Bombowy Sztokholm
Przyszłość. Ludzkość poradziła sobie z problemami, które zagrażały jej przetrwaniu na początku XXI wieku. Historia ma dalszy ciąg. I jak to bywa w przypadku dalszych ciągów, ich mieszkańcy interesują się wszystkim, także przeszłością. Wynaleziono chronoport do podróżowania w przeszłość, ale ze względu na zagrożenia jakie niesie to urządzenie, jest do użytku wyłącznie naukowego. Badaczki i badacze przeszłości – z przyszłości – po przejściu długotrwałych szkoleń z etyki i technologii chronoportacji – studiują wybrane historyczne obszary czasu i przestrzeni, żeby zrozumieć lepiej kim jesteśmy, skąd przybywamy i dokąd zmierzamy.
Tu jest cholernie zimno. Można śmiało powiedzieć, że przez pierwsze dni pobytu chrononautów w ich wymarzonym terenie badawczym, oboje doktoranci po równo: Bratumił i Dobrawa, zajmowali się głównie dygotem i szczękaniem zębami. Chronoport wyrzucił ich tam, gdzie planowali, czyli na pięknym skalistym brzegu pięknego jeziora Mälaren, które jest przecudnie podłużne i potargane i które łączy miasto z morzem. Kiedy tak stali na brzegu, opatuleni w szuby i owinięci szalikami, mieli oboje silne uczucie, że nigdy nie widzieli nic piękniejszego – i jednocześnie drugie, równie silnie, że nie widzieli nic bardziej zimnego. Jezioro było skute lodem. Krajobraz znany im z naszego 2112 roku nie mógł się równać temu, nieschrzanionemu jeszcze przez cywilizację, a zwłaszcza pierwszą połowę ubiegłego stulecia. Miasto migotało na drugim brzegu, ale migotało subtelnie i tajemniczo. Na ich brzegu też migotało, chociaż jeszcze bardziej subtelnie, bo ta część miasta to dzielnica biedy i artystów. I właśnie ich przybyli tu zbadać – w jaki sposób ten niezbyt żyzny grunt zainspirował genialnego poetę, artystę i myśliciela, prekursora postępowej myśli, do której dopiero ich rodzime czasy dojrzewają w pełni – Augusta Strindberga. Oto znaleźli się w 1879 roku. Właśnie ukazała się książka – Czerwony pokój, która Augustowi przyniosła rozgłos, a miastu jeden z najbardziej opisów widoku z okna jakie znane są światowej literaturze. Sami przed chwilą podziwiali ten widok, choć z brzegu, a nie z okna.
„Dobra, koniec tego podziwiania, lepiej powiedz gdzie jest nasza meta”, niecierpliwiła się Dobrawa.
„Powinna być tu, gdzie stoimy”, wyjaśnił Bratumił.
„Co to znaczy powinna”, dopytywała Dobrawa swego współtowarzysza wielkiej etnograficznej przygody. Nie umiał jej odpowiedzieć na to filozoficzne pytanie. To nawet nie jest tak, że było źle sformułowane. Było sformułowane bardzo dobrze, choć w języku obcym, którego się nauczyli w celach badawczych. I mimo że cedzone było przez szczękające zęby mówiącej. Ale niestety nie zmieniało to w niczym dość zasadniczego empirycznego faktu, że tam gdzie stali, nie było drewnianego domku, który miał być przytulną przystanią w królestwie śnieżnych cudów, które kilkaset lat wcześniej zabiło Kartezjusza. Nie było śladu po domku. Nie było nawet sławojki. Był pieniek, a na pieńku siedział pijak.
„Hej, napijecie się?”, zapytał, wyciągając częściowo opróżnioną butelkę w ich stronę.
Grzecznie odmówili. „Dziękujemy, nie, za wcześnie dla nas itp.”.
„Za wcześnie?”, zdziwił się, „Przecież już druga po południu”. Pijak popatrzył badawczo na dwójkę nieznajomych. „Chyba nie jesteście stąd. Tutaj byście tak się nie opalili”, skwitował naszą lekko oliwkową cerę.
„W rzeczy samej”, przypomniał sobie Bratumił. Na szkoleniu przyzwyczajano nas, że cera, niektóre odcienie włosów, a nawet lewo- i praworęczność, były przed wiekami bardzo problematyzowane.
„I mówicie też jakoś inaczej, chociaż ładnie”, pijak zmrużył oko, „Już wiem. Czy wy czasem nie jesteście z wyspy Świętego Bartłomieja?”
„Hę?”, Bratumił zrobił głupią minę, a Dobrawa zaczęła gmerać przy wszczepie w płatku ucha, w którym mieścił się „podpowiadacz” chrononautów, czyli Podręczna Aleksandrina, mieszcząca wszelką wiedzę przydatną po skoku w czasie w dane miejsce.
Świętego Bartłomieja. Noc. Rzeź na hugenotach – zabuczała Sztuczna Inteligencja w ucho Dobrawie. – Sprawdzić czy nie Francuz. Możliwy podróżnik w czasie z XVI wieku lub historioholik.
„Cholerna AI”, wściekła się Dobrawa, „Nigdy nic nie pomaga, nic nie rozumie, nic się nie uczy. Co za bezużyteczny złom!”.
„Wyspa Świętego Bartłomieja?”, powtórzył głośno Bratumił.
„No tak”, pijak beknął, „Saint Barts czy jak tam mówicie w lokalnym narzeczu”.
Wyspa Świętego Bartłomieja. Saint Barts. Szwedzka kolonia na Karaibach – zabuczała triumfalnie Sztuczna Inteligencja w ucho Dobrawie. – Sprzedana w 1878 roku Francji po referendum, charakteryzującym się bardzo niską frekwencją, w którym za dalszą przynależnością do Szwecji głosował tylko jeden na 352 głosujących.
„No tak. Smutna sprawa. Co robić. Ludzie wybrali Francję”, odpowiedziała wymijająco Dobrawa.
„Smutna?!”, zdziwił się pijak, „Raczej wesoła! Pozbyliśmy się problemu. Na co nam taki wydatek!”.
Chrononauci spojrzeli na siebie speszeni. Nie tak powinny wyglądać rozmowy chrononautów. Pijak jednak jakby spostrzegł ich konsternację i uznał, że zachował się mało grzecznie wobec przybyszy z drugiego końca świata.
„Przepraszam, to tylko moje zdanie. Oczywiście może wam być przykro”, zapewnił, „Wybaczcie mi, ale tata w dzieciństwie nauczył mnie, żebym zawsze mówił prawdę. Inaczej, sami wiecie, musiałem rozmawiać z kotem o dziewięciu ogonach”.
„Kot o dziewięciu ogonach?”, znów zdziwili się chrononauci i rozpaczliwie czekali na podpowiedź Podręcznej Aleksandriny.
Kot o dziewięciu ogonach – zabuczała Sztuczna Inteligencja – anglojęzyczny włoski horror w reżyserii Dario Argento z roku 1971.
Spojrzeli na pijaka bezradnie.
„Ach, rozumiem”, skinął przepraszająco, „U was pewnie chłoszcze się dzieci inaczej – nie dyscypliną z dziewięcioma rzemieniami, tylko rózgami. Bo chyba nie palmowymi liśćmi, nie? Hehe”.
Zaprzeczyli.
„Też tego nie lubiłem”, stwierdził Szwed z zadumą.
Wtedy chrononauci odważyli się go zapytać o domek, którego nie zastali w spodziewanym miejscu.
„Tak, był tu taki”, przyznał mężczyzna, pociągając łyk okowity z butelki.
„I co z nim się stało?”, zapytali chórem młodzi badacze.
„A wysadziłem go”, odparł pijak.
„Jak to?”, przybysze z przyszłości aż podskoczyli.
„No, tak jak mówię: wysadziłem”, wzruszył ramionami pijak, „Pan Alfred każe, a ja wysadzam. Na początku była nitrogliceryna, potem dynamit, teraz żelatyna wybuchowa. Denerwujące cholerstwo. Kto to słyszał, żeby galaretą budynki wysadzać? Ale jak tak łażę, jak pan Alfred każe. I wysadzam”.
Chrononauci spoglądali na niego z niedowierzaniem.
„Oho, nie wierzycie mi?”, spostrzegł bystro, „Ludzie, nie starczyłoby opowieści do rana o tym, co wysadzałem! Skały, domy, butelki, śledzie, parówki. Wszystko w imię nauki i postępu”.
Podręczna Aleksandrina szemrała w poszukiwaniu informacji. A, no jasne!
„Pan Alfred, w sensie że Kubin, ilustrator dzieł wielkiego Strindberga?”, dociekała Dobrawa, zaniepokojona z lekka obrotem spraw. Artyści zawsze zajmowali się destrukcją, ale żeby do tego stopnia…
„Jaki ilustrator, jakiego wielkiego?”, pijak energicznie pokręcił głową. „Macie na myśli tych pijusów tam z górki?” – wskazał szerokim gestem drewnianą chatkę na szczycie skałki za swoimi plecami. „Może wy sami też jesteście tacy? Artyści, kurze mózgi szatana? Wyglądacie na takich! Kurs na piekło, do swoich, tych futer świńskich, tych króli pchlich! Nawet na kielicha nie dadzą, chłopskie karły diabelne, a sami piją jak nornice z garnka. No nie, pan Alfred, to jest ktoś! To jest szlachta, to jest gość.”
Chrononauci zdecydowali, że faktycznie czas wykonać kurs na piekło i wspięli się na górkę do wskazanej przez pijaka drewnianej chatynki. Pierwszy test inspiracji ludowych wypadł, jak widać, marnie. Chatka przypominała jaklo żywo drewniane domki malowane przez Johna Bauera, z jednym zasadniczym wyjątkiem. Z komina nie unosiła się delikatna nić dymu. W ogóle nic się nie unosiło. Zapukali i przywiało ich energiczne:
„Wchodzić! Uważać na drzwi!” – doszedł ich ze środka energiczny głos, naśladujący komunikat woźnicy miejskiego tramwaju, o czym wiedzieli bez sztucznej inteligencji, bo studiując postać wielkiego Augusta, zapoznali się z historią jego walki o humanitarne traktowanie koni pociągowych sztokholmskich tramwajów. W tych czasach rzadko kto przejmował się losem pracujących ponad siły ludzi i zwierząt, a ten prekursor myśli społecznej rozumiał konieczność zarządzania współczującego i walki z cierpieniem żywych istot.
Prekursor, w towarzystwie kilku innych osób, w niczym prawie nie przypominał swoich znanych wizerunków – mimo że oczywiście studiowali rekonstrukcje żywej postaci, a nie tylko stare obrazy. Przede wszystkim oszałamiał imponującą brodą, opatulony był w kilka warstw szaro wyglądających płaszczy i miał na głowie brudną czapkę z kożucha. Inni ubrali się podobnie. W domku było od diabła zimno, jak wyraziłby się zapewne pijak od pana Alfreda.
„Bracie! Siostro! Skąd przybywacie, kim jesteście?”
Chrononauci już mieli przedstawić się swoimi przybranymi imionami, ale coś ich tknęło – w obecności tej świetlanej postaci jakoś głupio im było kłamać – i podali prawdziwe. Na szczęście zakaz spotykania sławnych postaci został niedawno zniesiony, po tym jak kursy z etyki dla doktorantów rozszerzono na 5 lat. Na etyce mówiono im wprawdzie o wadze starannej anonimizacji, ale jednak nie umieli powstrzymać impulsu by odpowiedzieć zgodnie z prawda:
„Jesteśmy z Polskosłowacji.”
Brodacz zerwał się z szarej wersalki na której siedział, podbiegł do nich i wziął po kolei w ramiona.
„Bracie! Siostro! Tak właśnie powinno być. Taki kraj jest prawdziwy, szczery jak poranek. Koniec imperiów, koniec zniewolenia! Wolność i prawda. Niech żyje Polskosłowacja! A potem w ogóle do piekła z granicami, z nacjonalizmem! Wszyscy ludzie są braćmi” – pozostali mieszkańcy domu potakiwali energicznie a jeden obdarciuch zaproponował:
„To może toast wzniesiemy za braterstwo? Witajcie. Jestem Axel, malarz.”
Drugi łachmaniarz, który przedstawił się jako Albert, poeta, zauważył trzeźwo:
„Wypilibyśmy, ale już wypiliśmy i teraz nie mamy nic do picia, ani za co kupić coś do picia.”
„Nie szkodzi!” wyrwał się Bratumił „,my mamy stypendium, a naszym braterskim obowiązkiem i zaszczytem jest postawić coś do picia!”
Dobrawa wbiła mu łokieć między żebra, a właściwie w plisę kożucha.
„Oszalałeś? Mieliśmy nie afiszować się z pieniędzmi”.
„Nie oszalałem i nie zamierzam – oszaleć z zimna. Postawimy im okowitę i kupimy przy okazji drewno na opał.”
Dobrawa dalej już nie protestowała. Gdy wrócili, objuczeni tym wszystkim i jeszcze strawą – wszystko kupione w sklepiku u podnóża górki – August, popijając palący płyn i dorzucając patyczki do trzaskającego w otwartej kuchni ognia, rozmarzył się.
„Bracie, siostro z pięknego kraju który musi kiedyś istnieć… Widzę że jesteście Cyganami, wasz szlachetny kolor skóry podpowiada mi tę okoliczność. Artyści duchem i stylem życia, wędrowcy, obywatele lasów świata”.
„Pięknie się składa!” zakrzyknął jeden z obdartusów, chyba malarz. „Jak Cyganie, to umiecie kraść! Pomożecie nam w czymś ważnym. Tu się źle dzieje, panowie. Tu nam wysadzają nasze skały. A bez skał nie ma twórczości. Bez skał nie ma artystów w tej części świata!”.
„Tak, tak” przytaknęli pozostali.
„I właśnie dlatego” – malarz zbliżył się z kieliszkiem wódki w dłoni do Bratumiła i spojrzał mu głęboko w oczy – „Właśnie dlatego musicie nam pomóc ukraść ogień”.
Czy chrononauci mogą kraść? Tylko w stanie wyższej konieczności. Dobrawa i Bratumił uznali, że perspektywa śmierci z zimna w zupełności ich tłumaczy. Kwestia wypowiedziana przez malarza zabrzmiała jednak dziwnie prometejsko. Czy aby chodziło o ów fizyczno-chemiczny cud dający światło i ciepło? Poza tym, czyż to nie płomienie wesoło trzaskały w otwartej kuchni, podsycane przez Augusta? Co więc mają kraść?
Sprawa szybko się wyjaśniła. „Ogień” była to nazwa statku, którym pływał pijak od pana Alfreda razem z transportem materiałów wybuchowych. – To własność tego bogacza Nobla – wyjaśnili.
Nobel. Wynalazca dynamitu i innych materiałów wybuchowych. Fundator Nagrody Nobla. Przyznawana jest od roku 1901, ożywiła się Sztuczna Inteligencja w uchu Dobrawy, August Strindberg mógł ją dostać w roku 1909, ale zamiast niego uhonorowano Szwedkę Selmę Lagerlöf.
– Aha, a jak ukradniemy ten „Ogień”, to co z nim zrobicie? – spytał Bratumił towarzystwa. – Zatopicie?
– Nie, to by było zbyt łatwe – usłyszeli chrononauci. – Zniszczymy przy jego pomocy mieszczańskie zakłamanie, obłudę i wszystkie instytucje, które utrwalają ten stan rzeczy.
– To musiałby być duuuuży wybuch – stwierdził Bratumił z przekąsem.
– Oj tak – usłyszał w odpowiedzi.
– Hmmm – chrząknęła Dobrawa – Czy my nie mówimy tutaj o ataku terrorystycznym na budynek jakiejś ważnej instytucji?
Towarzystwo milczało złowróżbnie.
Co by taki wybuch oznaczał dla Szwecji? A dla Nobla? Wybuchnie skandal, wściekły milioner nie ufunduje swojej nagrody, a Polskosłowacy nie będą mogli się spierać, który ich noblista lepszy.
Sztuczna Inteligencja w uchu Dobrawy zaczęła wydawać alarmujące piski. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby doktoranci po cofnięciu się w czasie przygotowali zamach terrorystyczny! Bratumił i Dobrawa zrozumieli wtedy, że nie tylko ich naukowa przyszłość wisi na włosku, lecz także ich głowy. Musieli szybko działać. Zmienić tory.
– A ile trzeba dynamitu, żeby wysadzić hymn narodowy? „Boże chroń króla”? – rzuciła w przypływie geniuszu Dobrawa.
Podekscytowane towarzystwo zaczęło się wzajemnie przekrzykiwać. Wyszło na to, że takie rzeczy załatwia się bez ognia i nitrogliceryny. Dlaczego śpiewać na cześć króla? Dlaczego nie na cześć krajobrazu, słońca, nieba, zielonych łąk Skandynawii? Dlaczego zamiast hymnu nie śpiewa się ludowej pieśni o Szwecji „O dawna, o wolna”?
Z tą myślą chrononauci pozostawili całe towarzystwo, które szczęśliwie uniknęło radykalizacji w nieodpowiednim kierunku i dożyje jeszcze czasów, gdy nie będzie już musiało śpiewać „Boże chroń króla”. Doktoranci popędzili do drzewa, w którego dziupli zadokowany był chronoport. Najwyższa pora, ponieważ dziupla wypchana już była bombą. Na szczęście pijak nie zdążył odpalić ładunku. Leżał na ziemi i bredził: „To dziwne pikające drzewo. Pikającego drzewa jeszcze nie wysadziłem”.
Bratumił i Dobrawa ostrożnie wyjęli bombę z dziupli, a potem odpalili aplikację chronoportu. Dotarli do roku 2112 roku w ułamku sekundy. Razem z nimi przeleciała pusta butelka rzucona przez pijaka. Dobrze, że nie miał pod ręką dynamitu.
Dotychczas ukazały się następujące odcinki:
1. Etnografia przeszłości w przyszłości: Pierwsze spotkanie (Nowy Obywatel).
2. Rajd po Romie (Nowy Obywatel).
3, Studium w londyńskiej słocie (Nowy Obywatel).
4. Badanie w Watykanie (Zielone Wiadomości),
5. Houston, będziemy mieć problem (Zielone Wiadomości).
6. Strajk w kraju faraona (Zielone Wiadomości).
7. Wersal, czyli sztuki, sztuczki i fortele (Zielone Wiadomości).
8. Kolosalny kryzys poznawczy (Zielone Wiadomości).
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.