ISSN 2657-9596

Artyści i aktywiści

Jai Redman
22/07/2014

Miejska legenda głosi, że w zasięgu dwóch metrów od miejsca, gdzie usiadłaś, by przeczytać ten artykuł, znajduje się co najmniej x szczurów (ile dokładnie wynosi owo x, nie pamiętam). Jest też bez wątpienia faktem, że w zasięgu kilku mil od twojego domu przebywa kilku naprawdę interesujących współczesnych artystów, nadgryzających listwę podłogową życia. Szczury i artyści są wszędzie i, podobnie jak szczury, jesteśmy nierzadko płochliwi i osobliwie trudni do znalezienia – jeśli ktoś nie wie, gdzie patrzeć, rzecz jasna.

Nie powinienem nadmiernie eksploatować tej analogii, ale… tak, to prawda, warto czasami zajrzeć do piwnicy albo przyjrzeć się, któż to myszkuje w twoim koszu do recyklingu, jeśli chcesz poszukać artysty – zwłaszcza takiego, który uprawia sztukę publiczną z ekologicznym nachyleniem.

Jako artysta nie przestaję się dziwić temu, jak wiele godnych uwagi „zielonych” działań można napotkać w świecie sztuki. Młodzi brytyjscy artyści i artystki tworzą dziś tyle niewiarygodnych rzeczy, że niemal oblewa mnie zimny pot, ilekroć spotykam ludzi nieświadomych tego, co dzieje się tuż za ich progiem.

Z pewnością na północy kraju (mieszkam w Manchesterze) możemy czuć się rozpieszczani. Edycja Manchester International Festival w 2013 r. po raz kolejny eksperymentuje z permakulturowymi projektami artystycznymi „pionowego ogrodnictwa”. Robyn Woolston, tworząca z odzyskiwanych odpadów przemysłowych projekty w przestrzeni publicznej, zasłużenie wygrała Liverpool Art Prize w 2012 r. Warto również wspomnieć o prowadzonym przez kolektyw Ultimate Holding Company projekcie tatuaży extInked (2009) – zielona członkini Izby Lordów Jenny Jones jest ambasadorką jednego z uwzględnionych w projekcie gatunków pszczół. (W ramach projektu extInked 100 rysunków zagrożonych wyginięciem brytyjskich gatunków zostało wytatuowanych na setce wolontariuszy – przyp. red.)

Szkopuł w tym, że większość ludzi alergicznie reaguje na etykietę „sztuka”. Dlaczego? No cóż, świat sztuki zmaga się ze swoim przestarzałym wizerunkiem, jaki ma w szerokich kręgach – włącznie z tą mniejszością opinii publicznej, która zaangażowana jest w zieloną politykę i aktywizm. „Sztuka” kojarzy się dość pretensjonalnie, czyż nie? Inaczej mówiąc, produkcja artystyczna wydaje się czymś elitarnym, stręczeniem towarów na rynek dla superbogatych. W najlepszym razie jej wytwory robią wrażenie nieodgadnionych, autotematycznych, pozbawionych społecznej doniosłości i treści. W ten sposób większa część, jeśli nie całość współczesnej twórczości artystycznej łatwo zbyć jako kontrrewolucyjne badziewie.

No dobrze. Przyznaję, że ogromna nibyrzeźba wzniesiona przez Anisha Kapoora w londyńskim parku olimpijskim (tak, chodzi mi o tamtą konstrukcję podobną do olbrzymiej kiszki, zbudowaną z tysięcy ton stalowych rur) faktycznie była ohydna. Ale naprawdę powinniśmy przestać oceniać całą sztukę przez pryzmat takich nieudanych wybryków, które ludzie piszący listy do gazet określają jako „wrzody w oku”. Wokół jest wszak mnóstwo dobrej sztuki. Choćby performance Ambasada Palestyny zaprezentowany przez norweski duet Goksøyr & Martens na biennale w Liverpoolu w 2013 r. Artystki zaprosiły komentatorów politycznych na dyskusję w Ambasadzie Palestyny – wielkim balonie w barwach palestyńskiej flagi! Trzeba było tam być, i naprawdę nie ma wymówki, jak ktoś nie był. Wydarzenie było widowiskowe, za darmo, i na świeżym powietrzu. Można było wziąć dzieci. I nie było kolejki.

Pora by aktywiści ekologiczni działający na rzecz lepszego, bardziej zielonego świata odłożyli na bok przestarzałe wyobrażenia i rozejrzeli się za dobrą sztuką współczesną. Podobnie reszta z nas, artystów, powinna odsunąć swoje lęki i podjąć wysiłek działania na rzecz przyrody, zamiast tylko malować jej piękne obrazy.

Gdy tak sobie siedzę i myślę o ostatniej dekadzie, którą spędziłem na mozolnym dłubaniu przy niemal zupełnie zapoznanym projekcie artystyczno-aktywistycznym, po tym jak wcześniej, w latach 90., spędziłem 10 lat blokując prace buldożerów, nie mogę się powstrzymać przed dziwaczną refleksją, że działalność ekologiczna i współczesna sztuka ekologiczna mogą mieć ten sam problem wizerunkowy. Postrzega się je potocznie jako zamknięte w swoim światku, nieprzeniknione, ekskluzywne i oderwane od codziennych problemów większości ludzi.

Podobnie jak aktywiści polityczni, artyści mają zdolność pojawiania się gdziekolwiek i kiedykolwiek. Domyślam się, że dotyczy to również szczurów. Jesteśmy częścią tego samego ekosystemu i mamy do odegrania swoją rolę. Mamy w sobie potencjał, by nagle z czymś wyskoczyć i zmienić dynamikę sytuacji, może nawet nieoczekiwanie na wieczornym przyjęciu? W twoim domu?

Jeśli spojrzymy na to w ten sposób, widać oczywiście jeszcze jeden punkt wspólny. Potrzebujemy skoordynować naszą komunikację ze światem zewnętrznym. Nie chodzi tylko o „zareklamowanie”, że istniejemy, lecz o zakomunikowanie znaczenia tego, co wnosimy, naszej gotowości do działania oraz tego, że jesteśmy bebechowo, pierwotnie, nieuleczalnie słodziutcy. Myślę, że powinniśmy połączyć siły. I może zaprosić szczury do kompanii.

Artykuł Artists and Activists ukazał się w piśmie „Green World”.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.