ISSN 2657-9596

Budulec dla wyobraźni

Elżbieta Sokołowska , Marcin Wrzos
06/12/2012

Uczenie dzieci animacji to okazja, by zapoznać je z zapomnianym fragmentem polskiej kultury i przekazać umiejętności, które gubią, zafascynowane cyfrową technologią – mówi Elżbieta Sokołowska, współzałożycielka Fundacji Akcja Animacja w rozmowie z Marcinem Wrzosem.

Marcin Wrzos: Skąd pomysł na uczenie dzieci animacji?

Elżbieta Sokołowska: Zaczęło się od spostrzeżenia, że ogromny dorobek polskiej animacji – zarówno tej dla dzieci, jak i dla dorosłych – popada w zapomnienie. Dzieci już nie znają filmów, ich rodzice nie pamiętają nazwisk twórców… A to są bardzo wartościowe artystycznie dzieła, znane i doceniane na świecie. „Cudze chwalicie, swego nie znacie” – to przysłowie znakomicie oddaje tę sytuację.

MW: Ewentualnie cieszymy się z sukcesów polskiej animacji i myślimy, że się biorą znikąd.

ES: Trzeba pamiętać, że stoi za nimi 70 lat historii tworzenia przez Polaków filmów animowanych. To jest ogromny obszar, jeśli chodzi o techniki, narzędzia, środki używane do tworzenia animacji. Chcemy przypomnieć te dzieła, powyciągać je z archiwów i na ich podstawie uczyć. Te filmy są, tylko trzeba do nich dotrzeć, trzeba odpowiednich ludzi przekonać, by je udostępnili, by pozwolili na zorganizowanie bezpłatnych projekcji. Chcemy pokazywać ten dorobek, organizować spotkania z jeszcze żyjącymi twórcami polskiej szkoły animacji.

MW: Akcja Animacja to przede wszystkim projekt edukacyjny…

ES: Tak, narodził się i pierwotnie rozwijał w prowadzonym przeze mnie studio graficznym. Przy okazji własnej pracy zaczęliśmy uczyć dzieci o filmie animowanym, pokazywać im różne techniki animacji – na początku to są bardzo proste rzeczy. Okazało się, że przy okazji animacji można uczyć też pracy zespołowej, cierpliwości, planowania, utrzymywania porządku w miejscu pracy… Z czasem zauważyliśmy, że niezwykle ważne i potrzebne jest rozwijanie podstawowych umiejętności manualnych. Dzieci w wieku 6-12 lat mają często problemy z wykonywaniem prostych czynności, takich jak wycinanie, sklejanie, związywanie. Potrafią posługiwać się smartfonami czy komputerami, ale jeśli mają zaaranżować jakąś przestrzeń, nawet taką małą na biurku, mają z tym problem. Nasze zajęcia takie problemy szybko ujawniają, więc staramy się je od razu przezwyciężać.

MW: Jaki zasięg mają wasze działania?

ES: Obecnie działamy głównie w Warszawie i w kilku podwarszawskich miejscowościach, w których trudniej o atrakcyjną i wartościową ofertę kulturalną i edukacyjną. Rodzice i dyrektorzy szkół są tam z reguły bardzo otwarci na propozycje takie jak nasza. Myślimy oczywiście o tym, by działać jak najszerzej, na terenie całego kraju. Mam nadzieję, że z czasem będzie to możliwe, bo głęboko wierzymy w to, co robimy. Chcemy dotrzeć z wiedzą o filmie animowanym i z naszymi warsztatami do jak największego grona dzieci i młodzieży, dlatego staramy się, żeby nie trzeba nas było szukać – to my przyjeżdżamy do szkół, do domów kultury, wystarczy się tylko z nami umówić.

MW: Co chcecie osiągnąć w ramach prowadzonych warsztatów?

ES: Chcemy, żeby dzieci zdobyły wiedzę wykraczającą poza program nauczania w szkole. Zależy nam także, żeby uczyły się konkretnych rzeczy. Np. pisania scenariusza. Dzieci, wbrew polukrowanym opowieściom z prasy dla rodziców, mają problem z opowiadaniem historii. Owszem, mają wyobraźnię, ale często nie potrafią jej wykorzystywać do tworzenia tekstów, obrazów, filmów – jakby w głowach miały drzwi zamknięte na cztery spusty. Dzieci na pierwszych zajęciach zazwyczaj odtwarzają tylko to, co zobaczyły w kinie czy internecie. Natomiast jeśli mają opowiedzieć jakąś sytuację, scenę, która im się np. przyśniła, mają z tym problem. Zmieniamy to, otwieramy te drzwi, żeby pomiędzy wyobraźnią dzieci a światem ich realnych dokonań odbywał się niezakłócony ruch.

MW: Im dalej od dużych miast, tym zainteresowanie akcją jest większe?

ES: Nie chcę generalizować, ale w dużym mieście dzieci od rana do wieczora mogą być czymś zajęte, czasami tych zajęć mają wręcz za dużo. Wiele organizacji czy firm zajmujących się edukacją koncentruje działalność na obszarze miejskim. Tymczasem w mniejszych miejscowościach ciekawych warsztatów często brakuje, a szkoda, bo pracuje się w nich bardzo przyjemnie i twórczo. Warunki lokalowe są identyczne jak w Warszawie, a życzliwość dyrekcji szkół często większa… Dzieci także szybciej i łatwiej angażują się w zajęcia, nie są tak przemęczone, mają – na szczęście – trochę mniej bodźców niż te z centrów miast.

MW: Można już mówić o konkretnych sukcesach?

ES: Projekt Akcja Animacja działa dopiero od trzech lat, Fundacji istnieje od lutego 2012 r. Dzieci, które przychodziły do nas trzy lata temu, mają dzisiaj 9, 10, 11 lat. Czasem żartujemy między sobą, że fajnie by było, gdyby za 10 lat na gali rozdania Oskarów jakiś polski animator wyszedł na scenę i powiedział: „Dziękuję edukatorom i edukatorkom z Akcji Animacji, bo to dzięki nim tutaj dzisiaj jestem”. Byłoby super (śmiech). Ale na razie za wcześnie, by mówić o „sukcesach”. Póki co cieszą nas owoce naszej pracy – każde 20 sekund ciekawej, poprawnej technicznie animacji wykonanej samodzielnie przez dzieci.

MW: Tym bardziej, że nieraz niełatwo dostrzec te owoce, niełatwo je opisać…

ES: Nawet jeśli dziecko nie zostanie wielkim animatorem, po naszych warsztatach będzie umiało dobierać odpowiednie narzędzia i materiały do tego, co chce ulepić, namalować, zbudować itd. Będzie wiedziało, jak sobie zorganizować miejsce do pracy. Przygotowując prezentację, zwróci uwagę na jakość zdjęć, doceni detale. Chodzi też o to, żeby umiało podzielić się twórczą pracą z kimś innym, żeby naprawdę umiało pracować w parze, w zespole, szanując czyjś wysiłek i wkład we wspólne dzieło. To są umiejętności, które trudno zważyć czy zmierzyć, a które zostają na całe życie.

MW: Cały czas się rozwijacie. Jakie przeszkody napotykacie na swojej drodze?

ES: Chcemy rozszerzać naszą działalność. Od początku dbamy o poziom zajęć, chcemy, by ludzie, którzy je prowadzą, cały czas się uczyli. Nie chodzi przecież o to, żeby trzymać w ręku podręcznik i „przerabiać” kolejne lekcje, ale żeby „czuć” to, czego się uczy. Naszymi edukatorami są przede wszystkim osoby potrafiące pracować z dziećmi – i to już z takimi w wieku od lat trzech – które interesują się filmem animowanym, komiksem, różnymi działaniami w obszarze sztuki i które same dają się uczyć (śmiech).

MW: Czy udział w zajęciach wymaga posiadania specjalistycznego sprzętu?

ES: Wszystko dostarczamy: materiały do tworzenia animacji, aparaty fotograficzne, komputery, tablety itp. To dość drogi sprzęt i zawsze jest go za mało. Czasami musimy stawać na głowie, by wszystkie grupy mogły z niego skorzystać. Nie mamy regularnych dotacji, a chcielibyśmy mieć więcej dobrze wyposażonych i dobrze przygotowanych edukatorów. Jako fundacja nie prowadzimy działalności gospodarczej. Dlatego część zajęć jest bezpłatna, a część nie. Dzięki temu możemy kupować potrzebny sprzęt i finansować zajęcia dla dzieci, których na nie nie stać. Marzymy o własnej siedzibie…

MW: Czy dzieci doby internetu łatwo angażują się w zajęcia?

ES: Przez nasze warsztaty przewinęło się do tej pory ponad 500 osób. Mieliśmy tylko trzy przypadki, kiedy dzieci zrezygnowały z zajęć. Ta proporcja mówi sama za siebie. Samo tworzenie filmów, wymyślanie historii, budowanie scenografii, tworzenie lalek jest na tyle interesujące, że dzieci są w stanie zdobyć się na wysiłek cotygodniowego uczestnictwa w zajęciach;) Zrobienie nawet bardzo krótkiej animacji wymaga wiele czasu i cierpliwości. By stworzyć minutę filmu, trzeba pracować nieraz nawet kilkanaście tygodni.

MW: Na pewno są rzeczy, które sprawiają problemy?

ES: Mamy problem z dotarciem z informacją do rodziców. Kiedy wchodzimy do szkoły, czasami patrzy się na nas jak na akwizytorów, a nie partnerów. Fundacja przychodzi, aby coś uczniom dać, a bywa, że jest traktowana przez dyrekcję jak intruz. Nie musi chodzić nawet o zorganizowanie zajęć, czasem są problemy z wywieszeniem plakatu z informacją o zajęciach w sąsiednich placówkach. Bardzo nas to zawsze dziwi. Nieco ułatwia nam działanie fakt, że w 2011 r. Akcja Animacja otrzymała od Ministerstwa Edukacji Narodowej tytuł Miejsce Odkrywania Talentów. Ten znaczek staramy się eksponować, otwiera nam nieco szerzej drzwi szkół.

MW: Gdzie można zobaczyć efekty Akcji Animacji?

ES: Prace uczniów są na naszym kanale na Youtube, mamy również zakładkę z animacjami na swojej stronie internetowej (www.akcjaanimacja.pl). Dzieci pracują długo i cierpliwie, a efekty ich pracy bywają niekiedy zaskakujące. My także się uczymy od dzieci. To jest w sumie najfajniejsze w tej pracy. Gdyby się nie zaprzepaszczało możliwości, to naprawdę mielibyśmy za kilka lat wielu twórców. Nie jesteśmy szkołą filmową, uczymy tylko drobnych, ale fundamentalnych rzeczy. W tym wieku buduje się przede wszystkim wewnętrzne przestrzenie – my chcemy dawać budulec do ich tworzenia.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.