ISSN 2657-9596

Buntownicy z Ochoty

Ingeborga Janikowska-Lipszyc , Bartłomiej Kozek
17/01/2012

O problemach warszawskiej Ochoty, zaletach niepartyjności w polityce samorządowej oraz relacjach między dzielnicą a miastem opowiada Ingeborga Janikowska-Lipszyc w rozmowie z Bartłomiejem Kozkiem.

Bartłomiej Kozek: Zostałaś radną dzielnicy z lokalnego komitetu wyborców „Ochocianie”. Co było bodźcem do jego powstania i do startu w wyborach do rady tej warszawskiej dzielnicy?

Ingeborga Janikowska-Lipszyc: Ochocianie zaczęli się integrować jako środowisko w roku 2008, kiedy władze dzielnicy postanowiły – bez konsultacji z mieszkańcami – dokonać radykalnych zmian w Parku Wielkopolski. Mały, kameralny park, lubiany przez matki z dziećmi, osoby starsze, graczy w boule i właścicieli psów, pełniący rolę tranzytową dla spacerowiczów i rowerzystów, postanowiono zamienić na bardziej „reprezentacyjny”, ogrodzić i zamykać na noc. Jednym z pomysłów była także zmiana nawierzchni alejek i przeniesienie placu zabaw dla dzieci w bezpośrednie sąsiedztwo 6-pasmowej drogi krajowej, jaką niestety jest ulica Wawelska.

Zaczęło się od buntu matek zgromadzonych przy piaskownicy: powstała petycja w obronie dotychczasowego kształtu parku, pod którą podpisało się ponad 500 osób, oraz ochocka lista dyskusyjna w internecie. Zmiany w parku odwołano, ale raz wyzwolonej energii nie udało się wygasić: buntownicy z Ochoty pozostali w kontakcie, na bieżąco komentując między sobą to, co działo się w dzielnicy. Nie mieliśmy pomysłu, by zostać politycznym ruchem, ale w którymś momencie zorientowaliśmy się, że postulaty mieszkańców Starej Ochoty są notorycznie pomijane. Jedna z radnych powiedziała nam: „Nieobecni nie mają racji”. Niechcący zachęciła nas do wzięcia swoich spraw we własne ręce.

BK: W Radzie Ochoty działa już od lat lokalny komitet – czemu nie zdecydowaliście się zaangażować w jego działalność, czy nie spełniał waszych oczekiwań?

IJ-L: Lokalny komitet, Ochocka Wspólnota Samorządowa (którego liderkami były osoby pełniące funkcje radnych od kilku kadencji, w różnych partyjnych barwach), pierwszy raz wziął udział w wyborach w 2010 r. Nie we wszystkim się z OWS zgadzaliśmy, w związku z tym podjęliśmy decyzję o wystawieniu samodzielnej listy.

BK: Mimo iż wasz komitet nie zarejestrował list we wszystkich okręgach Ochoty, udało mu się przekroczyć próg wyborczy i zostałaś jego jedyną radną. Jak sądzisz, dlaczego wam się udało, podobne, oddolne inicjatywy nie zawsze osiągają taki sukces…

IJ-L: Sukces zaskoczył wszystkich – i nas, i „zawodowe”, partyjne komitety wyborcze. Nie potrafię ze stuprocentową pewnością stwierdzić, co dokładnie o nim zadecydowało, na pewno było to szczęśliwe połączenie kilku okoliczności. Nie na wszystkie mieliśmy wpływ, ale tam gdzie mogliśmy, daliśmy z siebie wszystko.

Ze spraw „zastanych” pomogło nam to, o czym już mówiłam: wieloletnie pomijanie interesów Starej Ochoty i jej mieszkańców, co budziło dużą frustrację. Na pewno nie przeszkodził wysoki kapitał społeczny mieszkańców – to ludzie naprawdę zainteresowani tym, co się dzieje w okolicy, przywiązani do Ochoty, świadomi swoich obywatelskich praw i obowiązków. W naszym komitecie działały takie osoby jak Maryjka Środoń czy Karol Trammer, których rodziny mieszkają w okolicy od kilku pokoleń. Dzięki temu byliśmy w stanie dotrzeć do najróżniejszych grup wiekowych.

Jako komitet wyborców nie mieliśmy pieniędzy na kampanię, bazowaliśmy głównie na dużej aktywności w internecie i współpracy z lokalnymi kawiarniami obywatelskimi: Filtrami i Kolonią. Podczas kampanii udało nam się zebrać 6 tys. złotych od popierających nas mieszkańców: wydaliśmy je na kilka bannerów (które zawisły na balkonach naszych przyjaciół, kolegów, sąsiadów), imprezę wyborczą w czasie której zaprezentowaliśmy program (na którą przyszło ok. 100 osób), kilkadziesiąt małych plakatów oraz ulotki, które rozdawaliśmy sąsiadom i znajomym.

Program wyborczy pisaliśmy, konsultując się z 200 członkami naszej listy dyskusyjnej, starając się jak najlepiej opisać problemy Starej Ochoty i nasze wspólne pomysły na ich rozwiązanie. Myślę, że to miało decydujące znaczenie dla naszych wyborców: tak jak mówiłam, to bardzo wymagająca grupa, żeby ich przekonać do głosowania nie wystarczy ulotka uśmiechniętego kandydata z jego rodziną.

BK: Jak współpracuje ci się z koleżankami i kolegami z innych formacji w radzie – dają się przekonać do twoich argumentów czy raczej okopują się na swoich partyjnych pozycjach?

IJ-L: Na początku wszyscy bez wyjątku patrzyli na mnie podejrzliwie – w końcu jestem dla nich istotą z innej planety. Potem, w czasie merytorycznych dyskusji, czasami się nie zgadzaliśmy, ale było też wiele okazji do konstruktywnej współpracy. Zdarza się niestety, że radni rządzącej koalicji (PO i SLD) w prywatnej rozmowie są o wiele bardziej chętni do dyskusji i współpracy, a w czasie głosowań zachowują się, jakby obowiązywała ich dyscyplina klubowa. Nie zazdroszczę im w takich momentach.

BK: Jedną z twoich pierwszych inicjatyw na stanowisku radnej była walka z oszpecającą plac Narutowicza budką – pubem „La Szalet”, postawionym przez lokalnego polityka PO. Jak wygląda aktualna sytuacja w tej sprawie i o jakich innych problemach związanych z jakością przestrzeni publicznej w twojej dzielnicy mogłabyś nam opowiedzieć?

IJ-L: W sprawie Szaletu, w której współpracowałam z innymi radnymi opozycji, z OWS i PiS, wyczerpaliśmy wszystkie formalne możliwości. Odbyła się na ten temat rada dzielnicy, w czasie której radni PO stanęli murem za kolegą, została przeprowadzona kontrola zlecona przez ratusz, która ponoć nie doszukała się nieprawidłowości. Ja mojego zdania nie zmieniłam: po pierwsze ten obiekt szpeci okolicę, po drugie osoba go prowadząca mogła liczyć na niewytłumaczalną, niezwykłą wręcz przychylność władz dzielnicy.

O jakości przestrzeni w naszej dzielnicy mogłabym mówić godzinami, więc tylko wypunktuję najważniejsze moim zdaniem problemy. Po pierwsze, zabójczy dla jakości życia na Ochocie jest tranzytowy charakter, jaki nadano wszystkim większym ulicom: Grójeckiej, Wawelskiej, Raszyńskiej, Żwirki i Wigury, które – wraz z wiecznie zakorkowanym Placem Zawiszy i ul. Niemcewicza – ciągle muszą zastępować prawdziwą obwodnicę. Historyczną, zabytkową dzielnicę dosłownie to zabija: od lat mieszkańcy bezskutecznie apelują o wpuszczenie Wawelskiej i Raszyńskiej w tunele. Niestety tego typu inwestycja leży w kompetencjach miasta, a nie dzielnicy. I tu zaczynają się schody.

Druga sprawa: ciągle nierozwiązany problem stadionu SKRY, pogłębiony dodatkowo przez nieodpowiedzialną moim zdaniem postawę władz klubu, które postanowiły zarobić, umieszczając na jego terenie ogromne, nielegalne reklamy, szpecące całą okolicę. Kolejne problemy to konflikt wokół bazaru Banacha i jego przyszłości, stan zieleni w dzielnicy, brak spójnej sieci ścieżek rowerowych, problemy z likwidacją barier architektonicznych (mimo że odpowiedni raport już 2 lata temu przygotowała dla dzielnicy Fundacja MaMa). Z dobrych rzeczy: mam wrażenie, że władze dzielnicy zrozumiały, że nie można w nieskończoność „dogęszczać” zabudowy, mam nadzieję że ten trend się utrzyma.

BK: No właśnie, gorącym tematem na Ochocie jest już od dłuższego czasu kwestia Bazaru Banacha. Przypomnijmy – chodzi modernizację obszaru targowiska, która ograniczyłaby przestrzeń handlową na rzecz bloków mieszkalnych. Pomysł ten od lat budzi protesty lokalnej społeczności – jakie jest Twoje zdanie na ten temat i jaką rolę w mieście widzisz dla drobnego handlu (ulicznego)?

IJ-L: Bazar Banacha jest bardzo ważnym miejscem w naszej dzielnicy, i trzeba zrobić wszystko, by po przebudowie nie zatracił swojego charakteru: miejsca, gdzie można zrobić tanie zakupy, kupić świeżą, dobrą żywność od producentów lub drobnych sklepikarzy. W dyskusjach na temat przyszłości tego miejsca byłam wśród przeciwników zabudowywania części przemysłowej bazaru TBSami, martwi mnie też pomysł zmniejszenia powierzchni samego targowiska i zagrożenie, że powierzchnie handlowe na nowym targowisku mogą być znacznie droższe, co odbije się zarówno na kupcach, jak ich klientach.

Sprawa mieszkalnego wieżowca na Banacha na szczęście nie jest jeszcze do końca przesądzona ze względu na zmiany prawne dotyczące samych TBSów, choć niestety mam poczucie że władze miasta usztywniły swoje stanowisko i nie są skłonne do radykalnych zmian swoich planów – mimo że pod listami protestacyjnymi w tej sprawie podpisały się tysiące mieszkańców Ochoty.

Pozostając przy handlu – innym bardzo niepokojącym, ogólnomiejskim zjawiskiem jest brak polityki wspierania lokalnego, drobnego handlu i usług. Kolejne ulice, zasiedlone przez banki i apteki, umierają w sensie społecznym. Nie mogę zrozumieć, dlaczego władze miasta nie chcą korzystać ze swojego prawa do określania przeznaczenia lokali użytkowych.

BK: Wyobraź sobie, że w kolejnych wyborach Ochocianie zdobywają większość w radzie dzielnicy. Jakie trzy kwestie uznałabyś za wymagające natychmiastowego załatwienia? Dlaczego nie udaje się ich załatwić już dziś?

IJ-L: Po pierwsze: przywrócenie lokalnego charakteru (lub zagłębienie w tunelach) tras przelotowych, o których już mówiłam. To nie jest decyzja zależąca tylko do dzielnicy, ale trzeba ją twardo negocjować z prezydentem miasta. Dlaczego jeszcze tego nie zrobiono? Oczywiście z powodu braku pieniędzy, ale to nie jedyny powód: bardzo często mam wrażenie, że jakość życia mieszkańców nie jest priorytetem dla obecnych władz miasta. Dowód? Nowe stadiony nie poprawią w bezpośredni sposób naszej jakości życia, a cięcia wydatków i inwestycji, do których z powodu kosztów ich budowy są zmuszane dzielnice – wpływają bardzo negatywnie.

Po drugie: realizacja pomysłów na rewitalizację Placu Narutowicza, wypracowanych w czasie konsultacji społecznych w 2011 r. To jeden z priorytetów Ochocian, bardzo się cieszyliśmy że dzięki Polskiemu Towarzystwu Socjologicznemu doszło do tak szerokich konsultacji i że władze dzielnicy aktywnie się w nie włączyły. Oczywiście tu znowu problemem byłyby pieniądze.

Po trzecie: stworzenie jasnego, przejrzystego systemu podejmowania decyzji o kolejności remontów i inwestycji w placówkach oświatowych na Ochocie. Tu także problemem jest ciągły niedobór środków finansowych, dlatego ważne, by tego typu decyzje nie zależały od przebojowości dyrektora placówki, ale rzeczywistych potrzeb.

Bardzo żałuję, że mogę wymienić tylko trzy rzeczy, bo jak się domyślasz moja lista jest bardzo, bardzo długa…

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.