ISSN 2657-9596

Prywatyzacja pod specjalnym nadzorem

Piotr Ciompa , Adam Ostolski
06/11/2014

Obywatel nie ma prawa oceny argumentacji, na podstawie której odcięto go od informacji, do której uprawnia go Konstytucja. O tym, co prywatyzacja SPEC mówi o patologiach instytucji państwa i władz samorządowych oraz o stanie praw obywatelskich w Polsce opowiada Piotr Ciompa w rozmowie z Adamem Ostolskim.

Adam Ostolski: Od czasu sprzedaży Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej francuskiej firmie Dalkia minęły już trzy lata. To dobry moment, by podsumować bilans tej prywatyzacji. W tej sprawie od początku ważne były dwa aspekty. Po pierwsze ekonomiczny – Ratusz obiecywał, że po prywatyzacji ceny ciepła nie wzrosną. Zapewnienia takie pojawiły się nawet na stronie Urzędu Miasta (Wszystko o prywatyzacji SPEC pkt 2, 3 i 4). Dziś wiemy już, że władze miasta nas okłamały: ceny wzrosły, co wszyscy odczuliśmy w naszych portfelach. Ale drugim, równie ważnym aspektem prywatyzacji SPEC była otaczająca ten proces aura tajemnicy. Pojawiały się pytania o przejrzystość działania władzy i dostęp obywateli do informacji. Ratusz utajnił analizę przedprywatyzacyjną, listę oferentów, a na koniec samą umowę, której nigdy w całości nie ujawniono (tajna pozostała np. lista załączników). Na stronie Urzędu Miasta czytamy, że utajnianie informacji „To zupełnie normalna praktyka przy tego typu procesach, jakimi są transakcje sprzedaży spółek” (pkt 8). Zgadza się pan, że to normalna praktyka?

Piotr Ciompa: Podczas prywatyzacji SPEC mieliśmy do czynienia ze skandalicznym odejściem od konstytucyjnych standardów przejrzystości władzy publicznej. Radni Platformy Obywatelskiej poparli prywatyzację SPEC, nie zapoznawszy się nawet z podstawowymi dokumentami, by ocenić jej prawidłowy przebieg. Już sam fakt, iż Rada Miasta pozwoliła Hannie Gronkiewicz-Waltz na to, by pod pozorem wymogów prawnych nie ujawniać procedury prywatyzacji oraz ceny konkurencyjnych ofert, pokazuje pogardę dla państwa prawa.

AO: A czy inni ujawniają takie informacje?

PC: Ministerstwo Skarbu Państwa procedurę prywatyzacji umieszcza w takich przypadkach na stronie internetowej, a oferty konkurencyjne udostępnia bez problemu każdemu, kto wystąpi z takim wnioskiem. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie potwierdził 2 lata po prywatyzacji, że te dokumenty są jawne, ale wcześniej ten sam sąd odmawiał mi dostępu do tych dokumentów. Dopuszczono mnie do części z nich dopiero gdy klamka już zapadła. Główna sprawa – o unieważnienie prywatyzacji – została przeze mnie przegrana, a wyrok się uprawomocnił.

AO: Przysłowiowa już opieszałość polskich sądów.

PC: Nie chodzi tylko o opieszałość. Udało mi się dotrzeć do dwóch dokumentów (do pobrania z issu) rzucających światło na to, co się wówczas stało. Otóż urzędnik miejski złożył na biurze podawczym WSA odpowiedź na moją skargę, natomiast z dokumentami stanowiącymi załączniki udał się do kancelarii tajnej. Ze sporządzonej notatki służbowej wynika, że doszło tam do scysji, bo naczelnik kancelarii kazał iść z tymi dokumentami z powrotem na biuro podawcze, gdyż nie spełniały one kryteriów z ustawy o ochronie informacji niejawnych.

AO: I co dalej?

PC: Gdy urzędniczka się awanturowała, przyniósł jej sporządzoną ad hoc pisemną decyzję wiceprezesa sądu o odmowie uznania tych dokumentów za niejawne. Następnego dnia dokumenty te za pismem przewodnim prof. Michała Kuleszy reprezentującego Hannę Gronkiewcz-Waltz do sędziego przewodniczącego wydziału zostały jednak przez Sąd przyjęte jako tajne.

AO: …i w efekcie nie mógł się pan z nimi zapoznać. Jak do tego doszło?

PC: Z pisma, którym dysponuję, wynika, że dyrektor Biura Ochrony Informacji Niejawnej Urzędu Miasta ustalił telefonicznie z panem naczelnikiem z kancelarii sądowej, że dokumenty te będą chronione na podstawie ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji. Zostały złożone nie jak przewidują przepisy w biurze podawczym lub w kancelarii tajnej, ale zamknięte na kluczyk w biurku przewodniczącego wydziału. Naruszono tym samym normy regulujące funkcjonowanie sądu.

Proszę zauważyć, co tu się stało – osoba reprezentująca jedną ze stron sporu dogaduje się z pracownikiem administracyjnym sądu co do podstawy prawnej odcięcia strony przeciwnej od kluczowych dokumentów w sprawie, a skład orzekający to ustalenie realizuje.

AO: Dwa lata później sąd uznał decyzję o utajnieniu dokumentów za bezpodstawną. W końcu pan wygrał.

PC: Teoretycznie tak. Jednak gdy po wygraniu sprawy o dostęp do informacji publicznej zwróciłem się do sądu o udostępnienie tych dokumentów, sąd odpowiedział, że… zwrócił je już miastu. Oznacza to, że sprawę o unieważnienie uchwały ws. prywatyzacji SPEC przegrałem na podstawie dowodów, do których nie mogłem i dziś nadal nie mogę się odnieść.

AO: Jak wyglądała droga do tego drugiego wyroku?

PC: Nie była usłana różami. Niekorzystny dla mnie pierwszy wyrok zmusił mnie do wejścia na ścieżkę dostępu do informacji publicznej. Samorządowe Kolegium Odwoławcze – po licznych sprzecznych orzeczeniach i cofaniu przez sąd administracyjny moich wniosków do ponownego rozpatrzenia – w końcu wydusiło z siebie prawomocną decyzję, nakazującą Hannie Gronkiewicz-Waltz ujawnienie dokumentacji prywatyzacyjnej. Co wtedy zrobiła prezydent Warszawy? Wystąpiła do prokuratury rejonowej o złożenie skargi do sądu administracyjnego na decyzję SKO.

AO: I co zrobił prokurator?

PC: Natychmiast złożył skargę, zgodnie z życzeniem pani prezydent.

AO: Na jakiej podstawie?

PC: Tak naprawdę bez podstaw prawnych. Prokuratura mogłaby interweniować tylko w przypadku naruszenia przez akt administracyjny przepisów lub celem ujednolicenia stosowania prawa. Nie było precedensów w podobnej materii, więc druga z podstaw odpada. Natomiast co do naruszenia przepisów… prokurator nie uznał za stosowne sprawdzić wcześniej, jak te same przepisy stosuje Ministerstwo Skarbu Państwa, bo okazałoby się, że praktyka władz Warszawy odbiega od praktyki autora tych przepisów, a to powinno dać mu do myślenia. Wolał jednak tego nie wiedzieć. .

To się działo wkrótce po publicznej zapowiedzi zbiórki podpisów pod wnioskiem o referendum ws. odwołania prezydent Warszawy. Wygląda to na działanie „niezależnej” prokuratury w interesie wiceprzewodniczącej Platformy Obywatelskiej, w celu zablokowania ujawnienia niekorzystnej dla niej informacji w toku kampanii referendalnej.

AO: To bardzo poważny zarzut.

PC: Mam do niego podstawy. Po referendum sąd wojewódzki oddalił skargę, miażdżąc w uzasadnieniu stanowisko prokuratury. Ta zaś nie złożyła wniosku o kasację do Naczelnego Sądu Administracyjnego, a w sprawie równoległej, gdzie wyrok jeszcze nie zapadł, w ogóle wycofała skargę. Prokurator musiał być bardzo lichego zdania o podstawach prawnych swojej skargi, ale swoją robotę zrobił – do czasu referendum informacja była utajniona.

AO: Czy takie sprawy są w ogóle przez kogoś kontrolowane? Prokuratura nie powinna angażowac się w bieżącą walkę polityczną…

PC: Prokurator powinien zostać wydalony z zawodu. Złożyłem zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przez prokuratora przestępstwa utrudniania dostępu do informacji publicznej. Ale prokuratura wyższego rzędu z premedytacją potraktowała to jako skargę na prokuratora, a nie zawiadomienie o przestępstwie, co zamyka mi drogę do złożenia prywatnego aktu oskarżenia jako poszkodowanemu. Moja skarga na takie postępowanie wyższej instancji jest właśnie rozpatrywana.

AO: Zarzuca pan prokuraturze polityczne uwikłanie po stronie Platformy Obywatelskiej. Musi pan być gotów na ciężką walkę.

PC: Moją pewność wzmaga fakt, iż pani prezydent złożyła wniosek o zaskarżenie decyzji SKO do prokuratury Warszawa Śródmieście-Północ. Hanna Gronkiewicz-Waltz „obstawia” tę prokuraturę, bo jest ona właściwa dla wszystkich zawiadomień przeciwko władzom miasta. Ale nie była właściwa, by składać skargę na decyzję Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które geograficznie podlega innej prokuraturze. Mimo swojej oczywistej niewłaściwości dyspozycyjny prokurator podjął się wykonania zadania zablokowania informacji o prywatyzacji SPEC do czasu referendum.

AO: „Państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”, chciałoby się zacytować byłego ministra Sienkiewicza. Jakich jeszcze ścieżek pan próbował?

PC: Kiedy Hanna Gronkiewicz-Waltz objęła umowę warunkową z Francuzami klauzulą tajności, zgodnie z ustawą odwołałem się do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. ABW nie zakwestionowała mojej argumentacji, tylko podniosła argument, iż w rozumieniu ustawy o ochronie informacji niejawnej nie jestem stroną i nie wolno mi domagać się zdjęcia klauzuli tajności, nawet jeśli została nadana niezgodnie z prawem. Tyle że przepis regulujący rolę ABW w tym procesie stanowi, iż Agencja „rozstrzyga spory” między stronami, a Hanna Gronkiewicz-Waltz nie zakwestionowała mojego statusu strony. To, że jestem stroną, leżało poza sporem, więc służby poszerzyły zakres swojej interwencji, niezgodnie z prawem.

AO: A jednak to zrobiły… Tu już nie ma ścieżki odwoławczej?

PC: Niestety, odwołania na decyzje ABW nie są rozpatrywane przez sąd, lecz przez premiera. Urzędnik Kancelarii Premiera nie dopatrzył się samowolnego przekroczenia przez ABW uprawnień. Mój wniosek do prokuratury na działalność Agencji został rozpatrzony negatywnie.

AO: Czy to znaczy, że samorządy mogą teraz utajniać dokumenty według swego widzimisię?

PC: Mamy tu niezwykle szkodliwy precedens. Jeśli jakikolwiek samorządowiec zechce utajnić informacje o swoim działaniu, np. prywatyzacji gminnej kotłowni, może nadać jej zupełnie bezpodstawnie klauzulę tajności, co wyłącza ocenę prawomocności tej decyzji z gestii sądu administracyjnego, wekslując ją pod osąd służb specjalnych nadzorowanych przez premiera. Obywatel nie ma prawa oceny argumentacji, na podstawie której odcięto go od informacji, do której uprawnia go Konstytucja.

AO: Błędne koło. A co na to Najwyższa Izba Kontroli?

PC: Zgłosiłem wniosek o objęcie prywatyzacji SPEC kontrolą NIK. W imieniu prezesa, jeszcze niedawno posła PO, odpisał mi niski rangą urzędnik, że to sprawa zbyt lokalna, by Izba miała się zająć tym tematem. A mówimy o największej prywatyzacji komunalnej po 1989 roku! Odpisałem, że gdyby rzeczywiście wierzyli w to, co napisali, to mój wniosek skierowaliby do mazowieckiej delegatury NIK, a nie sami podejmowali decyzję odmowną. Wysłali więc mój wniosek w dół. Dostałem stamtąd odpowiedź, że lokalne plany kontroli zatwierdza centrala, więc jak im prezes każe to skontrolują, ale póki co takiej decyzji nie ma.

AO: Znów błędne koło. A komisja rewizyjna Rady Miasta?

PC: Pierwszy wniosek o kontrolę, złożony przez radnych PiS, z którymi blisko współpracowałem, większość z PO odrzuciła, argumentując, iż nie zapadł jeszcze prawomocny wyrok ws. prywatyzacji. Grali na czas. Kiedy wyrok zapadł, powołano 3-osobowy zespół kontrolny: po jednej osobie z PO, PiS i SLD, z tym, że radny Sojuszu, który został przewodniczącym zespołu kontrolnego, zatrudniony jest jako dyrektor ekonomiczno-administracyjny w miejskim szpitalu. Nie dziwi więc, że nie nadawano biegu wnioskom PiS z żądaniem udzielenia informacji przez władze miasta w terminie umożliwiającym zakończenie kontroli przed upływem kadencji.

AO: Sprawa, z którą warto pójść do mediów.

PC: Odpowiem panu taką historię. Przepisy wymagają, aby od początku procesu prywatyzacji, tj. najpóźniej od ogłoszenia przetargu na wybór doradcy prywatyzacyjnego, prowadzono na stronach BIP tzw. kartę prywatyzacji, w której organ ma obowiązek publikowania podstawowych informacji. Na podstawie art. 23 ustawy o dostępie do informacji publicznej nieprowadzenie karty zagrożone jest nawet rocznym więzieniem. Uchwała rady miasta zapadła w lipcu 2009 r. Nawet po opublikowaniu zaproszenia do negocjacji w lutym 2011 r. karty nie było. Zobaczyłem, że w dodatku stołecznym dużej gazety pewna nieznana mi dziennikarka napisała bardzo ubogi informacyjnie artykuł o SPEC. 4 marca 2011 r. wysłałem jej maila, informując o zaniedbaniach Hanny Gronkiewicz-Waltz w prowadzeniu karty i wskazując to jako źródło poprawy jej dostępu do informacji.

AO: Doczekał się pan odpowiedzi?

PC: Na swój sposób… Po czterech dniach karta się pojawiła!

AO: Dziwne…

PC: No, dziwne. A dziennikarka o braku karty nie napisała ani słowa.

AO: Wróćmy do tajemnic Ratusza. Podczas dyskusji w Zielonym Centrum M1 w czerwcu 2012 r. Jarosław Jóźwiak powoływał się na „tajemnicę przedsiębiorcy”, tłumacząc, że miasto nie mogłoby ujawnić dokumentów prywatyzacyjnych SPEC nawet, gdyby chciało. Ile prawdy jest w tych wyjaśnieniach?

PC: Prawo wymaga, by podmiot gospodarczy, czyli Dalkia, zastrzegł tzw. tajemnicę przedsiębiorcy, której ujawnienie mogłoby wyrządzić mu szkodę. Tyle że żadna z informacji, o które pytałem, nie miała charakteru wrażliwego dla działalności gospodarczej. Dotyczyły działań władz miasta, ale im wygodnie było się powoływać na czynnik zewnętrzny. Stąd owa tajemnica przedsiębiorcy.

Pismo Dalkii z zastrzeżeniem poufności, na które miasto powołało się w odmowie udostępnienia mi informacji, wpłynęło 4 listopada 2012 r., kilka dni po moim kolejnym wniosku. W momencie, gdy składałem wniosek, nie było podstaw do odmowy informacji. Domyślam się, że ktoś jednak miał „gorącą linię” z Francuzami i widać poprosił ich o wystosowanie takiej podkładki, bo zbieżność dat jest uderzająca. W kolejnym wniosku poprosiłem o udostępnienie tego pisma Francuzów, o którego wpłynięciu ogólnikowo poinformowano mnie w odmowie. Miasto poufnością objęło wniosek o poufność, chociaż on żadnych informacji handlowych nie powinien zawierać.

Traf chciał, że w tym samym okresie co prywatyzacja SPEC prywatyzowane było przedsiębiorstwo energetyki cieplnej w Jastrzębiu, o które Dalkia również się ubiegała. Zwróciłem się do MSP o te same zawarte w ofercie informacje, o które prosiłem Hannę Gronkiewicz-Waltz. Dostałem je bez problemu, a Dalkia nie zastrzegła tych samych informacji w tym drugim przypadku. Wnioskuję więc z tego, że jej zastrzeżenia dotyczące SPEC miały jedynie charakter osłonowy dla władz miasta, które najwyraźniej mają tu coś do ukrycia.

AO: To zapytam wprost: czy może tu chodzić o korupcję?

PC: W tym konkretnym przypadku nie widzę podstaw, by insynuować Hannie Gronkiewicz-Waltz korupcję. Z dostępnych mi wycinkowych informacji wynika, iż w ostatniej fazie negocjacji „szarpnięto” jeszcze Dalkię na ponad 100 mln zł, zresztą w mojej ocenie – z naruszeniem prawa oraz własnej procedury prywatyzacji. Tyle tylko, że to „innowacyjne” zastosowanie przepisów o przejrzystości procesu prywatyzacji w innych przypadkach może być wykorzystywane przez samorządowców także do maskowania praktyk korupcyjnych.

AO: Prywatyzacja SPEC tworzy tu pana zdaniem precedens?

PC: To nie był jednorazowy incydent. Podobny sposób utajniania zastosowano w Warszawie do kluczowych informacji na temat przetargu na odbiór śmieci. To trwały regres w przejrzystości działań władz publicznych, który będzie spuścizną Hanny Gronkiewicz-Waltz.

AO: Jak w tej sytuacji ma się odnaleźć szary obywatel czy obywatelka?

PC: Jednym ręce opadają, innym nóż się w kieszeni otwiera. Mnie uformowały lata 80., walki bez przemocy, Kościół jest dla mnie ważny, ale wyobrażam sobie, że za ileś lat wyrośnie nowe pokolenie bez takich doświadczeń i powiązań. Dziś osoby wypychające sobie gębę frazesami obywatelskimi, kierując szeregiem instytucji państwowych, tworzą z nich mur, od którego nowe pokolenie się odbije. I albo zniechęci się do zaangażowania społecznego, albo widząc bezsens legalnego działania w zakłamanym systemie sięgnie po przemoc. Demokracja, w której prawa obywatelskie „istnieją tylko teoretycznie”, stoi na bardzo kruchych podstawach.

O prywatyzacji SPEC w Zielonych Wiadomościach: Stołeczne ciepło w prywatnych rękach – Piotr Ciompa w rozmowie z Bartłomiejem Kozkiem oraz Prywatyzacja ponad prawem – Katarzyna Matuszewska.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.