ISSN 2657-9596

Słodycze i gorycze przedszkolaków

Katarzyna Murawska
05/12/2012

O jedzeniu mówi się dużo. W mediach przewijają się tematy dotyczące prostego, szybkiego i zdrowego żywienia. Zamożniejsi rozmawiają o tym, gdzie dobrze zjeść. Od czasu do czasu pojawi się kolejna kampania społeczna, która ma skłonić do wsparcia finansowego biednych dzieci. Akcje te docierają jednak do stosunkowo wąskiej grupy odbiorców. Panuje pogląd, że problem niedożywienia dotyka tylko dzieci z biednych rodzin.

Warto więc zastanowić się, kogo nazywamy „biednymi dziećmi”. Są one często postrzegane dosyć stereotypowo. Biedne dziecko to takie, które ma niedoprany dres, a jego lub jej rodzice są alkoholikami. Wydaje mi się, że wiele osób uważa za oczywiste, iż każdy (poza bezdomnymi, którzy jakoby „sami są sobie winni”, oraz rodzinami patologicznymi) ma co jeść. Może nie wszystkich stać na żywienie się na mieście, ale z pewnością każdy je codziennie ciepły posiłek. Przecież żyjemy w rozwiniętym, zmodernizowanym kraju. Tym trudniej dopuścić myśl o tym, że w Warszawie (i jej okolicach) mogą żyć pracujący, „normalni” ludzie, którym nie wystarcza na jedzenie. A tak się właśnie dzieje. Co więcej, są tu także głodne dzieci.

Chcę zwrócić uwagę na to, jak duże problemy mogą wiązać się z jedzeniem (a raczej jego brakiem) dla dzieci w wieku (przed)szkolnym. Jedzenie jest jednym z podstawowych warunków biologicznego przetrwania. Dla dzieci jest to również czynnik niezbędny do prawidłowego rozwoju i skupienia się na nauce. Brak odpowiedniego pożywienia niesie ze sobą liczne konsekwencje, nie tylko związane z potrzebami fizjologicznymi. To, czy dziecko je obiad w zerówce czy nie, albo czy przynosi ze sobą dodatkowe jedzenie, ma również duże znaczenie społeczne. Wykupienie obiadu albo posiadanie dodatkowego jedzenia łączy się z nierównościami społecznymi. Na pozycję dzieci wpływa to czy i jakie przynoszą ze sobą jedzenie. Natomiast niezaspokojenie podstawowej potrzeby, to znaczy niezjedzenie obiadu, stygmatyzuje.

Prowadzone przeze mnie badanie (obserwacja nierówności między dziećmi w zerówce przy zespole szkół w podwarszawskiej miejscowości) wskazuje, że dzieci przynoszące słodycze do szkoły zyskują uznanie w grupie. Posiadanie ciastek zwiększa szanse na to, by stać się liderem. Natomiast ich brak obniża pozycję dziecka oraz znacząco utrudnia stanie się gwiazdą w grupie. Gdy przedszkolak posiada smakołyki, zainteresowanie jego osobą bardzo szybko rośnie. Może również dobierać sobie dzieci, z którymi ma ochotę się bawić. Można zatem sformułować jedną z zasad życia społecznego przedszkolaków: „Masz cenne jedzenie, masz władzę”. Rozmowy dzieci potwierdzają, że to silnie ugruntowana zasada:

D: Nie dam Ci [ciastek]!
N: Bo Ty zawsze przynosisz coś do jedzenia! Jesteś słaby!
D: A ja Ci i tak nic nie dam!
N: To ja się nie będę z Tobą bawił!
D: To nie! Nie jesteś mi potrzebny!

Bycie „niepotrzebnym” z pewnością zostaje przez dziecko zapamiętane. Pytanie, czy jedzenie posiłków może jeszcze bardziej utrudnić życie przedszkolakowi? Odpowiedź jest prosta: może. Jak już wspomniałam, z żywieniem zerówkowiczów łączy się bardziej podstawowa kwestia, jaką jest spożywanie głównego posiłku. Spędzając w zerówce pory obiadowe zauważyłam, że dzieci siadają przy różnych stolikach. Osoby, które mają wykupiony obiad siedzą wspólnie, a dwójka dzieci bez obiadów wybiera osobny stolik. Ten podział nie jest inicjowany przez nauczycielkę, stanowi coś oczywistego. Pokuszę się zatem o stworzenie drugiej zasady: „Nie jesz, to nie powinieneś (nie powinnaś) siedzieć z nami”.

I tak się właśnie dzieje. W czasie obiadu dziewczynka bez wykupionego posiłku je kanapki, natomiast drugie dziecko krząta się między przedszkolanką (która zajada się własną porcją) a stolikiem i mówi, że jest głodne. A na to wszystko spogląda znad swoich talerzy reszta dzieci.

W pierwszym miesiącu mojej obecności w zerówce dzieci jadły posiłki w szkolnej stołówce. Jednak w trakcie trwania roku szkolnego rozpoczął się remont kuchni, a na ten okres obiady zaczęła dostarczać firma cateringowa. Głęboko zmieniło to stosunki między dziećmi. Na stołówce szkolnej każde dziecko dostaje pierwsze danie (niezależnie od tego, czy rodzice opłacają obiady). Siedząc przy jednym, długim stole i wspólnie jedząc, dzieci bardziej się integrują. Natomiast porcje przywiezione przez zewnętrznego dostawcę są ściśle wydzielone. Są rozdawane po kolei dzieciom, które wykupiły posiłki (przedszkolaki siedzą przy swoich stolikach w sali, w której przez cały dzień mają zajęcia). To prowadzi do sytuacji, w której dzieci niejedzące obiadów są wyraźnie wykluczone z grupy.

Osoby sprzeciwiające się prywatyzacji szkolnych stołówek podnoszą najczęściej takie argumenty jak tańsze obiady, lepszej jakości jedzenie czy pozostawienie miejsc pracy dla kucharek. W placówce, w której prowadziłam badania, jedzenie cateringowe faktycznie było o kilka złotych droższe od posiłków przygotowywanych w kuchni w szkole. Ta suma w skali miesiąca staje się dla niektórych rodziców znacząca. Jednak argumenty ekonomiczne nie są jedynymi. Oprócz kosztów ważny jest też sposób organizowania posiłków. Obiady przygotowywane w szkolnych kuchniach pozwalają skupić się bardziej na wspólnym przebywaniu, a w mniejszym stopniu na samym posiłku. Stołówki szkolne bardziej sprzyjają tworzeniu egalitarnej społeczności. Gdy więc mówimy o organizacji żywienia w placówkach edukacyjnych, powinniśmy pamiętać o tym, jakich ludzi chcemy wychować.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.