ISSN 2657-9596

Studenckie życie z długiem

Piotr Kowzan
14/01/2013

Komercjalizacja edukacji wyższej sprowadza wybory edukacyjne studentów do jednego wymiaru – ekonomicznego. Czy nie za wiele się uczę? Czy udźwignę kolejny rok studiów? Czy to etyczne uczyć się, skoro prowadzi to do zadłużenia, którego być może nie będę w stanie spłacić?

Życie studenckie po polsku

Problem zadłużenia studentów i absolwentów wyższych uczelni wydaje się na razie omijać Polskę. Mimo że ponad połowa studentów w Polsce płaci za studia, z subsydiowanych kredytów studenckich korzysta jedynie ok. 8% studiujących.

Niechęć studentów w Polsce do zadłużania się można tłumaczyć tym, że już od pierwszej klasy szkoły podstawowej dzieci uczone są, czym jest dług i wiedzą, że długi trzeba spłacać. Być może chroni je to w przyszłości przed myleniem kredytu z pomocą. A, co ciekawe, kredyty studenckie wprowadzone zostały przez państwo właśnie jako forma pomocy dla studentów. Każdej biorącej kredyt studentce państwo dopłaca między 300 a 500 zł rocznie.

Stosunkowo niski poziom wykorzystania subsydiowanych kredytów studenckich i w konsekwencji niewielkie zadłużenie absolwentów można tłumaczyć też niskimi kwotami kredytu, tj. 600 zł miesięcznie. I tak nie wystarczy to na samodzielne i niezależne od rodziny życie (wynajem mieszkania, wyżywienie, podręczniki, udział w życiu studenckim). W podobnej sytuacji – prawnej lub rzeczywistej zależności od rodziców – są studenci w Czechach, Portugalii, Rumunii, Chorwacji oraz na Łotwie i Litwie. Ta zależność nie sprowadza się wyłącznie do mieszkania z rodzicami, co w Polsce, tak jak na Malcie i w Hiszpanii dotyczy co najmniej połowy studiujących, ale oznacza też odmawianie im samodzielności przez państwo. To znaczy, że finansowe wsparcie ze strony państwa (subsydiowany kredyt w banku lub stypendium na uczelni) możliwe jest po uprzednim wykazaniu się przez studenta określonym dochodem na osobę w rodzinie. Tak jakby dorośli studiujący ludzie wciąż byli dziećmi chodzącymi do szkoły. Utrzymywanie obywateli w zależności od krewnych pozwala na pozostawianie publicznego wsparcia dla studentów na bardzo niskim poziomie. W Europie jeszcze 7 innych państw (Czechy, Rumunia, Portugalia, Hiszpania, Litwa, Łotwa i Estonia) pozwala sobie na to, by udział wsparcia ze strony państwa w całkowitym dochodzie uzyskiwanym przez studentów nie przekraczał 20%.

Utrzymywanie niskiego wsparcia dla studentów bez wpychania ich w długi możliwe jest w Polsce dzięki nietypowej relacji między studiowaniem a pracą. Studenci, którzy nie polegają na pomocy krewnych, spędzają najwięcej w Europie czasu na zajęciach związanych z zarobkowaniem – wynika z raportu „Social and Economic Conditions of Student Life in Europe” wydanego przez konsorcjum Eurostudent. Status studenta daje młodym dorosłym dostęp do rynku pracy, na którym są tanią siłą roboczą, ponieważ nie trzeba uiszczać za nich pełnych składek. Opuszczaniu uniwersytetów towarzyszy więc ryzyko utraty dotychczasowej pracy. W efekcie ukończenie studiów w Polsce często wywołuje u ludzi refleksję nad życiem, jest to także typowy okres podejmowania decyzji migracyjnych. W krajach gwarantujących obywatelom indywidualny rozwój w trakcie studiów ten typ refleksji towarzyszy ludziom wchodzącym na studia. Bywa, że łączy się ona u nich z przerwą w formalnej edukacji, bo wybór kierunku studiów oznacza czasowe ograniczenie w dostępie do rynku pracy i poświęcenie czasu wybranej przez siebie dziedzinie nauki.

Kosztowne uczenie się

Stworzenie warunków do tego, by dorośli ludzie byli w stanie ukierunkować swoje wysiłki i w ciągu kilku lat zdobyli dogłębną wiedzę w wybranych przez siebie dziedzinach, jest kosztowne. Jak bardzo kosztowne, to pokazuje to przykład Danii, kraju dumnego ze swojego systemu edukacji. Duńscy studenci mają prawo do stypendium (ok. 700 euro), a do tego wesprzeć mogą się preferencyjnym kredytem studenckim w wysokości ok. 400 euro miesięcznie. I mimo że edukacja jest tam darmowa, to w tym roku spierano się żarliwie nad tym, czy studenci są biedni.

Najintensywniej komentowaną w internecie debatę w historii największej duńskiej gazety Politiken rozpoczęła studentka Sofie V. Jensen walcząc o uznanie tego, że jest biedna, a nie „rozpieszczona”. Po kilku miesiącach sporów i zbierania danych eksperci przyznali, że według standardów ONZ duńscy studenci często są biedni, a jedna czwarta czuje się biedna. Przy okazji okazało się, że wpływ na budżety studenckie miał wzrost znaczenia pracy grupowej w edukacji! Skutkiem tego proces uczenia się przeniósł się do kawiarni, a ten, kogo na takie wyjścia nie stać, zaczął osiągać gorsze wyniki. To splecenie się procesów edukacji z koniecznością konsumpcji widać też w duńskich badaniach mówiących o rosnącym zadłużaniu się uczniów szkół średnich.

Edukacja z konieczności radykalna

Inaczej jest w USA, gdzie instytucje wyższej edukacji działają dla zysku, więc opłaty za studia stale rosną. System kredytów studenckich umożliwia windowanie opłat za studia dowolnie wysoko, wpędzając ludzi w długi na całe życie. Warunki spłaty kredytów są niewrażliwe na zmiany koniunktury gospodarczej czy na wysokość zarobków absolwentów, a do niedawna nawet bankructwo nie uwalniało od tych długów. W pewnym momencie dług studencki stał się dla Amerykanów doświadczeniem generacyjnym. Dług – dyscyplinując przyszłych studentów, którzy dopiero spodziewają się żyć z jego ciężarem – wpłynął na rosnącą popularność kierunków biznesowych i prawniczych, a jednocześnie spowodował odrzucanie kierunków, które nie gwarantują stabilnych i wysokich dochodów. Tę centralną rolę długu w edukacji Jeffrey Williams podniósł do rangi „pedagogiki długu”. Nie jest to jedynie uznanie tego, że dług uczy, ale deklaracja pewnej bezradności nauczycieli akademickich wobec mechanizmów podporządkowujących całe życie, myślenie i światopogląd studentów jednemu celowi – uwolnieniu się od długu.

Obecny kryzys finansowy sprawił, że pedagogika długu straciła swą subtelność. Dług studencki zaczął przytłaczać absolwentów szybciej, a zanikanie pełnowartościowego zatrudnienia podważyło wszelkie, wcześniej racjonalne, kalkulacje studentów. O długu studenckim dyskutuje się na kampusach, a dyskusjom towarzyszą protesty. Tragiczna sytuacja dłużników zmusza mieszkańców USA do refleksji nad źródłami opresji. Jakich długów nie zalecał spłacać Platon? Jak strząśnięcie długów przez Solona wiąże się z demokracją? Jaki jest historyczny związek między pieniądzem a długiem? I dlaczego dług tak mocno i niejednoznacznie wiąże nam się dzisiaj z moralnością?

W ramach kampanii Occupy Student Debt udało się wypracować formułę walki z korporacyjnymi wierzycielami polegającą na złożeniu przez zadłużonych przysięgi, że jeśli zgromadzi się milion takich jak oni dłużników, to wszyscy jednocześnie przestaną spłacać długi. W ten sposób ludzie uczą się wpływać na potężnych wierzycieli. Udaje im się także przeciwstawić indywidualizowaniu problemu zadłużenia absolwentów. Kiedy zadłużeni próbują się policzyć i widzą, ilu ich jest i jak podobna jest ich sytuacja, życie w długach przestaje być problemem tylko psychologiczno-ekonomicznym, uzyskując wymiar społeczno-polityczny. Zadłużeni, w szczególności aktywiści związani z ruchami Occupy, przechodzą dzisiaj w USA intensywną edukację ekonomiczną, którą nazwałbym radykalną, bo sięgającą korzeni problemu zadłużenia. To nie jest wiedza ułatwiająca indywidualne przetrwanie w obecnym systemie. Z tą wiedzą można chcieć go jedynie zmienić, a historia walk o wolność (od nadmiernych długów) pełna jest mniej lub bardziej udanych rozwiązań, jak udokumentował David Graeber w książce „Dług – pierwszych 5000 lat”.

Ludowa edukacja ekonomiczna

Przykład amerykański jest przestrogą dla organizacji studenckich w Europie, a jednocześnie nadzieją zarządzających szkolnictwem wyższymi w wielu krajach. Mechanizm powiązania czesnego z kredytami studenckimi daje uczelniom nadzieję na szybkie zdobycie kapitału, a co za tym idzie rozbudowę infrastruktury i ekspansję międzynarodową. Czyli wejście na poziom równy międzynarodowym korporacjom, co Andrew Ross opisuje jako powstanie „uniwersytetu globalnego”. Studenci i licealiści zdają sobie sprawę, że nie ma rozsądnej ceny za studia, więc to oni poniosą koszt tej ekspansji. I nawet jeśli wstępnie i tymczasowo osłaniani będą państwowymi subsydiami, to swoje długi studenckie spłacać będą być może do emerytury. Stąd masowe wystąpienia młodzieży w Wielkiej Brytanii w 2010 r., gdy szkolnictwem wyższym zajął się John Browne (były szef koncernu BP), który zalecił zniesienie ograniczeń w wysokości opłat za studia. Ostatecznie limitu został podniesiony blisko trzykrotnie, do 9000 funtów rocznie, mimo burzliwych protestów. Oznacza to, że podporządkowywana przemocy ekonomicznej młodzież zacznie wybierać takie kierunki studiów, jakich życzy sobie rząd.

Z jednej strony część ludzi wolała sama wykluczyć się z dostępu do lepiej płatnych zawodów i w ogóle nie poszła studiować. Po podwyżkach czesnego liczba brytyjskich zgłoszeń na studia spadła o 8,9%, a zgłoszeń od studentów zagranicznych o 12,9%.

Z drugiej strony młodzi dłużnicy, szczególnie studenci międzynarodowi, stawiają opór wyzyskowi. Odzyskują swoje życia w sposób sprawdzony m.in. przez ok. 20 tys. szwedzkich absolwentów: ulatniając się. Nasze europejskie zróżnicowanie (kulturowe, językowe i prawne) ułatwia studentom i absolwentom taki typ edukacji ekonomicznej, który nazywam ludowym, ze względu na jego masowość. Ludzie przyciśnięci długiem, który uznają za niesprawiedliwy, uczą się rozpoznawać różnice pomiędzy krajami i regionami w traktowaniu różnego typu dłużników. W szczególności dotyczy to zróżnicowanych warunków, jakie trzeba spełnić, by korzystnie upaść w danym kraju. W ten sposób ludzie dopasowują się do świata, w jakim przyszło im żyć, wykorzystując przy tym słabości poszczególnych krajów we współpracy. Na ogół nie kwestionują zasadności długu jako takiego, choć mogą mieć zastrzeżenia co do jego wysokości w ich konkretnym przypadku. Jednak wywrotowy charakter korzystania z tej wiedzy ujawnia się w momentach sporządzania zbiorczych statystyk, kiedy okazuje się, że tysiące ludzi wyszło, schowało się, nie wiadomo co się z nimi stało, ale znalezienie ich i ponowne poddanie kontroli może okazać się zbyt kosztowne. Problem uciekania międzynarodowych studentów od spłaty kredytów zaciągniętych na edukację w Wielkiej Brytanii elektryzuje brytyjskich polityków, ponieważ aż 42%. Europejczyków nie dotrzymuje tych zobowiązań. Paradoksalnie Wielka Brytania bywa także krajem docelowym uciekających przed wierzycielami dłużników. Ludowym sposobem na długi w Polsce też jest emigracja. W końcu niezwykle rygorystyczna ustawa o upadłości konsumenckiej nie pozostawia dłużnikom wielkiego pola manewru. Zanim wierzyciele odkryją, w którym dokładnie kraju i mieście jest dłużnik, może minąć rok. A w niektórych krajach, tak jak w Wielkiej Brytanii właśnie, po roku pobytu można nabrać praw do upadłości na bardziej niż w Polsce cywilizowanych warunkach.

Kres zmagań

Komercjalizacja edukacji wyższej sprowadza wybory edukacyjne studentów do jednego wymiaru – ekonomicznego. Czy nie za wiele się uczę? Czy udźwignę kolejny rok studiów? Czy to etyczne uczyć się, skoro prowadzi to do zadłużenia, którego być może nie będę w stanie spłacić? Dylemat ten pojawia się szczególnie po licencjacie, a z badań przeprowadzonych na amerykańskich studentach wynika, że kobiety łatwiej rezygnują z edukacji ze względu na koszty. Wszelkie wartości, którymi kieruje się człowiek, wybierając, kim chce zostać, w warunkach zagrożenia długiem zostają sprowadzone do jednej – ceny. Ile dostaje się za bycie lekarką, ile za dziennikarkę, a ile za nauczycielkę? Uwolnienia się od tej monokultury wartości, będącej efektem pedagogiki długu, doświadczają wyłącznie ci, na których pedagogika ta przestała działać. A dług przestaje działać wychowawczo właśnie teraz, podczas kryzysu finansowego, gdy robi się go za dużo i w pewnym momencie przestaje mieć znaczenie, czy będzie go trochę więcej, czy dwa razy więcej.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.