ISSN 2657-9596

Uniwersytet jako fabryka

Blaise Mao , Yann Moulier-Boutang
27/05/2014

Dla Yanna Mouliera-Boutanga wszyscy jesteśmy niczym pszczoły. Każdego dnia „zapylamy” bowiem miliony platform cyfrowych, wytwarzając inteligencję, informacje i interakcje składające się na rdzeń nowej gospodarki. Co ma do powiedzenia o przyszłości kapitalizmu, bezwarunkowym dochodzie podstawowym i reformie systemu podatkowego? Z Yannem Moulierem-Boutangiem rozmawia Blaise Mao.

Blaise Mao: Opisując przejście od gospodarki materialnej do gospodarki wiedzy, posługuje się pan określeniem „kapitalizm kognitywny”. Jak dokładnie definiuje pan to pojęcie?

Yann Moulier-Boutang: Dokonaliśmy przejścia od gospodarki opartej na wiedzy (knowledge) do gospodarki wiedzy (knowing), od głowy pełnej informacji do głowy dobrze przygotowanej do jej tworzenia. Dziś nie sprzedaje się już produktów, lecz procesy, procedury, inteligencję. Tym, co się liczy, jest uczenie się, komunikacja, współpraca, troska. Wszystkie te subtelne zjawiska, leżące u podstaw wartości ekonomicznej i innowacji. Ten nowy kontynent gospodarczy przedstawia dziś wartość niemal tysiąckrotnie większą niż rynki starego typu. To radykalna zmiana dla biznesu, jednak napotyka ona na poważne bariery kulturowe.

BM: O jakiego typu barierach pan myśli?

YMB: Proszę spojrzeć na francuskich inżynierów: nadal kształceni są w starych kategoriach „produktu” i „technologii”. Obracają się w świecie tych samych procesów przemysłowych, co w epoce Saint-Simona. W Chinach dokonuje się właśnie przejście od „made in China” do „designed in China”, od produkcji do projektowania. Tymczasem Francja wybiera dokładnie przeciwny kierunek! Można osiwieć.

Jesteśmy wciąż rządzeni przez elitarystycznych technokratów, którym wydaje się, że mieszkańcy Francji to zgraja nieokrzesanych chłopów. Tymczasem ludzie już obrali właściwy kierunek. Czy wie pan, że w sektorze informatycznym w Kalifornii pracuje więcej imigrantów z Francji niż z Indii cy Chin – jeśli odniesiemy ich liczbę do ludności kraju, z którego pochodzą?

BM: Co trzeba zmienić we Francji, aby obrać, jak to pan mówi, „właściwy kierunek”?

YMB: Musimy zmienić nasz system edukacji, i to całkowicie. Pewien profesor z Kanady powiedział kiedyś, że francuskie szkolnictwo przypomina zorganizowanie katastrofy okrętu, żeby przekonać się, kto umie pływać. To doskonała metafora. Tu nie ma prawa do niepowodzenia, a nawet do eksperymentu. Spustoszenie sieje duch kasty: absolwenci jednej uczelni gardzą absolwentami innej. Zainteresowanie współpracą jest bliskie zeru. W efekcie tylko 30% osób w danym roczniku podejmuje studia, a spośród nich aż 40% odpada w ciągu trzech lat. W Stanach Zjednoczonych trzeba oczywiści słono zapłacić za pierwsze trzy lata studiów, ale dzięki hojnym stypendiom studia magisterskie i doktoranckie są prawie darmowe. Tymczasem we Francji stypendium studenckie wystarcza na kawę lub zostawienie napiwku…

BM: Czy produkcja materialna skazana jest na upadek?

YMB: Udział produkcji materialnej będzie się nadal zmniejszał, aż ustabilizuje się na poziomie poniżej 10% globalnej wartości ekonomicznej. Reszta będzie rozgrywać się w fabrykach przyszłości, czyli na uniwersytetach. Co jest bowiem podstawą amerykańskiej potęgi? Dzisiaj nie jest to już General Motors, ale Stanford i MIT. Czas przemysłu niebieskich kołnierzyków już minął, dziś liczy się przemysł białych kołnierzyków. Dlaczego Francja radzi sobie gospodarczo gorzej niż Niemcy? Ponieważ Niemcy zrozumiały, że bardziej od sprzedaży produktu liczy się serwis. W Niemczech nie pytają cię, czy połamałeś okulary specjalnie, tylko po prostu je wymieniają. Tym, co się liczy, jest całościowe świadczenie. Ludzie chcą produktów, które będą długo sprawne i nie kosztują zbyt wiele. Najlepszym tego świadectwem jest sukces wspólnego użytkowania samochodów. W przyszłości najwyżej jakieś 20% nieuleczalnych miłośników aut będzie kupować własny samochód. Pozostałym będzie wszystko jedno, czy auto jest ze stali nierdzewnej czy z biodegradowalnego plastiku, byle tylko było sprawne.

BM: Nadejście Internetu zapoczątkowało epokę tego, co nazywa pan „ekonomią pyłków”. Skąd taka pszczelarska metafora?

YMB: Internet składa się z mnóstwa platform, które wszyscy zapylamy. Wymieniając i wytwarzając wszelkiego rodzaju informacje, stworzyliśmy olbrzymi „kontynent zewnętrzności”. W efekcie ludzie komunikują się ze sobą na niespotykaną dotąd skalę. Wkrótce pozwoli to zrozumieć pewne wyłaniające się tendencje, których nauki społeczne nie są dziś w stanie odczytać. Jesteśmy na progu epoki meta-danych i odkrycia całego bogactwa naszych interakcji. Prawdziwym wyzwaniem gospodarczym stają się dziś chmury obliczeniowe.

To właśnie dzięki temu przedsiębiorstwa amerykańskie utrzymują swą hegemonię. Jak roztropni pszczelarze, firmy takie jako Cisco czy Amazon zrozumiały, gdzie przenosi się wartość ekonomiczna i przechwytują jej cząstkę, podczas gdy inne firmy trzymają się kurczowo produkcji. Ale trendu rozwoju platform zapylania czy pojawienia się chmur obliczeniowych nie da się już odwrócić, stały się one warunkiem przetrwania na rynku. Nazywam to zjawisko „wymuszonym komunizmem kapitału”.

BM: Czy użytkowniczki i użytkownicy Internetu, produkujący informację na blogach i portalach społecznościowych, powinni dostawać za to pieniądze?

YMB:To ekonomia wkładu, podporządkowanie jej logice rynku jest niemożliwe. Platformy zapylania muszą pozostać darmowe, bez opcji ich „zamknięcia” czy selekcji na wstępie. Inaczej zamienią się w ekskluzywne kluby, co ograniczy ich zdolność generowania innowacji dzięki włączaniu mas ludzi. Myślę, że przede wszystkim powinniśmy zapewnić prawo dostępu do baz danych. Finlandia jest aktualnie jedynym krajem na świecie, gdzie prawo dostępu do internetu zostało ujęte w konstytucji. To dziś prawo równie podstawowe, jak prawo swobodnego poruszania się, wpisane przez Anglię do Karty Praw z 1689 r. Ale trzeba pójść dalej. Czas posiadania danych musi zostać ograniczony. Dziś dane mogą być czyjąś rynkową własnością i to prawo własności jest łatwe do przedłużenia. Oczywiście nie twierdzę, że wszystko powinno być publiczne, gdyż uczynienie wszystkich danych własnością publiczną byłoby rozwiązaniem równie chybionym, jak ich prywatyzacja. Dobra publiczne podlegają kontroli państwa. Natomiast dobra wspólne stanowią o wiele szerszy obszar.

BM: Jak zapewnić ekonomii pyłków korzystniejsze warunki rozwoju?

YMB: Jestem gorącym zwolennikiem minimalnego dochodu obywatelskiego. Nieważne, jak go nazwiemy – dochodem podstawowym, dochodem powszechnym itp. Chodzi o to, żeby każdy, bez względu na swoje położenie społeczne, otrzymywał ok. 800 euro miesięcznie. Dzięki temu nikt nie musiałby szukać pracy po to, aby uniknąć głodu. No i oczywiście potrzebujemy gruntownej reformy systemu podatkowego…

BM: Na czym by ona polegała?

YMB: Nasz obecny system podatkowy jest na skraju całkowitego paraliżu. Czy mowa o VAT, o podatku dochodowym czy majątkowym, tym, co opodatkowujemy, jest zasób, a nie przepływ. To po prostu nie może działać.

Jedynym sprawiedliwym rozwiązaniem byłoby skromne opodatkowanie prawdziwego bogactwa przy bardzo szerokiej bazie podatkowej. Trzeba by nałożyć 2% podatek na wszystkie transakcje finansowe, od wypłaty z konta kilkudziesięciu euro po wielokrotne transakcje na giełdzie. A gdy sytuacja gospodarcza się poprawi, będzie można stopniowo obniżać ten podatek do poziomu 0,5%.

Obecnie państwo nie ma żadnego sposobu, by poznać swoje przychody z podatków przed ich ściągnięciem. Nasi posłowie służą w gruncie rzeczy do tego, dwa czy trzy razy w ciągu roku przegłosowywać rewizję budżetu. Co gorsza, musimy zatrudniać tysiące urzędników skarbowych. To wszystko kosztuje. Proponuję, by zamiast tego przenieść na banki misję użyteczności publicznej, zobowiązując je do ściągania podatków. Pobierałyby po prostu 2% od każdej transakcji i przekazywałyby je w czasie rzeczywistym do Skarbu Państwa. Dzięki temu budżet państwa wzrósłby mniej więcej dwukrotnie, co pozwoliłoby zbilansować wydatki na ubezpieczenia społeczne, a nawet wypłacić wszystkim dochód obywatelski! W błędzie są ci, którzy sądzą, że taka reforma kłóciłaby się z zasadą sprawiedliwości społecznej. Płacąc 2% od każdej ze swych licznych transakcji finansowych, milionerka pokroju pani Bettencourt wkładałaby przecież do wspólnej kasy więcej, niż obywatel Iksiński, wypłacający drobne kwoty z bankomatu.

Wywiad pt. L’Usine du futur, c’est l’université ukazał się w magazynie internetowym Usbek & Rica, przedrukowujemy go tu za Green European Journal (Zielonym Magazynem Europejskim).

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.