ISSN 2657-9596

Wałbrzych budzi się z długiego snu

Monika Misińska-Wrona , Magdalena Wach
04/04/2012

Radni Wałbrzycha planują zlikwidować cztery podstawówki, ale napotykają społeczny opór. Czy mieszkańcom uda się zapobiec zamknięciu szkół i odwołać Radę Miasta? Z Moniką Misińską-Wroną, członkinią Stowarzyszenia Wałbrzyszanie w Obronie Szkół rozmawia Magdalena Wach.

Magdalena Wach: W Wałbrzychu znowu jest gorąco. Kilkuset mieszkańców przez 6 tygodni zbierało podpisy pod referendum przeciwko planom zamykania szkół. Skąd taka mobilizacja w mieście znanym ze zniechęcenia i marazmu?

Monika Misińska-Wrona: Ta akcja, podobnie jak wcześniejsze zbiórki podpisów pod petycjami w obronie szkół, liczne demonstracje, akcje czy happeningi to wynik ogromnego niezadowolenia mieszkańców z działań samorządu. Wiadomość o planach likwidacji placówek szkolnych, która spadła na nas w grudniu tuż przed świętami, przelała czarę goryczy. Bardzo się cieszę, że wałbrzyszanie próbują wziąć sprawy w swoje ręce. O niezwykłej determinacji świadczy choćby fakt, że najwięcej podpisów zebraliśmy w plenerze podczas silnych mrozów.

MW: Szkoły zamykane są w całej Polsce, w sumie w tym roku ma zostać zlikwidowanych ok. 900 placówek. Prawie wszędzie mówi się o niżu demograficznym i związanej z nim konieczności oszczędzania…

MM-W: Zamykanie szkół to straszny błąd. „Niż demograficzny” to slogan, za którym ukrywa się faktyczne, nielegalne powody takich decyzji: względy ekonomiczne. Zgodnie z ustawą o systemie oświaty (Art. 5 ust. 5) zakładanie i prowadzenie publicznych szkół podstawowych i gimnazjalnych należy do zadań (obowiązków) własnych gmin, a więc argumenty natury ekonomicznej nie mogą być główną przesłanką likwidacji szkół. A tak właśnie wynika z treści uchwał intencyjnych i z argumentacji władz. Niż, owszem, był, ale właśnie się kończy. Wszelkie dane mówią o wzroście liczby urodzeń, zachęcam do przejrzenia stron GUS, gdzie są prognozy wzrostu liczby dzieci w wieku przedszkolnym teraz i na przyszłe lata. W dodatku mamy ustawę o obowiązku szkolnym 6-latków. Już we wrześniu b.r. do szkół pójdą podwójne roczniki, tylu uczniów na raz wkroczyło w obowiązek szkolny ostatni raz 20 lat temu. Gdzie będziemy upychać te dzieci? W jakich warunkach będą się uczyć?

MW: A jakie są argumenty wałbrzyskich radnych?

MM-W: Radni, którzy głosowali za zamknięciem szkół, powtarzali formułki o niżu, oszczędnościach, często nawet nie wiedząc, w jakich dzielnicach mieszczą się wskazane do likwidacji szkoły! Nasuwa się pytanie: po co uczestniczymy w wyborach, jeśli zapominamy sprawdzać, czy nasi kandydaci należycie wypełniają swoje obowiązki wobec nas? To są nasi przedstawiciele, powinni reprezentować interes społeczny, być w stałym kontakcie z nami – wyborcami. To powinna być służba dla ogółu, a okazuje się, że dla niektórych jest to po prostu droga do załatwiania partykularnych interesów. W tym przypadku kosztem dzieci.

MW: Dlaczego waszym zdaniem radni wałbrzyscy nie mają racji? Jakich używaliście argumentów, aby ich przekonać do zmiany decyzji?

MM-W: Ciężko uwierzyć w ich znajomość tematu. Jeśli zna się tylko jedną stronę medalu i nie ma woli poznania argumentów drugiej strony, jak można wydać sprawiedliwy osąd? My – rodzice, nauczyciele, mieszkańcy dzielnic, w których mieszczą się szkoły – od 20 grudnia zrezygnowaliśmy z życia prywatnego, rodzinnego, analizując te wszystkie dane, słupki, wykresy, zdobywając informacje, rozpatrując zarzuty, zestawiając z atutami. Przygotowaliśmy profesjonalne prezentacje, plany oszczędnościowe, pomysły oraz konkretne pytania, które chcieliśmy przedstawić na spotkaniach z prezydentem Romanem Szełemejem, z autorami planu reorganizacji sieci szkolnej i z radnymi. Zorganizowaliśmy wiele takich spotkań, zapraszaliśmy wszystkich radnych, ale najczęściej pojawiali się tylko radni opozycji. Wymownie wyglądały rzędy pustych krzeseł, a na nich kartki z nazwiskami rajców, zawsze te same puste krzesła. Z drugiej strony tłumy mieszkańców, zaniepokojonych, zawiedzionych ludzi. Radni nie chcieli przyjmować naszych zaproszeń, trzaskali drzwiami przed nosami rodziców, nie odpisywali na maile, nie chcą odpisywać na listy z zapytaniami, które setkami składamy w biurze obsługi Rady Miejskiej. Nadal staramy się nawiązać dialog, bo właściwe głosowanie jeszcze przed nami.

MW: Ile szkół zostało przeznaczonych do likwidacji?

MM-W: Początkowo wyznaczono do likwidacji ¼ wszystkich szkół podstawowych, 4 spośród 16 istniejących. Wskazano również ¼ szkół gimnazjalnych (2 z 8), ale to zamiary wobec podstawówek są na tle innych miast tak bardzo rażące, zwłaszcza w obliczu wspomnianej ustawy o 6-latkach. Założono też likwidację jednego przedszkola, ale zrezygnowano z niej, jest też plan połączenia jednej podstawówki z gimnazjum w zespół. To się wyjaśni na głosowaniu. Obecnie walczymy więc o 3 szkoły podstawowe i gimnazjum.

MW: Jak zniknięcie tylu placówek wpłynie na życie w mieście?

MM-W: Trzeba podkreślić, że zagrożenie dotyczy wszystkich szkół. W przypadku likwidacji nasze dzieci wypełnią inne placówki, w których zmienią się warunki nauczania, bo klasy będą przepełnione. Poza tym te pozostałe szkoły też nie mają pewnego losu, bo już słyszymy zapowiedzi kolejnych likwidacji w przyszłych latach. Dlatego chcemy zabezpieczyć nie tylko szkoły naszych dzieci, ale też inne, w drodze referendum.

Ważną kwestią jest konieczność dowożenia uczniów do oddalonych placówek. Przez 3 miesiące uspokajano nas, że będą dowozy. Tymczasem w treści uchwał, nad jakimi niebawem zagłosują radni, nie znalazło się ani jedno słowo o transporcie dzieci. Jest więc jasne, że ten obowiązek miasto zrzuciło na rodziców, zarówno jeśli chodzi o koszta, jak i logistykę. Czy mamy zrezygnować z pracy zawodowej, żeby podróżować z dziećmi do i ze szkoły? Tylko kto wtedy zarobi na utrzymanie naszych rodzin? Nawet jeśli ktoś ma to szczęście, że dziadkowie dziecka są wystarczająco mobilni i chętni, aby pomóc rodzicom, kto sfinansuje te codzienne eskapady? Istotna jest też ekologia. Wałbrzych to miasto zapchane korkami, bez obwodnicy, w oparach wiecznie płonącego składowiska odpadów niebezpiecznych MOBRUK. Jaki sens ma codzienne dowożenie setek dzieci z domów do szkół i z powrotem?

Chciałabym też zwrócić uwagę na pogorszenie losu kobiet. Daleko mi do wojującego feminizmu, ale sama jako kobieta i mama właśnie staję w obliczu sytuacji, że aby utrzymać się na powierzchni, muszę pracować jednocześnie wychowując dzieci. Zostawiam 4-miesięczne dziecko, które nawet jeszcze nie potrafi siedzieć, pod opieką dziadków, aby zarabiać na rodzinę. To dotyczy setek, tysięcy z nas. W obawie przed zwolnieniami z pracy kobiety boją się korzystać ze swoich uprawnień: dni wolnych, opieki na dziecko, zwolnień chorobowych itp. I jeszcze rzuca się nam kłody pod nogi w postaci problemu transportu dzieci do szkół. Gdzie ta szeroko reklamowana polityka prorodzinna?

Wielką niesprawiedliwością jest pomysł zamykania jedynych szkół w dzielnicach, bo to ostatnie ostoje kultury, spotkań mieszkańców, serca społeczności lokalnych. Tam często nie ma już niczego więcej, jest tylko szkoła jako centrum życia. Dzielnice peryferyjne będą skazana na marginalizację. Kto osiedli się w takiej dzielnicy, w której nie ma nawet szkoły? Młodzi ludzie pouciekają z tego miasta, kolejnego wyżu już tu nie będzie. Ocalmy w tych dzielnicach szkoły, nie prowokujmy kolejnych, niepotrzebnych problemów i zagrożeń. Podkreślam, że są to szkoły dobre, wypełnione dziećmi, środowiskowe, klimatyczne i bezpieczne. W szkołach mniejszych, pokoleniowych, w których panuje rodzinna atmosfera i nie istnieje problem przemocy, dzieci rozwijają się i przyswajają wiedzę najlepiej. Dlaczego mamy pozbywać się takich perełek i centralizować szkolnictwo w nieprzyjaznych molochach?

MW: Czy pomysł likwidacji tylu szkół był w jakikolwiek sposób konsultowany z mieszkańcami miasta?

MM-W: Z naszej strony tak – ankietowaliśmy wszystkich mieszkańców dzielnicy oraz rodziców dzieci. Stąd np. wiemy, że wedle ich deklaracji bardzo duża grupa dzieci po ewentualnym zamknięciu jednej z tych szkół „ucieknie” do gmin ościennych, wraz z subwencją w wysokości blisko 1 miliona zł. Pan prezydent wielokrotnie używał sformułowania „konsultacje społeczne”, ale nigdzie ich nie ogłosił. Na stronach Biuletynu Informacji Publicznej post factum wklejono zdjęcia ze spotkań organizowanych przez… środowiska skupione wokół zagrożonych likwidacją szkół, a nie przez Urząd Miasta. Radni ignorowali zaproszenia na te spotkania, zaś prezydent Szełemej za każdym razem prowadził swoje osławione monologi. Nie uzyskaliśmy konkretnych odpowiedzi na nasze pytania, nie rozważano naszych propozycji. Gra pozorów. Skarbnik miasta nie znał analiz finansowych, a przy okazji prezentacji tych szkół okazało się, że jesteśmy lepiej przygotowani niż autorzy projektu. W prezentacjach Urzędu Miasta oraz Biura Edukacji i Wychowania znaleźliśmy mnóstwo błędów merytorycznych, a nawet rachunkowych.

Była też jedna komisja edukacji, na której szkoły mogły zaprezentować swoje argumenty, ale przebieg był identyczny, podobnie jak frekwencja radnych koalicji. Wreszcie było głosowanie nad zamiarem likwidacji szkół, na które tłumnie przyszliśmy i mieliśmy okazję obejrzeć istny cyrk. Nie udzielono nam głosu, o który żebraliśmy wiele godzin, radni zachowywali się arogancko, mówiąc delikatnie.

MW: Jak doszło do powstania Stowarzyszenia Wałbrzyszanie w Obronie Szkół?

MM-W: Chcieliśmy połączyć nasze siły i walczyć wspólnie o te wszystkie placówki. Uznaliśmy, że stowarzyszenie jest bardziej reprezentatywne niż podpisany z imienia i nazwiska pojedynczy rodzic, jeśli chcemy zasięgnąć porady i pomocy od różnych autorytetów, instytucji czy środowisk. Założyliśmy więc stowarzyszenie zwykłe, które nie ma mocy prowadzenia szkoły i nie taka jest jego intencja, bo nie zgadzamy się na przerzucanie odpowiedzialności gminy i jej obowiązków na stowarzyszenia czy fundacje, które miałyby szkoły utrzymywać. Płacimy podatki i pożytkuje się je również na szkolnictwo. Pod szyldem stowarzyszenia „Wałbrzyszanie w Obronie Szkół”, do którego każdy może wstąpić (zapraszam na stronę stowarzyszenia, można zapoznać się z regulaminem, informacjami o naszych działaniach, wypełnić deklarację członkowską) usiłujemy ocalić szkoły. Ze składek członkowskich zbieramy też fundusze na kampanię referendalną.

MW: Co zrobiliście, żeby szkół nie zlikwidowano?

MM-W: Zaczęliśmy od przygotowania merytorycznego, zgłębiliśmy wiedzę o sytuacji tych i innych szkół w mieście, porównaliśmy, przygotowaliśmy materiały. Zorganizowaliśmy mnóstwo spotkań z osobami decyzyjnymi w tej kwestii, stale staramy się prowadzić dialog. Informujemy mieszkańców o sytuacji, zagrożeniach, planach. Przychodzimy na sesje i komisje. Robimy wiele akcji plenerowych. Stale kontaktujemy się z instytucjami, osobami, środowiskami, które mogą mieć wpływ na decyzje w sprawie szkół, piszemy pisma, wysyłamy materiały, apelujemy, spotykamy się z politykami, parlamentarzystami. Negocjujemy, pokazujemy problem w mediach, udzielamy wywiadów, organizujemy happeningi, pikiety, zorganizowaliśmy dużą manifestację na miejskich Jasełkach (naszym rodzinom zepsuto święta, nowy rok i ferie), przyłączyliśmy się do manifestacji organizowanej przez związki zawodowe, współorganizowaliśmy ogólnopolską akcję protestacyjną 27 lutego wraz z Warszawą, Poznaniem i Gdańskiem. Robimy akcje flash mob, przy okazji różnych spotkań organizowanych przez UM lub radnych, uczestniczymy ubrani w maski radnych i prezydenta, zadajemy niewygodne pytania. Prowadzimy szeroką akcję w internecie, założyliśmy na facebooku grupę, która ma już tysiąc osób. Piszemy setki listów do radnych. Zaskarżamy uchwały. Pracujemy z prawnikami. Wykorzystujemy błędy i pośpiech włodarzy. Organizujemy 2 referenda: w sprawie likwidacji szkół i w celu odwołania rady miejskiej… A jeszcze tyle przed nami :)

MW: I radni pozostają niewzruszeni?

MM-W: Gdy zawisła nad nimi realna groźba utraty posady w drodze referendum, niektórzy z nich zaczęli rozmawiać. Może zrozumieli, że skoro sytuacja trwa już ćwierć roku, to nie zamierzamy się poddawać? My jedynie chcemy ich skłonić do samodzielnego myślenia, zapoznania się z faktami, bo gwarantuję, że każdy, kto zobaczy rzetelne opracowania, przynajmniej się zastanowi. Jesteśmy otwarci na dialog.

MW: Nie próbują jakoś powstrzymać referendów?

MM-W: Mamy informacje, że radni koalicji starają się o unieważnienie wniosku o referendum w sprawie zatrzymania procesu likwidacji szkół ze względów proceduralnych. Ignorują wolę ogłoszenia referendum wyrażoną przez ponad 14 tys. osób. Podobnie, nie szanują gwarantowanych nam przez Konstytucję i prawo przywilejów, składając propozycję, aby to inicjatorzy pokryli koszty związane z referendami. Traktują pieniądze podatników jak swoją własność, ale prezentując taką postawę, tylko utwierdzają wałbrzyszan w słuszności inicjatywy referendum, które ma na celu odwołanie obecnej Rady Miasta.

MW: Jak odbierane są Wasze działania przez mieszkańców?

MM-W: Mieszkańcom należą się ogromne podziękowania! Bardzo chętnie podpisywali się pod listami o referenda, chcieli z nami rozmawiać, zadawali pytania, wspierali nas, wyrażali swoje opinie. Mieliśmy obawy i nie spodziewaliśmy się aż takiego poparcia, tylu życzliwych reakcji, to jest bardzo budujące, dlatego wierzymy, że referenda mają dużą szansę się udać.

MW: Jakie są szanse, że większość mieszkańców miasta was poprze?

MM-W: Bardzo liczymy na frekwencję. Sprawy nie ułatwia fakt, że referenda prawdopodobnie odbędą się w różnych terminach, a wałbrzyszanie są zmęczeni beznadzieją ostatnich lat. Ale są też waleczni i zahartowani, wrażliwi na krzywdę dzieci, jaka będzie następstwem likwidacji i mają już serdecznie dosyć utrudnień w życiu. Przed nami niełatwa, ale bardzo ciekawa kampania referendalna, nastawiamy alarm i będziemy budzić wałbrzyszan, chcemy dotrzeć do każdego, aby poczuł, że ma wpływ na losy swojego miasta, swojej małej ojczyzny.

MW: W grupie można zdziałać więcej?

MM-W: Jak się okazuje, można wspólnie bronić sprawy ponad podziałami, poglądami politycznymi, różnicami pokoleniowymi. Nigdy wcześniej nie byłam świadkiem takiej sytuacji. Nie można tego zmarnować, jesteśmy to winni dzieciakom, to one – w sprzyjających warunkach, zostaną w Wałbrzychu i będą to miasto tworzyć i dla niego pracować. Pozdrawiam wszystkich moich sąsiadów-wałbrzyszan i zapraszam na referenda.

Ruch w obronie szkół powstał spontanicznie 20 grudnia 2011 r., tuż po ogłoszeniu planów likwidacji placówek szkolnych w mieście. Początkowo wokół każdej z tych szkół działały osobne komitety, z czasem przekształcone w jeden wspólny Komitet Obrony Szkół, którego członkowie założyli Stowarzyszenie zwykłe „Wałbrzyszanie w Obronie Szkół”. Inicjatywa referendalna powstała po głosowaniu nad uchwałami intencyjnymi, w trakcie burzliwej sesji 24 stycznia 2012 r., gdzie radni większością głosów poparli likwidację szkół podstawowych nr 12, 19 i 31 oraz gimnazjum nr 5. W ciągu kilku tygodni pod wnioskami o oba referenda mieszkańcy zebrali łącznie 26,5 tys. podpisów.

Monika Misińska-Wrona, pracująca mama dwóch córek – uczennicy szkoły wskazanej do likwidacji oraz przyszłej uczennicy, absolwentka tej szkoły, członek Stowarzyszenia „Wałbrzyszanie w Obronie Szkół”, pełnomocnik grupy inicjatywnej referendum w sprawie odwołania Rady Miejskiej Wałbrzycha przed upływem kadencji, obywatel, wyborca.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.