ISSN 2657-9596

Czas szoku, czas zmiany?

Bartłomiej Kozek
02/03/2018

Za nieco ponad rok Zjednoczone Królestwo (najprawdopodobniej) wystąpi z Unii Europejskiej. Co to oznacza dla obu stron – i czy możemy liczyć na zmiany idące w kierunku bardziej zrównoważonego rozwoju kontynentu?

Jedną z najnowszych odsłon tej niekończącej się historii wydaje się doprecyzowanie stanowiska przez opozycyjną Partię Pracy. Jeremy Corbyn – w przeciwieństwie do konserwatywnego rządu Theresy May – chce unii celnej między Londynem a Brukselą. Nadal jednak nieszczególnie ciepło myśli o pozostaniu we wspólnym rynku, co jego zdaniem mogłoby utrudniać progresywne reformy w dziedzinach takich jak zamówienia i pomoc publiczna czy ponowne uspołecznienie sektorów takich jak transport kolejowy.

Brak samodzielnej większości w połączeniu z potencjalnym buntem części proeuropejskich Torysów przeciwko własnemu rządowi sprawia, że na nieco ponad 12 miesięcy od planowanej daty Brexitu nie do końca wiemy, jak dokładnie będzie on wyglądał. Wiemy, że czekać nas będzie jeszcze co najmniej dwuletni okres przejściowy, kiedy to Wielka Brytania nie będzie już mieć głosu przy podejmowaniu zapadających w Unii decyzji – to, co jednak stanie się później w dużej mierze pozostaje kwestią otwartą.

Równanie w dół?

Nadal zatem zasadne pozostaje powrócenie do cyklu debat, które odbyły się pod auspicjami Zielonej Fundacji Europejskiej oraz ekopolitycznych fundacji z kilku państw Unii Europejskiej. Ich osią przewodnią była kwestia wpływu wyjścia Zjednoczonego Królestwa na szanse prowadzenia bardziej przyjaznej do środowiska polityki po obu stronach Kanału La Manche.

Okazuje się, że tego typu intelektualne ćwiczenia są całkiem przydatne w poszerzaniu wiedzy o umykających w natłoku bieżących wydarzeń niuansach. Okazuje się bowiem, że – przynajmniej zdaniem sporej części uczestniczących w dyskusjach panelistek i panelistów – automatyczne wpisywanie Londynu do zwolenników niczym nieograniczonej deregulacji jest zbytnim uproszczeniem. Dowodem na to ma być np. fakt, że Wielka Brytania stała się jednym z filarów globalnego ruchu państw, deklarujących odejście od energetyki węglowej.

Sęk w tym, że Brexit może tu dużo zmienić. Z jednej strony wzmocnić może (szczególnie w wypadku pozostania u władzy konserwatystów) tendencje do przedkładania chociażby nowych porozumień handlowych nad dbałość o prawa socjalne czy środowisko. Pozycja negocjacyjna Wielkiej Brytanii siłą rzeczy będzie w tej materii niższa niż Unii Europejskiej, i tak uznawanej przez niejedną aktywistkę i aktywistę za nazbyt spolegliwą w realizowaniu interesów korporacyjnych ponad dobro wspólne.

Z drugiej strony odejście Wielkiej Brytanii nie ograniczy się wyłącznie do problemów z zasypaniem dziury po płatniku netto, jakim był Londyn. Może ono również zmniejszyć nacisk na prowadzenie przez UE bardziej ambitnej polityki klimatycznej. To z kolei może oznaczać zmniejszenie szans kontynentu na wykorzystanie swoich wieloletnich ambicji w dziedzinie upowszechniania energetyki odnawialnej czy towarzyszących temu procesowi wydatków na badania i rozwój, nie pozostających bez wpływu na (słabnący) wizerunek Unii jako jednego z liderów wdrażania zielonych innowacji.

Scenariusze zmian

Czy jest sposób na uniknięcie tego scenariusza? Wśród propozycji na stole negocjacyjnym nie ma proponowanego na zielonym spotkaniu w Sztokholmie przystąpienia Wielkiej Brytanii do Europejskiego Obszaru Gospodarczego, do którego należy m.in. Norwegia i Islandia. Wejście Londynu do tego bloku pozwoliłoby mu również mieć lepszą pozycję negocjacyjną w dyskusjach z Unią Europejską – mimo formalnego opuszczenia jej struktur.

Co do zmian w samej Unii stanowiska bywają z kolei bardziej zróżnicowane. W wypadku związanych z Zielonymi ze Szwecji ekspertek i ekspertów nadal zauważalne są dawne, bardziej sceptyczne wobec Brukseli nuty, apelujące o elastyczność integracji oraz o oddanie choćby części kompetencji na szczeble lokalny i narodowy. Inne głosy – np. z Polski czy z Niemiec – skłaniały się raczej do wzmacniania integracji, szczególnie w kwestiach związanych z inwestycjami społecznymi i ekologicznymi, nawet jeśli niekoniecznie miałoby to odbywać się pod hasłem tworzenia europejskiej federacji.

Więcej pomysłów na temat przyszłości Europy zbierają autorzy promowanej przez brukselskie biuro Fundacji im. Heinricha Boella publikacji „Heading South: Rethinking the Eurozone”. Jak sugeruje już sama nazwa skupia się ona przede wszystkim na strefie euro i sposobach jej długofalowej stabilizacji.

Ważny również z punktu widzenia nawoływań Platformy Obywatelskiej i .Nowoczesnej do szybkiego przyjęcia wspólnej waluty temat zaprezentowany tu został głównie z perspektywy południowych peryferii Unii i problemów, które wygenerować dla nich miało euro – zakonserwowania trwałej nierównowagi ekonomicznej czy dostępności tanich kredytów, które okazały się pułapką dla sektora publicznego w Grecji czy prywatnego w Hiszpanii czy Irlandii.

Hamulcowi i reformatorzy

Pomysłów na rozwiązania inne niż wymuszanie cięć i zaciskania pasa w ostatnich latach nie brakowało – od uwspólnienia długów do zapisanego w traktacie z Maastricht progu 60% PKB aż po zwiększenie poziomu transferów fiskalnych wewnątrz Unii, umożliwiających łagodzenie skutków kryzysów gospodarczych.

Własne pomysły prezentowały takie tuzy, jak Joseph Stiglitz czy George Soros. Rozbijały się one jednak na twardej postawie Berlina, który nadal traumatycznie wspomina własne, jeszcze międzywojenne doświadczenia z hiperinflacją i trzyma się kursu dyscypliny budżetowej i nadwyżki handlowej. Nadwyżki, która dla innych krajów strefy euro oznaczać ma często utrudniające poprawę swej kondycji deficyty.

Wobec ograniczonej chęci do rewizji unijnych traktatów w europejskich stolicach niejedna z propozycji miała charakter technicznej poprawki do już istniejącego otoczenia instytucjonalnego, na przykład dotyczących poszerzenia mandatu Europejskiego Banku Centralnego. Inne z postulatów skupiały się na poszukaniu źródeł finansowania oraz poszerzenia dostępnych Unii środków na działania umożliwiające jej chociażby realizowanie spójnej polityki prozatrudnieniowej.

Czy jednak tego typu zmiany wystarczą? Po wygranej Emmanuela Macrona w wyścigu o fotel prezydenta Francji zaczął on prezentować znacznie śmielsze wizje. Jego zdaniem UE musi skupić się na bardziej intensywnej polityce obronnej i granicznej, stworzyć agencję dedykowaną wspieraniu innowacji czy dokonać harmonizacji bazy podatku korporacyjnego – a w dalszej perspektywie również jego stawek.

Jak do tej pory francuskie ambicje rozbijały się o długotrwały proces tworzenia rządu w Berlinie. Nie wszystkie ważne dla Macrona tematy spotkały się ze zrozumieniem, czego przykładem odrzucenie przez Parlament Europejski pomysłu na ponadnarodowe listy w wyborach do Parlamentu Europejskiego, i to w wymiarze bardziej skromnym niż ten proponowany przez francuskiego przywódcę (część z opuszczonych po Wielkiej Brytanii mandatów zamiast 50% składu izby).

Którędy naprzód?

Apetyt na zmianę unijnego status quo jak się zdaje nie mija, a wręcz się umacnia. Największym wyzwaniem, jak widać ze wspomnianego raportu, będzie jednak uwspólnienie zaprezentowanych propozycji, za którymi stoją nierzadko skrajnie odmienne wizje przyszłości kontynentu i wartości, jakimi powinien się kierować.

Z polskiej perspektywy szczególnie ciekawe będzie to, w jaką stronę iść będą już istniejące instytucje strefy euro i czy nie powstawać będą nowe, takie jak osobna izba parlamentarna. Dziejące się w jej obrębie zmiany wpływać będą na atrakcyjność pomysłu przyjęcia wspólnej waluty – szkoda zatem, że skłócony z Brukselą rząd nie ma dziś narzędzi, by w jakikolwiek sposób wpływać na ich kształt.

Pozostaje zatem mieć nadzieję, że kolejne wybory na szczeblach krajowych i przyszłoroczne głosowanie europarlamentarne pchać ją będą w stronę bliższą ideałom sprawiedliwości społecznej i ekologicznej.

Zdj. Fragment okładki raportu Zielonej Fundacji Europejskiej „The potential impact of Brexit on the prospects for a green transition in Europe”

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.