ISSN 2657-9596

„Co będzie z naszymi córkami?”

Ewa Charkiewicz
28/11/2012

„Wychodzimy na zero”, mówi pani Pustoła, która od 30 lat wraz z mężem prowadzi gospodarstwo pod Piasecznem, w Mazowieckiem. Gospodarstwo ma 6 hektarów, 3 krowy, praca od rana do późnego wieczora. Krowy doi mąż. Wczoraj o 10.00 wieczorem ubijała masło, żeby sprzedać je na targu. Państwo Pustołowie produkują żywność na własne potrzeby, a trzy razy w tygodniu ładują samochód i jeżdżą z jarzynami, z miodem i nabiałem na bazar w Piasecznie i w Zalesiu Górnym. – „Wjazd na targ i placowe kosztuje 50 zł, do tego benzyna na dojazdy coraz droższa. Niektóre środki ochrony roślin też trzeba kupić. Choćby wapno. Na produkcję wydałam 1400 zł, nie wiem, czy za tyle sprzedam”.

Gdyby nie emerytura za przekazanie córkom gospodarstwa państwo Pustołowie nie mieliby za co żyć. – „Najbardziej martwi mnie koszt leków. Mąż jest inwalidą. Miał operowany guz krtani, kręgosłup pęknięty i wymienione biodro. Za kilka miesięcy się dowiemy, czy otrzyma rentę inwalidzką”. Pani Pustoła ma kłopoty ze stawami I zwyrodnienie kręgów szyjnych – zawodowa choroba rolników. Dwa lata temu była w sanatorium w Ciechocinku i bardzo chwali publiczną opiekę zdrowotną. Mieszkają pod Warszawą, więc łatwiej im sprzedać produkty czy dojechać do szpitala w porównaniu z rolnikami z miejscowości daleko od dużych miast.

„Od kilku lat produkcja żywności przestała się opłacać. Na sprzedaży na targu zarabiamy mniej więcej tyle samo, ile wynoszą koszty paliwa, wapna i podstawowych środków ochrony roślin. Dzieci mówią mi: Mamusiu, nie będziemy robić, to się nie opłaca”. Z trzech córek tylko jedna ma pracę. Dwie po studiach (technologia żywności I marketing) nie znalazły zatrudnienia, razem z rodzicami sprzedają produkty na bazarze w Piasecznie. Pani Pustoła patrzy na córki i mówi, że najbardziej niepokoi ją ich przyszłość.

Fot. Lesław Zimny, Wikipedia.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.