Kryzys i gospodarka – czas reformowania
Ekonomia korporacyjna nie zostawia dużo miejsca na kwestie ekologiczne i społeczne – twierdzi deputowany do niemieckiego Bundestagu Gerhard Schick, który opowiada nam o swojej książce „Ekonomia korporacyjna? Nie, dziękuję!”.
Zielony Magazyn Europejski: Jakie są Twoim zdaniem najbardziej jaskrawe dowody na to, że coś jest nie tak z obecnym modelem gospodarczym?
Gerhard Schick: Z jednej strony widzimy kryzys, którego skutkiem pozostaje wysokie bezrobocie. Z drugiej widzimy jednak zmianę strukturalną – gospodarka rynkowa nie funkcjonuje tak, jak miała. Wiąże się to m.in. z faktem zakumulowania przez niektóre przedsiębiorstwa olbrzymiej władzy, którą wykorzystują dla narzucania swoich celów, ale również ze zbyt dużym wpływem sektora finansowego na reguły gry na rynku.
Wiąże się z tym ściśle wpływ, jaki korporacje mają na politykę. Często to nie państwo ustala reguły gry (tak jak powinno), lecz korporacje między sobą. Zjawiska te tworzą podstawę tego, co określam mianem „gospodarki korporacyjnej”, opierającej się nie na dobrze skonstruowanych rynkach, lecz na wielkich firmach.
ZME: W swojej książce wspominasz o drobnych inwestorach z Hongkongu, którzy ponieśli straty I zdecydowali się na protest przed siedzibą urzędu nadzoru bankowego. Czego nauczyłeś się dzięki spotkaniu i rozmowom z nimi?
GS: Ciekawie było zauważyć, że problem ochrony (drobnych) inwestorów wygląda tam tak samo jak w Europie – wielkie banki przeniosły ryzyko na niedoświadczonych klientów. Miało to miejsce zarówno w Hongkongu, jak i w Niemczech. Widzieliśmy tu również duże firmy, które wykorzystywały możliwość przenoszenia swoich zakładów produkcyjnych, dla których konsumentki i konsumenci są jedynie pionkami w grze. To rzecz jasna niedobra sytuacja – rynki powinny przecież tej grupie służyć.
ZME: Zjawiska, o których mówisz, powinny być znane wszystkim od czasu krachu banku Lehmann Brothers. Zmusza nas to do zadania pytania o to, dlaczego gospodarka zdaje się działać niemal dokładnie w ten sam sposób, co przed kryzysem?
GS: W ostatnich latach zaszło sporo zmian. Przyjęto w tej materii sporo praw – zarówno na szczeblu narodowym, jak i europejskim. Kluczowy zwrot jednak nie nastąpił, ponieważ nadal nieodpowiednie są relacje władzy. Rynki finansowe nadal rosną, widzimy sporą nierównowagę między różnymi aktorami.
Państwo nadal często nie jest zdolne zrozumieć, co się dzieje na rynkach. Regulacje często nie zostają wdrażane w praktyce – bądź to z powodu słabości instytucji publicznych, bądź też braku stosownej woli politycznej. Z osobistego doświadczenia mogę powiedzieć, że w wielu wypadkach odpowiednie prawodawstwo może istnieć, ale instytucje publiczne nie mają szans zrozumienia sytuacji bez informacji od firm. W efekcie wiele problemów pozostaje niezauważonych aż do momentu, gdy jest już za późno.
ZME: Piszesz jednak, że duże banki nadal otrzymują z kieszeni podatniczek I podatników idące w miliardy subsydia. Nie wskazuje to na to, by państwo miało realną chęć wymuszenia zmian.
GS: Mamy już za sobą wprowadzenie bardziej rygorystycznych wymogów kapitałowych. Nie powiedziałbym zatem, że nic się nie dzieje. Widać jednak, że duże firmy nadal cieszą się specjalnymi korzyściami, i to nie tylko duże banki. W kwestiach podatkowych często rozgrywają jedne państwa członkowskie UE przeciwko drugim. W efekcie płacić muszą za nich osoby pracujące oraz mali i średni przedsiębiorcy, duzi gracze zaś płacą jedynie za niewielki ułamek swoich zysków. To przewaga, której „MiSie” nie są w stanie zniwelować – niezależnie od tego, jak mocno się starają. Utrzymywanie się takiej sytuacji ma zatem wpływ na funkcjonowanie rynku.
ZME: W ostatnich latach, jeśli nie dekadach, państwo utraciło sporo wiarygodności jako regulator, nie udało mu się bowiem rozwiązać wielu istotnych problemów. Co w sytuacji, jaką opisujesz, powinno zatem robić?
GS: Korekta niedoskonałości państwa jest równie istotna. Dużym partiom politycznym zależy często na ich zamiataniu pod dywan. Widać to w wielu krajach. Mało który polityk w Niemczech musiał mierzyć się ze skutkami błędów, które doprowadziły do kryzysu bankowego. Trudno zatem dziwić się ludziom, że nie ufają instytucjom, które popełniły tyle błędów.
Uważam, że Zieloni, jako formacja z pewnym sceptycyzmem podchodząca do władzy państwowej, są tu w dogodnej pozycji. Mogą mówić „Potrzebujemy jasnych, prostych zasad”, zamiast zostawiać wszystko w rękach biurokratów. Publiczne banki również potrzebują porządnej kontroli, jako że w przeciwnym razie będą mogły poczynić równie wiele szkód co banki prywatne. W Europie mieliśmy przykłady dowodzące tej tezy.
ZME: Widzimy również, że często zdarza się nam grać wedle zasad narzucanych przez wielkie firmy. Wiemy, że sporo produktów nam szkodzi – a mimo to nadal je kupujemy. Dlaczego?
GS: Często brakuje nam informacji. Czasem je posiadamy, ale trudno jest nam dokonać zmian. Uważam za ważne to, by np. próbować kupować produkty fair trade. Naprawdę istotne zmiany polityczne możemy jednak osiągnąć tylko poprzez zmianę reguł gry. Musimy zapewnić, by konsumentki i konsumenci byli traktowani na równej stopie co biznes i by mogli wyrażać swoje zdanie na jego temat.
Potrzebujemy regulacji umożliwiających zdjęcie z rynku produktów finansowych, które są zbyt zagmatwane, by w ogóle je pojąć. Oraz regulacji gwarantujących większą odpowiedzialność biznesu za szkodliwe produkty, co sprawiłoby, że dwa razy zastanowią się nad ich wprowadzeniem do obrotu. Nie uważam, by odpowiedzialność należało zrzucać wyłącznie na jednostki.
ZME: Piszesz również na temat społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR) w wielkich firmach, sugerując, że ten typ aktywności ogranicza się najczęściej do dbania o PR czy działań marketingowych.
GS: Rzecz jasna możemy również znaleźć wiele pozytywnych przykładów CSR, ale jest jasne, że celem prywatnych przedsiębiorstw jest maksymalizowanie zysku właścicieli. Wszelkie kwestie ekologiczne i społeczne są podporządkowane temu celowi. Uważam więc, że jeśli chcemy, by gospodarka nie kończyła się wyłącznie na pieniądzach i ich obrocie, musimy zmienić ten kod DNA, będący fundamentem działania dzisiejszych przedsiębiorstw. Dlatego też sądzę, że wymóg publicznej sprawozdawczości w kwestiach społecznych i ekologicznych jest ważną sprawą.
ZME: Ale jak można zmienić DNA przedsiębiorstwa?
GS: Poza wspomnianą kwestią wymogów dotyczących raportowania powinniśmy zmienić ustawodawstwo dotyczące własności i zarządzania korporacyjnego – tak, by możliwe było włączenie celów społecznych i ekologicznych do celów oraz misji przedsiębiorstw.
Chciałbym skorzystać z okazji i wrócić do kwestii ekonomii korporacyjnej – musimy zapobiegać zjawisku powstawania przedsiębiorstw zbyt dużych, by mogły być poddane kontroli. Przedsiębiorstwa rodzinne czy zarządzane przez właściciela mogą odnaleźć swoją odpowiedzialność wobec lokalnej społeczności, a ich szefowe pozwolić sobie na to, by nie gonić za zyskiem za wszelką cenę i postawić na sprawiedliwe traktowanie pracujących oraz unikanie szkód dla środowiska.
Menadżerowie w korporacjach nie mają tej swobody. Gospodarka korporacyjna nie zostawia wiele miejsca na wrażliwość społeczną i ekologiczną. M.in. z tego powodu, jako zielony polityk, angażuję się w debatę na tematy ekonomiczne. Jeśli chcemy chronić klimat i bioróżnorodność czy zapewnić, że kwestie etyczne związane z produkcją nie będą zupełnie pomijane, musimy się zmierzyć z potężnymi organizacjami, zainteresowanymi wyłącznie swoimi zyskami. Jeśli tego nie zrobimy, nie mamy co liczyć na realizację celów ekologicznych.
ZME: Czy masz wrażenie że kwestie klimatyczne w wyniku kryzysu zostały zepchnięte na margines? Wydaje się, jak gdyby wszyscy byli obecnie skupieni wyłącznie na poszukiwaniu odpowiedzi na problemy gospodarcze…
GS: Ani Zielonym, ani szerszemu ruchowi ekologicznemu nie udało się jak do tej pory odnieść sukcesu w przekonywaniu do wspólnego i jednoczesnego rozwiązywania kryzysu ekonomicznego, ekologicznego i społecznego. Chodzi nie tylko o głupie, katastrofalne finansowo megaprojekty infrastrukturalne – wielu ludzi straciło swe dochody i domy z powodu dużego zadłużenia. Mnóstwo środków zmarnowanych zostało na projekty, których nikt nie potrzebuje – i to w czasie, gdy powinniśmy rozwiązać realne problemy. Na tym właśnie polega idea Zielonego Nowego Ładu. Musimy wykorzystać kryzys jako okazję do reformowania gospodarki, bowiem dotychczasowa forma jej funkcjonowania przyniosła szkody nie tylko ekonomiczne, ale również społeczne i ekologiczne.
ZME: Ale Zieloni nie mają w Europie zbyt wiele władzy. W jaki sposób przekonać inne ugrupowania do Zielonego Nowego Ładu?
GS: Wydaje mi się że w ostatnich latach popełniliśmy błąd. Nie pokazaliśmy dostatecznie jasno, w jaki sposób wspomniane trzy kryzysy są ze sobą powiązane, skupiając się za mocno na wąsko pojmowanych kwestiach ekonomicznych. Rzecz jasna, w czasie kryzysu gospodarczego ma to swoje uzasadnienie – no i gdyby skupić się wyłącznie na kwestiach ekologicznych, nie bylibyśmy dostatecznie blisko codziennych zmartwień zwykłych ludzi. Musimy zatem mówić o tych trzech wymiarach kryzysu jednocześnie, by pozyskać sprzymierzeńców na rzecz systemowych zmian w gospodarce.
ZME: Na końcu swej książki apelujesz o inny styl uprawiania polityki. Jak miałaby wyglądać „polityka bycia słyszanym”?
GS: Apel wynika z faktu, że w wielu sytuacjach państwo i system społeczny nie dają rady rozwiązać naszych problemów – co więcej, czasem to one same stanowią problem. Politycy powinni uważać z obiecywaniem tego, że wszystko zrobią lepiej. Bez poparcia społecznego nie będą możliwe zmiany w regułach gry gospodarczej – o ich brak zatroszczą się już istniejące struktury władzy.
TTIP czy podatek od transakcji finansowych stanowią dobrą ilustrację tej tezy. Zieloni w parlamencie wykonali sporo dobrej roboty, jednak to wiele tysięcy podpisów obywatelek i obywateli wytworzyło niezbędny do zmiany debaty publicznej nacisk. Wierzę, że każdy kraj odnosi korzyści z aktywności obywatelskiej i z sytuacji, w której polityki nie pozostawia się politykom. System polityczny nie może wykluczać społeczeństwa obywatelskiego.
Wiele osób uważa, że aktualny system ekonomiczny nie jest dla nich. Uważam, że odpowiedzi na to poczucie nie mogą być udzielane wyłącznie przez elity. Zwykli ludzie muszą stać się aktywnie zaangażowani w ich poszukiwanie.
ZME: Krytyka system ekonomicznego, wywodząca się z ruchu Blockupy zdaje się być w wielu punktach podobna do twojej. Co sądzisz na temat ich, niekiedy gwałtownych, protestów?
GS: Choć wiele z ich żądań jest słusznych, to jednak odrzucam posługiwanie się przemocą – a z tym mieliśmy do czynienia w Frankfurcie. Jako partia mamy w tej sprawie jasne stanowisko. Uważam również, że nie było najlepszym pomysłem skupianie całej krytyki na Europejskim Banku Centralnym. To prawda, że – jako część Trojki – ma na sumieniu sporo błędów, np. przy negocjacjach z krajami pogrążonym w najgłębszym kryzysie, ale w tym momencie robi niemało, by pomóc w wyjściu z kryzysu. Realnym problemem jest postawa Berlina i innych europejskich stolic, które zdecydowały się na politykę cięć i zaciskania pasa i które dziś blokują niezbędny zwrot europejskiej polityki gospodarczej w stronę inwestycji oraz zmniejszania bezrobocia. To przeciwko nim powinniśmy protestować.
Wrażenie, jakie odnoszę z obserwowania Blockupy, jest takie, że jest to dość mała grupa, której nie udała się szersza mobilizacja. Jeśli na serio chcemy coś osiągnąć, musimy zaangażować jak najwięcej ludzi, wykluczając osoby, odwołujące się do przemocy.
ZME: Dlaczego na północy Europy nie mamy takich masowych ruchów społecznych, jak Oburzeni w Hiszpanii czy Occupy Wall Street w Nowym Jorku?
GS: Niemcy i parę innych krajów aktualnie korzysta na kryzysie. Bezrobocie spada, a płace rosną dzięki kursowi euro, zbyt słabemu jak na obecny stan niemieckiej gospodarki. Podobnie ze stopami procentowymi. Od wybuchu kryzysu niemiecki budżet federalny zyskał łącznie 94 miliardy euro dzięki zmniejszeniu kosztów obsługi zadłużenia.
W przeciwieństwie do krajów, które na własnej skórze odczuwają politykę cięć, tutejszy rząd mógł sobie pozwolić na wydawanie większej ilości pieniędzy. Większość Niemek i Niemców nie zdaje sobie zatem sprawy z dramatycznych skutków europejskiego kryzysu i nie czują tym samym potrzeby protestowania. Wdrażane działania są jednak krótkowzroczne i na dłuższą metę okażą się szkodliwe również dla Niemiec. Może nam się bowiem powodzić tylko wtedy, kiedy powodzi się również naszym europejskim partnerom.
Artykuł The Crisis as an Opportunity to Reform the Economy ukazał się w „Green European Journal” (Zielonym Magazynie Europejskim). Przeł. Bartłomiej Kozek.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.