ISSN 2657-9596
Fot: Wikimedia

Odzyskamy ciepło dla Warszawy

Dagmara Misztela
11/10/2018
Zielone Wiadomości rozmawiają z Dagmarą Misztelą, współprzewodniczącą koła warszawskiego Partii Zieloni oraz kandydatką komitetu Wygra Warszawa do Rady Miasta w okręgu Ursynów-Wilanów o stołecznej sieci ciepłowniczej.
Czy jesienią czekają nas podwyżki cen ciepła?

Dagmara Misztela: Najnowsza podwyżka weszła w życie 1 września, ale została zakomunikowana odbiorcom już po tej dacie. Taki sposób informowania warszawiaków jest skandaliczny, chociaż sama podwyżka nie jest znaczna. W tym sezonie za ciepło zapłacimy ok. 1,5% więcej. Największe podwyżki cen ciepła wprowadzono w ciągu pierwszych 2 lat po prywatyzacji Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej (SPEC) w 2011 r. Ceny wzrosły wówczas o ok. 20%.

W latach 90. przedstawiano prywatyzację jako sposób na pozyskanie kapitału i poprawę jakości zarządzania. Czy takie były skutki sprzedaży SPEC-u francuskiej firmie?

Po sprzedaży SPEC-u nabywca (wówczas Dalkia) rozpoczął restrukturyzację. Zaczęto od zlikwidowania Ośrodka Badawczo-Rozwojowego – jednostki odpowiedzialnej za testowanie i wdrażanie nowych rozwiązań i innowacji. Była to jedna z nielicznych takich jednostek w Europie. Trzeba pamiętać, że warszawska sieć ciepłownicza należy do największych w Europie.

Równolegle zwalniano pracowników, a przedsiębiorstwo przestawiono na system outsourcingu. W ciągu dwóch lat pozwoliło to na sprzedaż większości nieruchomości wykorzystywanych wcześniej jako zaplecze techniczne oraz na cele biurowe. Część biur przeniesiono do wynajmowanej przestrzeni w nowych biurowcach innego francuskiego koncernu. Mimo że oficjalnie nieruchomości były przeznaczone pod infrastrukturę komunalną, to ich nabywcy prawie automatycznie dostawali w urzędzie miasta decyzje o przekształceniu na cele zabudowy mieszkaniowej i usługowej. Dzięki temu Dalkia osiągnęła ogromne zyski, zaś odbiorcy ciepła stracili podwójnie.

Dlaczego?

Zyski ze sprzedaży nieruchomości nie były wliczane do zysków z dostarczania ciepła, natomiast wynajem powierzchni biurowej zwiększał koszty dostaw ciepła. Trudno oszacować, o jaki majątek chodziło, bo dane z transakcji sprzedaży nieruchomości nie są jawne. Po operacji sprzedaży nieruchomości pozostała część majątku przedsiębiorstwa została odsprzedana innemu francuskiemu koncernowi z tej samej grupy kapitałowej – Veolii.

Wszystkie konsekwencje prywatyzacji ponoszą warszawianki i warszawiacy. Mieszkańcy budynków podłączonych do sieci płacą za ogrzewanie więcej niż to konieczne, a zyski z przesyłu ciepła, zamiast jak dawniej zasilać miejską kasę, transferowane są za granicę. Inni z kolei latami bezskutecznie czekają na podłączenie do sieci. Najwięcej takich budynków jest na Pradze. Cześć z nich została wyposażona w instalacje c.o. z grzejnikami, ale nie zostały podłączone do sieci, więc ich mieszkańcy nadal skazani są na bardzo drogie ogrzewanie elektryczne. Przez to wpadają w spiralę zadłużenia.

Czy dobrze rozumiem, że właściciel sieci stanowiącej naturalny monopol nie jest zobowiązany do podłączania nowych budynków?!

Niestety, sprzedając sieć, miasto nie zagwarantowało sobie w umowie żadnych mechanizmów, które pozwoliłyby kształtować przyszłe inwestycje, głównie rozbudowę sieci. Koszty tej lekkomyślności ponoszą mieszkańcy.

To może chociaż poprawiła się jakość usług?

Gdy miasto było właścicielem sieci i części kotłowni, było oczywiste, że zapewnienie dostawy ciepła do budynków stanowi jedno z jego zadań. Przy czym założeniem było, aby ciepło było jak najtańsze, a sposób jego wytwarzania jak najmniej szkodliwy dla środowiska i ludzi. Poza tym plany rozbudowy sieci były ściśle powiązane z planami rozbudowy miasta. Dewastacja struktury przedsiębiorstwa wskutek prywatyzacji powoduje coraz większe problemy z eksploatacją węzłów ciepłowniczych. Odbiorcy nie mają bezpośredniego kontaktu z pracownikami, bo tych po prostu nie ma. Na usuwanie najprostszych awarii często czeka się wiele dni.

Mleko się rozlało, ale czy te szkody można naprawić?

Jeśli komitet Wygra Warszawa będzie miał wpływ na władzę w mieście, doprowadzimy do renegocjacji umowy z właścicielem sieci, a jeśli rozmowy będą niezadowalające – do jej rekomunalizacji.

Brzmi ambitnie, ale czy to jest wykonalne?
W Europie Zachodniej, od Grenoble i Turynu po Berlin i Hamburg, obywatelki i obywatele skutecznie domagają się odzyskania przez swoje miasta kontroli nad sprywatyzowanymi w latach 90. usługami komunalnymi – sieciami energetycznymi, ciepłem, wodociągami. To smutny paradoks, że w momencie, gdy Platforma Obywatelska decydowała o prywatyzacji ciepła w Warszawie, w Europie Zachodniej tendencja była już odwrotna, bo efekty prywatyzacji mieszkańcy zdążyli poznać na własnej skórze.
Chodzi o to, że powrót ciepła w ręce miasta pozwoliłby cofnąć niekorzystne zmiany?

Tak, ale nie tylko o to. Przyszłością miast jest samowystarczalność energetyczna. Miasto powinno aktywnie inwestować w zmniejszanie zapotrzebowania na energię i dbać o to, by pochodziła ona z zielonych źródeł: słońca i wiatru. W Europie coraz więcej miast, małych i dużych, wdraża programy samowystarczalności energetycznej. Warszawę też stać na taki program!

To brzmi jak zadanie na lata…

Przede wszystkim należy zaopatrzyć budynki miejskie w instalacje fotowoltaiczne. Szkoły i przedszkola idealnie się do tego nadają, jednak ze względu na konstrukcję budżetów dla dzielnic takie inwestycje są dziś nieopłacalne, dlatego praktycznie w Warszawie się ich nie robi. Powinniśmy zacząć wykorzystywać przeznaczone na ten cel środki unijne. Taki program mógłby być zrealizowany w ciągu najbliższych 5 lat. Samowystarczalność energetyczna miasta to proces, który mógłby się zadziać w ciągu najbliższych 20-30 lat. W tym roku Paryż przyjął taki cel, wyznaczając datę 2050.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.