ISSN 2657-9596

Rzut oka na kryzys w Grecji

Bartłomiej Kozek
03/07/2015

Leniwi Grecy nie chcą zaciskać pasa? Winni problemów strefy euro nie poddają się protestanckiej pedagogice długu serwowanej z Berlina? A może karanie całego narodu rekordowym bezrobociem czy wzrostem zakażeń wirusem HIV to nie najlepsza metoda na uratowanie strefy euro?

Zamknięta giełda i banki. Nerwowe oczekiwanie na wyniki niedzielnego referendum, w którym to Greczynki i Grecy mają wypowiedzieć się za lub przeciw dalszym wyrzeczeniom. Nerwowe wymiany zdań miedzy rządem w Atenach a Trojką – a dokładniej tymi samymi instytucjami (Komisją Europejską, Europejskim Bankiem Centralnym oraz Międzynarodowym Funduszem Walutowym), tyle że w tym sezonie nazywanymi inaczej, żeby nie drażnić wyposzczonego społeczeństwa Hellady.

Czyje lenistwo, czyja lekkomyślność?

Mamy rok 2015. Zawirowania wokół Grecji i jej niezrównoważonego zadłużenia ciągną się długie lata. Cięcia, mające postawić grecką gospodarkę na nogi, okazały się dewastujące dla kraju, jego mieszkanek i mieszkańców. Problemy z zagwarantowaniem odpowiedniego poziomu opieki zdrowotnej – zamknięcie dotychczas funkcjonujących mediów publicznych pomysły na prywatyzację tak podstawowych usług publicznych jak wodociągi – to tylko wierzchołek góry lodowej.

Jak do tej sytuacji doszło? Osoby czekające na kolejne wyrzeczenia ze strony Greczynek i Greków powiedzą, że to efekt „życia ponad stan”. Z lubością przytaczać będą przykłady dodatków za mycie rąk czy za przychodzenie do pracy o czasie, którymi raczyły polskie media. Z uwagą pochylą się nad losem turystów, sprawdzając, czy przypadkiem nie mieli problemów z wypłaceniem pieniędzy z bankomatów.

Sytuacja wydaje się tymczasem nieco bardziej skomplikowana. W przeciwieństwie do Irlandii czy Hiszpanii trudno tu wskazać, by dotychczasowe rządy w Atenach mogły pochwalić się dyscypliną fiskalną. Unikanie płacenia podatków czy nieczytelny ich system, tworzący uprzywilejowane grupy zawodowe i sprzyjający korupcji to fakty, z którymi trudno dyskutować.

To jednak tylko część obrazu przedkryzysowej rzeczywistości. O tej drugiej części układanki pisaliśmy na łamach „Zielonych Wiadomości” sporo. Oto położone na peryferiach europejskiego systemu gospodarczego państwa, wraz ze wspólną walutą, otrzymują dostęp do taniego kredytu. Skwapliwie z niego korzystają, przez co rosną lokalne bańki (np. związane z sektorem budowlanym w Hiszpanii i Irlandii). Następnie bańki pękają – i przepis na kryzys na europejskich peryferiach gotowy.

„Nie musieli się zadłużać” – powie ktoś. To prawda – tyle że ktoś tych pożyczek udzielał, a odsetki są w transakcjach tego typu najlepszym dowodem na to, że nie mają one nic wspólnego z filantropią. Kiedy zwracamy uwagę na dług, bardzo często – zbyt często – poprzestajemy na dłużniku, obarczając go winą za jego kondycję. Kiedy mamy do czynienia z Grecją w opowieść tę wpaść bardzo łatwo.

Słabe fundamenty wspólnej waluty?

Tyle że żyjemy w Europie – na kontynencie, którego spora część znajduje się w obrębie Unii Europejskiej. Jej istotną wartością jest solidarność, tej zaś nie ma bez spojrzenia na drugą stronę medalu. Tak jak w Stanach Zjednoczonych banki udzielały kredytów hipotecznych osobom, co do których doskonale wiedziały, że mogą mieć problemy ze spłatą, tak w przypadku peryferyjnych państw UE wydrążane z przemysłu gospodarki mogły budzić pewne podejrzenia.

Jeśli ktoś wpada już w narrację o „życiu ponad stan” społeczeństw południa Europy, powinien pamiętać, że na drugiej stronie szali mamy chęć zysków instytucji finansowych – instytucji, które ostatnimi czasy bardzo często przekładały je ponad dobro tzw. „realnej gospodarki”.

W „normalnej” sytuacji, gdy gospodarka X traci konkurencyjność na globalnym rynku, ma pewne narzędzie poprawy swojej pozycji – to dewaluacja waluty. Narzędzia tego nie ma znajdująca się (jeszcze?) w obrębie unii walutowej Grecja. I znów – zrzucanie całej winy na Greków jest w tej sytuacji niesprawiedliwe.

Grecja weszła do strefy euro niemal w ostatniej chwili. Świadomość strukturalnych słabości jej gospodarki nie była dla decydentów w Brukseli tajemnicą. Jeśli coś przeważyło w przyjęciu Aten do klubu, to były to kwestie bardziej polityczne niż ekonomiczne – stworzenie narzędzia, umożliwiającemu kontynentowi konkurowanie z dolarem na globalnych rynkach walutowych.

Sęk w tym, że wspólna waluta – do sprawnego działania – potrzebuje poziomu integracji ekonomicznej na dużo wyższym poziomie niż ta, oferowana przez dzisiejszą Unię Europejską. Do znudzenia podaje się w tym kontekście porównanie udziału budżetu USA w PKB tego kraju i zestawia się go z mizernymi okolicami 1%, wokół których krąży budżet unijny i którego próby powiększania spotykają się z olbrzymim oporem.

Przypomina się też o braku uwspólnotowienia długów czy o różnicach w strategiach ekonomicznych poszczególnych państw członkowskich, za którymi kryją się np. zróżnicowane oczekiwania co do pożądanych poziomów stóp procentowych Europejskiego Banku Centralnego.

Odpowiedzią na problemy strefy euro były w ostatnich latach głównie kolejne pakiety rozwiązań, mających na celu zwiększenie dyscypliny fiskalnej na kontynencie. Dopiero niedawno ruszyły intensywne prace nad „planem Junckera” – pomysłem na kumulowanie publicznych i prywatnych środków finansowych, które mają być później kierowane na inwestycje, mające pobudzić wzrost gospodarczy w państwach członkowskich UE.

Ekopolityczna alternatywa

Czy jednak wystarczy to, by na dłuższą metę uzdrowić sytuację ekonomiczną Grecji? Czy jedynym wyjściem z niezbyt ciekawej sytuacji tego kraju jest dalsze narzucanie oszczędności? Grupa Zielonych w Parlamencie Europejskim zebrała swoje postulaty w tej kwestii.

Jej odpowiedź na wyzwania, przed którymi stoją Ateny, jest inna niż ta, proponowana przez Eurogrupę. Zieloni zgadzają się z rządem Tsiprasa co do tego, że wymóg utrzymywania pierwotnej nadwyżki budżetowej jest zbyt wyśrubowany, zaś jego poluzowanie pozwoliłoby greckiemu rządowi na podreperowanie mocno dotkniętych przez kryzys usług publicznych.

Powołują się również na raport think tanku Breugel, wskazującego prosty sposób na poprawę sytuacji Grecji. Wystarczyłoby, by rządy (które przejęły większość wierzytelności od inwestorów prywatnych) zgodziły się na wydłużenie okresów spłaty długów oraz obniżenie ich oprocentowania. Jeśli wyliczenia think tanku są prawidłowe, miałoby to obniżyć poziom zadłużenia tego kraju o 17% PKB. Zważywszy na to, że aktualnie sięga on poziomów 175% PKB, działanie to wydaje się grą wartą świeczki.

Dodatkowymi elementami bardziej sprawiedliwego społecznie pakietu pomocowego dla Grecji powinny być nowe podatki majątkowe, gwarantujące udział najzamożniejszych Greczynek i Greków w odbudowie gospodarki tego kraju, jak również rekapitalizacja banków.

We wcześniejszym dokumencie, przygotowanym na dużo wcześniejszej fazie kryzysu ekonomicznego w tym kraju, Zieloni postulowali również bardziej progresywny system podatkowy oraz inwestycje, generujące nowe miejsca pracy i sprzyjające zazielenianiu gospodarki.

Przede wszystkim domagają się jednak czegoś jeszcze – audytu długu jako takiego, międzynarodowej konferencji na temat zadłużenia i przyjęcia zasady, że prawa człowieka (takie jak prawo do edukacji czy zdrowia) muszą stać wyżej niż spłacanie zadłużenia. Unijna polityka ekonomiczna musi być kreowana przez demokratycznie wybrany Parlament Europejski, nie zaś pozbawione takiego mandatu instytucje finansowe.

Niepewna przyszłość

Trudno Greczynkom i Grekom cokolwiek radzić w kwestii niedzielnego referendum. Dalsze zaciskanie pasa nie gwarantuje raczej znaczącej poprawy sytuacji ekonomicznej kraju (pamiętajmy, że polityka cięć przyniosła… wzrost zadłużenia kraju). Z drugiej strony powrót do drachmy, który może być skutkiem opowiedzenia się przeciwko propozycjom greckich wierzycieli, z pewnością nie byłby procesem bezbolesnym.

Pozostaje zatem życzyć wszystkim stronom konfliktu rozwagi. Tym bardziej, że jakiekolwiek dalsze turbulencje w Grecji nie będą sprzyjać transformacji unijnego projektu politycznego w stronę bliższą progresywnym ideałom sprawiedliwości społecznej oraz trwałego, zrównoważonego rozwoju. W sytuacji piętrzących się przed Europą globalnych wyzwań nie byłaby to najlepsza prognoza na naszą wspólną przyszłość.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.