Co dalej z zieloną falą?
Zieloni w Europie byli do tej pory na fali. Wyborców przyciągał sprzeciw wobec energetyki jądrowej i Zielony Nowy Ład jako propozycja wyjścia z kryzysu. Czy to jednak wystarczy, aby rywalizować z rosnącymi w siłę Piratami i odradzającymi się partiami lewicowymi?
Zielone postępy
Patrząc na wyniki niedawnych wyborów w różnych częściach Europy, można nadal mówić o rozwojowym potencjale zielonej polityki. W Serbii lider Zielonych dostał się do parlamentu dzięki wspólnej liście wyborczej skupionej wokół prezydenta Borisa Tadicia. Zarówno w Szlezwiku-Holsztynie, jak i w Nadrenii Północnej-Westfalii Zielonym udało się utrzymać mocną pozycję. W Szlezwiku czerwono-zielona koalicja z udziałem mniejszości duńskiej odsunęła od władzy ekipę chadeków i liberałów, w Nadrenii Północnej – uzyskała bezwzględną większość w landtagu po dwóch latach rządu mniejszościowego.
Dodajmy jeszcze niezłe wyniki w lokalnych wyborach we Włoszech oraz zwiększenie stanu posiadania w samorządach Wielkiej Brytanii. Byrtyjscy Zieloni zdobyli 11 nowych mandatów: więcej nowych radnych udało się zdobyć jedynie pikującej w sondażach Partii Pracy (aż 853) oraz rządzącej w Szkocji Szkockiej Partii Narodowej (57). W Szkocji Zieloni niemal podwoili swoją reprezentację na szczeblu lokalnym – z 8 do 14 radnych. W Londynie po raz pierwszy w historii kandydatka Zielonych na fotel burmistrza, Jenny Jones, zajęła trzecie miejsce i zdobyła 4,48% głosów – więcej niż kandydat Liberalnych Demokratów (4,16%). Także w wyborach do Zgromadzenia Wielkiego Londynu Zieloni uplasowali się na trzecim miejcu – ich lista zdobyła 8,5% (Liberalni Demokraci – 6,8%).
Wydawać by się mogło, że to dostateczne powody do optymizmu. Ale w innych wyborach nie było już tak różowo. Mimo korzystnych sondaży Zielonym w Grecji minimalnie (o 0,07 punktu proc.) zabrakło głosów do przekroczenia 3-proc. progu wyborczego. W przeciwieństwie do formacji mających bardziej lewicowy program, jak Syriza czy Demokratyczna Lewica, nie udało im się przebić ze swoją ofertą. Trudno za sukces uznać również wynik zielonej kandydatki na prezydentkę Francji, Evy Joly, która z wynikiem 2,31% ledwo utrzymała szóste miejsce. Także w niemieckich sondażach Zieloni wrócili na poziom poparcia notowany przed załamaniem się liberałów z FDP i katastrofą w elektrowni atomowej w Fukushimie.
Abordaż pod piracką banderą
Choć Piraci to póki co zmartwienie głównie dla Zielonych w Niemczech (i w mniejszym zakresie w Austrii), to jednak nie sposób ich lekceważyć. Jeśli do Bundestagu wejdą Piraci i powoli podnoszący się z dna liberałowie, może to oznaczać przekreślenie szans na powrót czerwono-zielonej koalicji do władzy i w efekcie powyborczy mariaż CDU i SPD. Piraci skutecznie przekonują do siebie elektorat kontestujący polityczny establishment, do tej pory patrzący w stronę Zielonych. Nie tyle odbierają im więc poparcie, co hamują ich wzrost, osłabiając przy tym ich wizerunek jako partii alternatywnej wobec formacji głównego nurtu. Dawni ekologiczni kontestatorzy widziani są dziś jako część establishmentu.
Nic dziwnego zatem, że wzrost Piratów bywa dla Zielonych frustrujący. I widać, że nie mają dziś oni żadnej spójnej strategii radzenia sobie z tym nowym fenomenem. Sęk w tym, że w zdumiewająco łatwo powtarzają wobec Piratów argumenty, które jeszcze nie tak dawno kierowano pod ich adresem. Słyszymy zatem zaklęcia o politycznym nieopierzeniu, populistycznych postulatach, a nawet wypominanie skrajnie prawicowej przeszłości kilku szeregowych członków Partii Piratów. Nic to, że piracki program (o czym za chwilę) ewoluuje i rozwija się w typowym dla każdej, nowej ideologii tempie, a gdyby prześledzić początki Zielonych w Niemczech, w ich szeregach znalazłoby się osoby, do których dzisiaj raczej nie przyznawaliby się z dumą.
Tym, co najbardziej zaskakuje, jest niemal zupełny brak refleksji nad faktem oczywistej bliskości programowej rodzącej się pirackiej ideologii oraz zielonej polityki. Piraci w Niemczech powoli, ale konsekwentnie wychodzą poza kwestie związane z internetem, transparentnością w polityce i prawami autorskimi. W ich programie znajdziemy dziś m.in. zapewnienie bezpłatności edukacji na wszystkich szczeblach, w tym edukacji wyższej, postulat darmowego transportu publicznego, minimalnego dochodu gwarantowanego czy oparcia systemu energetycznego kraju na zdecentralizowanych, odnawialnych źródłach energii. Ideologia piracka jest w dużej mierze… ekopolityką, tyle że wyrastającą bardziej z kultury niż z natury.
Efektem tego dziejącego się na naszych oczach eksperymentu może być powstanie nowej, społeczno-liberalnej siły politycznej, „partii praw”, zastępującej klasyczne partie liberalne i będącej nie konkurentem, lecz sojusznikiem w walce z „nowym grodzeniem” publicznej przestrzeni. Zwraca na to uwagę belgijski teoretyk Michael Bauwens, argumentujący, że Piraci bronią dziś swobodnego dostępu do kultury tak, jak Zieloni walczyli niegdyś z utowarowieniem przyrody, a socjaliści – z wyzyskiem robotników.
Skupianie się przez Zielonych na podkreślaniu braku politycznego doświadczenia Piratów wskazuje na lekceważenie rosnącego poczucia kryzysu dotychczasowej formy demokracji. Należałoby raczej zadać sobie pytanie, w czym ludzie, uczciwie przyznający, że nie mają zdania na temat kryzysu strefy euro czy obecności w Afganistanie, mieliby być gorszy od partii, które owszem, stanowisko mają, przy czym po dojściu do władzy go nie realizują? Być może znalezienie przekonującej odpowiedzi pozwoliłoby Zielonym na odzyskanie części straconego gruntu oraz politycznego wigoru.
99% żąda głosu
Zielone komentarze wokół wyniku Evy Joly we Francji brzmią równie przewidywalnie, jak utyskiwania niemieckich Zielonych na Piratów. Przede wszystkim podnosi się argument, że wybory prezydenckie opierają się bardziej na osobowościach niż na programach, i dlatego nie służą Zielonym. Sęk w tym, że całkiem niedawno kandydat Zielonych na prezydenta w Finlandii, Pekka Haavisto, wszedł do II tury, pokonując kandydatów bardziej popularnych partii, takich jak socjaldemokraci czy Partia Centrum.
Ponadto podkreśla się fakt, że w czasach kryzysu ekonomicznego i cięć budżetowych pogoda dla mówienia o ekologii jest mizerna. Znów – któż każe Zielonym, którzy w podstawie swej ideologii mają zrównoważony rozwój składający się z komponentu nie tylko ekologicznego, ale również społecznego i ekonomicznego, skupiać się w wyborczym przekazie na innych niż ekologia tematach? Tym bardziej, że Joly, wieloletnia weteranka walki z korupcją, z ochroną środowiska kojarzyła się dotąd dość luźno.
Wobec Joly pojawił się jeszcze jeden zarzut. W partyjnych prawyborach wygrała ona rywalizację z Nicolasem Hulot, telewizyjnym dziennikarzem ekologicznym mającym opinię bardziej centrowego. Słaby wynik chciano zatem wpisać w narrację o zgubnych wpływach „fundis”, którzy w przeciwieństwie do „realos” nie potrafią skutecznie przyciągać wyborczyń i wyborców. Narracja ta nie broni się jednak w zetknięciu z wynikami I tury wyborów prezydenckich we Francji. W żadnym wypadku nie sposób wywnioskować z nich, że w czasie globalnej ekonomicznej niepogody wiatr wieje w żagle politycznemu centrum. Jego kandydat, Francois Bayrou, czarny koń poprzednich wyborów, tym razem nie przekroczył 10%. Zarówno François Hollande, jak i Nicolas Sarkozy dość śmiało szermowali wyrazistymi hasłami wyborczymi.
Warto przypomnieć, że na kilka miesięcy przed wyborami to gwiazda radykalnej lewicy, Jean-Luc Mélenchon, miał problemy z wybiciem się z grupy „kandydatów planktonowych”, podczas gdy Joly przekraczała 10% poparcia. Zieloni, wzmocnieni dobrym wynikiem w wyborach europarlamentarnych, byli na lepszej niż Front Lewicy pozycji do stania się wiodącą siłą na lewo od socjalistów. Wydaje się jednak, że Zielony Nowy Ład, sugerujący korektę kapitalizmu, przestał pobudzać wyobraźnię, gdy zamiast zielonych miejsc pracy kolejne rządy zaczęły fundować społeczeństwom politykę cięć wydatków publicznych, przeprowadzanych tym razem pod hasłem walki z deficytem. To Mélenchon, a nie Joly, zagospodarował elektorat chcący bardziej radykalnej zmiany i zerwania z neoliberalnym kursem Sarkozy’ego. Czyżby operującej językiem walki klas „starej lewicy” łatwiej niż Zielonym przychodziło rozumieć bolączki współczesnego politycznie uświadomionego, oburzonego na status quo prekariatu?
Oburzajmy się!
W komentarzach do sytuacji politycznej w Europie wśród wielu Zielonych da się dostrzec nutkę pretensji do społeczeństw państw narodowych. Nie chodzi tu już głównie o zapominanie o innych niż finansowy i ekonomiczny kryzysach, takich jak klimatyczny – szczęśliwie Zielonym udało się zrozumieć, że w tym momencie dziejowym ludzi bardziej martwi zapełnienie lodówki niż to, czy jest ona energooszczędna. Wydają się za to mieć problem z faktem, że w Europie wygrywają siły, które protestują, nie zaś te, które oferują atrakcyjną wizję alternatywnej rzeczywistości.
Może to być frustrujące dla partii, które w ciągu ostatnich lat wykonały tytaniczną pracę nad dookreśleniem zielonej światopoglądu, kierującego się zasadami sprawiedliwości ekologicznej i społecznej. W lęku przed politycznymi emocjami, ze strachem na czele, pobrzmiewa jednak marzenie o sprowadzeniu polityki do sfery czystej racjonalności, w której elektorat dokonuje wyborów, cierpliwie porównując wszystkie polityczne postulaty poszczególnych partii i oddając głos na tę, której poglądy najbliższe są ich zracjonalizowanym przekonaniom i interesom. Odwoływanie się do emocji odbierane jest jako igranie z populizmem, zamiast narzędzie mobilizacji, z którego siły zdają sobie sprawę zarówno Piraci (odwołujący się do pozytywnego wartościowania wolności oraz ekonomii dzielenia się), jak i radykalna lewica, mobilizująca tłumy na wiecach Mélenchona we Francji i na protestach w Grecji.
Nie chodzi o to, by nagle porzucić prace nad programem i badanie otaczającej nas rzeczywistości. Wyzwaniem pozostaje jednak tłumaczenie opasłych dokumentów na zrozumiały język, wydobywanie z nich budzących emocje wartości oraz pokazywanie, że jest się ich najlepszymi obrońcami. Trzymanie się założenia, które legło u podstaw Zielonego Nowego Ładu 3 lata temu – że wystarczy wskazać kapitalizmowi palcem dobrych regulacji panele słoneczne i wiatraki, by sam z siebie zaczął budować swą ekologiczną przyszłość – nie tylko jest nadmiernie optymistyczne, ale również wyborczo nieskuteczne. W polityce pojawiają się nowe fundamentalne pytania, np. dotyczące prawomocności długów, zaciągniętych przez rządy zmniejszające opodatkowanie osób najlepiej zarabiających czy sposobu wynagradzania pracy twórczej w epoce internetu. Aby pozostać w awangardzie, nie wystarczy rozwijanie własnego dorobku i konkretyzacja dotychczasowych pomysłów – trzeba również znależć odpowiedzi na nowe wyzwania współczesności.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.