańki”), w których mamy poczucie bezpieczeństwa i wyższości moralnej. Nie próbujemy zrozumieć innych bąbli – obecnie grozi to środowiskowym linczem (znanym jako inba lub gównoburza). Tymczasem nasza zdolność do regeneracji zależy od tego, czy uda nam się te sztuczne i martwe podziały pokonać, czy nie.
Niszczymy nasze zdolności do prowadzenia takich rozmów, zrywając delikatne ludzkich więzi w imię projektów i przekonań, dla podbudowania poczucia własnej słuszności, dla różnych racji, po to, by budować władzę i własność. To moment, gdy rozmowa przekształca się w agresję i wyzwiska, przestaje być więzią i zaczyna być zabójstwem – tej większej żywej wspólnoty, której jesteśmy częściami. A bąbel nie jest społecznością, nie jest żywym systemem, lecz agregatem kont w mediach społecznościowych.
Francuska filozofka Chantal Jaquet dowodzi, że wyjście z tego klinczu jest możliwe, jeśli zaczniemy aktywnie (poza mediami społecznościowymi, w przestrzeni fizycznej), odzyskać to, co i tak leży odłogiem i nie jest przez obecny neoliberalny system traktowane jako czyjaś „święta własność”, ani w ogóle żaden „byt”, tylko coś poza współczesną mapą społecznej rzeczywistości. Odebranie tych symbolicznych przestrzeni to odpowiednik „odkrycia Ameryki” we współczesnych czasach. Chodzi o to, by odzyskać więzi, które zostały zerwane przez wielkie projekty modernizacji i konserwacji. Chantal Jacquet mówi, że w neoliberalizmie tak zwana demokracja przedstawicielska jest tylko ukrytym feudalizmem, formą samowoli elit, notabli, plutokratów i oligarchów. Możemy zmienić to, rozmawiając ze sobą w przestrzeni fizycznej poza bąblami. Szkoła i uniwersytet grają tu wielką rolę, bo mogą pomóc „wyostrzyć umysły poprzez praktykę wspólnej deliberacji”, proponuje Chantal Jacquet. Wtedy i tylko wtedy uda nam się wypracować niezbędne programy i strategie społeczne. Uda się odpowiedzieć na pytanie, jak dokonać koniecznej redystrybucji bogactwa i zagwarantowania odpowiednich warunków życia. Budując więzi, rewolucyjnie rozmawiając w poprzek martwych bąbli, możemy dać życie społecznościom i rozmowom, które będą zdolne do reprezentowania ludu w jego różnorodności. Które dadzą mu zdolność do definiowania dobra wspólnego i rozwijania zbiorowej inteligencji.
Ostatni list od Ariadne
Przeklęty, kto przetraci dobrze mu życzącą osobę
Dla zysku lub chwały lub z pragnienia tryumfu.
W chwili gdy opuszcza Naksos, staje się
Bogom podobny, jak oni
Pozbawiony sumienia.
Przędziemy nici nawzajem dla siebie.
To nas ogranicza, spowalnia, sprawia, że
Nie możemy być kandydatami na królów.
Kto je zerwie, nie musi zaznawać poznawczego napięcia,
Ale nikt już nigdy na niego nie czeka
na nabrzeżu,
w środku dnia,
bez powodu
(Beziers, 2020)
* Bardzo dziękuję za cenne uwagi do tego tekstu Jaremie Piekutowskiemu!
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.