ISSN 2657-9596

Feminista w Radzie

Sebastian Kotlarz , Aleksandra Kretkowska
06/03/2011

W wyborach samorządowych 2010 roku Zieloni po raz pierwszy wprowadzili swoich ludzi do samorządów. W gminie Kąty Wrocławskie w woj. dolnośląskim radnym został SEBASTIAN KOTLARZ, politolog i – jak sam siebie określa – judeochrześcijański feminista. Z Sebastianem rozmawia Aleksandra Kretkowska.

Aleksandra Kretkowska: Jakie są Twoje pierwsze wrażenia z pracy w radzie?

Sebastian Kotlarz: Radnym jestem dopiero od kilku miesięcy. Obserwuję i uczę się. Jedne rzeczy mi się podobają, inne nie. Przed wyborami tkwił w mojej głowie podział na nas, czyli zwykłych ludzi, i „ich” – tajemniczych i potężnych ludzi władzy. Szybko przekonałem się, że to fałszywy obraz. W trakcie pierwszego posiedzenia Rady Miejskiej w Kątach Wrocławskich byłem mocno stremowany.

AK: Jak znalazłeś się w Radzie?

SK. Decyzja o kandydowaniu zapadła w sierpniu 2010 r. Miałem za sobą kilka lat działalności na rzecz lokalnej społeczności w Smolcu. Od lat nosiłem w sobie własną wizję tej miejscowości i uznałem, że nadszedł czas zacząć ją realizować. Jestem człowiekiem nieśmiałym, więc nie była to dla mnie sytuacja łatwa. Czas kampanii był bardzo stresujący. Poprosiłem o wsparcie Zielonych 2004, z którymi zawsze mi było po drodze pod względem ideologii i programu. Dużą pomoc okazali mi Małgosia Danicka, Małgorzata Tkacz-Janik i prof. Ludwik Tomiałojć. Nie mogę też zapomnieć o Martynie Wilk i Magdzie Grzegółce. Wszystkie te osoby mnie wspierały w dobrych i złych momentach.

AK: Startowałeś z własnego komitetu, to chyba nie było łatwe?

SK. Miałem bardzo silnych rywali i rywalkę. O dwa mandaty w Smolcu ubiegało się 5 osób, w tym m.in.: dotychczasowy radny, członek rady sołeckiej, były poseł (członek PiS) oraz kandydatka PO. Na kampanię miałem bardzo skromne środki – na 10 plakatów i ulotki wydałem około 180 zł. Nie miałem też wsparcia ze strony lokalnych notabli, ale też o nie prosiłem o to. Nie było mnie stać na bannery, a ulotki roznosiłem sam. Po cichu liczyłem, że do Rady Miejskiej wejdę z drugim rezultatem. Ale też liczyłem się z możliwością porażki.

AK: W końcu nadszedł wieczór wyborczy…

SK. Spędziłem go sam w domu. Około 2.30 w nocy zadzwoniła do mnie Irena Salwowska-Hajdasz, sołtyska Sadkowa, krzycząc do słuchawki z radością: „A nie mówiłam? Zwyciężyłeś! Zwyciężyłeś!”. Sama zresztą zdobyła mandat w sąsiednim okręgu. Wiadomość o zwycięstwie była dla mnie ogromnym szokiem. Wcześniej było to dla mnie czymś niewyobrażalnym.

AK: Jak to było startować z poparciem Zielonych?

SK. Nie ukrywałem go, ale mieszkańcy też nie ukrywali, że głosowali przede wszystkim „na osobę”. I tak powinno być w wyborach lokalnych. Znają moje rodzeństwo, moich rodziców, dziadków i pradziadków. Jeden z moich sąsiadów, prawicowiec słuchający Radia Maryja, powiedział, iż zagłosował na mnie, bo jestem „uczciwym człowiekiem”. To wiele dla mnie znaczy. Gdy mówię mieszkańcom Smolca, że jestem z Zielonych, to spotykam się z konsternacją. Niektórzy reagują na początku słowami „nie lubię Zielonych, ponieważ to partia gejowska”, ale po dłuższej rozmowie robią się bardziej otwarci. Myślą sobie: „skoro on tam jest, to może ci Zieloni mają coś sensownego do powiedzenia?”. Na razie sytuacja w gminie Kąty Wrocławskie wygląda tak, że „Zieloni to ja”! [śmiech]

AK: A jak radni reagują na Zielonego feministę?

SK. Co najmniej dwie młode radne zdecydowanie popierają zwiększenie liczby kobiet w polityce i walkę z dyskryminacją. Jedną z nich jest wspomniana wcześniej Irena Salwowska-Hajdasz. Druga, Katarzyna Szady z Gniechowic, powiedziała mi, iż dla niej idealnym rozwiązaniem jest, gdy jeden okręg wyborczy reprezentują kobieta i mężczyzna. Tak, jak w jej własnym. Sytuacja w Kątach Wrocławskich jest o tyle korzystna, że wśród 15 radnych jest 5 kobiet, co jest rekordem w historii gminy. Na czele rady stanęła pani Zofia Kozińska, osoba bardzo postępowa i życzliwa kobietom.

Jeśli chodzi o inne postulaty Zielonych, uważam, że  wiedza na temat ochrony środowiska i zrównoważonego rozwoju regionalnego jest w całym społeczeństwie niewielka. Dla wielu ochrona środowiska zaczyna się i kończy na sprawie wywozu śmieci. Jako politycy mamy sporo do roboty w zakresie propagowania edukacji ekologicznej i ekoetyki.

AK: Jakimi problemami mieszkańców będziesz się zajmować?

SK. Będę walczyć o park w Smolcu. Ten istniejący w mojej głowie projekt nazywam „zielonymi płucami Smolca”, których nam bardzo brakuje. Potrzebny jest chodnik na ul. Głównej oraz chodnik łączący obie części Smolca. Już niedługo z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Smolca, na czele którego stoję, powstanie plac zabaw dla dzieci. Chciałbym, by w Smolcu powstał wiejski dom kultury. Mam nadzieję, że już niedługo zostanie reaktywowana smolecka gazeta. Na jej łamach oraz w portalu www.smolec.pl rozpocznę dyskusję na temat przyszłego statusu Smolca. W końcu moim hasłem wyborczym było: „Smolec – nasza wspólna sprawa”. Chciałbym też doprowadzić do zwołania tematycznej sesji poświęconej patologiom życia społecznego w naszej gminie oraz przygotować projekt gminnego Kodeksu Etyki Radnego. Jest sporo do roboty. Nuda mi nie grozi.

AK: Jakie nowe narzędzia zdobyłeś jako radny?

SK. Są to: wiedza na temat gminy, nowe znajomości i możliwość wpływania na kształt lokalnego prawa. Mam większą możliwość nagłaśniania ważnych dla mnie spraw i inspirowania wydarzeń. Moja decyzja o starcie wynikła również z tego, iż chciałbym w Radzie reprezentować punkt widzenia ludzi działających w organizacjach pozarządowych.

AK: W kampanii wyborczej obiecałeś, razem ze wszystkimi kandydatami i kandydatkami Zielonych, podjąć kroki w celu przyjęcia Europejskiej Karty Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym. Jak planujesz to osiągnąć?

SK. Na początek chcę zorganizować w Kątach Wrocławskich debatę na ten temat z udziałem władz gminy, radnych, sołtysów, przedstawicieli organizacji pozarządowych i kadry naukowej. W Polsce jedynie Nysa podpisała tę Kartę i wprowadziła równościowy plan działania. Chciałbym skorzystać z ich doświadczeń. Aby mój plan się powiódł, trzeba stworzyć lobby złożone z miejscowych autorytetów. W Nysie dużym atutem było to, że gorącą zwolenniczką Karty jest burmistrzyni Jolanta Barska. Ja mam nadzieję, że w tej sprawie spotkam się z poparciem burmistrza Antoniego Kopcia i przewodniczącej Zofii Kozińskiej. Chciałbym, by jeszcze w tej kadencji Kąty Wrocławskie zostały drugą gminą w Polsce, która przyjęła Kartę. Osoba koordynująca wdrażanie Karty mogłaby pełnić zarazem funkcję gminnej Pełnomocniczki ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn.

AK: Co jeszcze chcesz robić na rzecz równego statusu płci?

SK. Jestem otwarty na współpracę z organizacjami kobiecymi. Moje polityczne cele wynikają właśnie z rozmów z kobietami. Chciałbym przyjrzeć się budżetowi gminy pod tym względem, czy w równym stopniu uwzględnia on potrzeby obu płci. Kwestii, którym należy się przyjrzeć pod kątem genderowym, jest więcej. Jedną z najważniejszych jest podział władzy. Przykładowo: w gminie jest 36 sołectw, z których na czele tylko 14 stoją kobiety. Moim marzeniem jest rozpowszechnianie wśród dziewcząt wiedzy na temat historii kobiet. W tym celu chciałbym nawiązać współpracę ze szkołami i świetlicami. Po tym, kiedy już przestanę być radnym, chciałbym mieć takie wewnętrzne przekonanie, że zrobiłem wszystko, by gmina Kąty Wrocławskie była przyjazna dla kobiet.

AK: Dlaczego jesteś feministą?

SK. Sprzeciwiam się dyskryminacji kobiet. Beata Kozak 10 lat temu wymyśliła słynne hasło: „Demokracja bez kobiet to pół demokracji”. Ja poszedłbym jeszcze dalej: bez kobiet nie ma demokracji, jest androkracja – panowanie mężczyzn. Ktoś kiedyś napisał, że feminizmów jest tyle, ile feministek i feministów.

AK: A ty mówisz o sobie „judeochrześcijański feminista”. Co to znaczy?

SK. Rabin David Flusser napisał kiedyś, że „chrześcijaństwo jest religią żydowską”. Jan Paweł II powiedział: „Religia żydowska nie jest dla religii chrześcijańskiej rzeczywistością zewnętrzną, lecz należy do jej wnętrza”. Zgadzam się z nimi, że powinniśmy mieć świadomość wspólnych korzeni religijnych z Żydami. Przyznam się szczerze: rasizmu i seksizmu nienawidzę tak samo mocno.
Dla mnie Jezus był pierwszym „protofeministą”, który uznawał kobiety za równe mężczyznom. Dlatego tak wiele z nich zostawało jego uczennicami. Nie bez kozery pierwotne chrześcijaństwo było nazywane „religią kobiet i niewolników”. Pozycja kobiet w pierwotnym Kościele była znacznie lepsza niż dzisiaj. Źródła historyczne mówią np. o chrześcijańskich kapłankach i biskupkach.

Problem tkwi w tym, że polskie katoliczki najczęściej nie mają o tym bladego pojęcia. Wydziały teologiczne są zdominowane przez mężczyzn. Ja zadaję sobie jeszcze inne pytanie: dlaczego tak silny kult maryjny w Polsce nie przekłada się na mocną pozycję kobiet w życiu publicznym? Prof. Magdalena Środa powiedziała kiedyś, że w Polsce kobiecość ma się stosunkowo nieźle w warstwie symbolicznej, w ikonografii. Chodzi tutaj, naturalnie, o cześć oddawaną Matce Boskiej. Ja powiedziałbym, że problem jest o wiele bardziej skomplikowany: z jednej strony matka Chrystusa ukazywana jest jako niedostępna, potężna, „ponadpłciowa” królowa, a z drugiej – cicha i pokorna sługa.

AK: A jak Ty widzisz tę postać?

SK. Zupełnie inaczej! W scenie Zwiastowania anioł zwraca się do niej ze słowami: „Pan z Tobą”. Maria jest jedną z nielicznych osób w Biblii, z którymi Bóg się w ten sposób „wita”.  Tymi innymi osobami są: Jakub, Józef, Mojżesz, Jozue, Gedeon i … Jezus – przywódcy religijni lub polityczni. Maria w trakcie Zwiastowania wcale nie boi się anioła. Odpowiada mu zgodnie ze zdrowym rozsądkiem (wie, skąd biorą się dzieci) i sama zadaje mu pytania. Potem samodzielnie udaje się w podróż do swojej kuzynki Elżbiety. W trakcie wyśpiewywania Magnificat ta młoda Żydówka ukazuje się moim oczom jako osoba bardzo silna, odważna i pewna siebie. Ciekaw jestem, ile z polskich katoliczek wie, że błogosławiona matka Ludwika Małgorzata Claret de La Touche (1868-1915) miała wizje Marii jako… chrześcijańskiej kapłanki?

AK: Myślisz, że w Polsce mógłby powstać silny chrześcijański feminizm z figurą Marii w centrum, czy to byłaby jakaś forma „ulokalnienia” feminizmu („ulokalnienie” to termin antropologiczny, który oznacza nadawanie lokalnych sensów globalnym treściom)?

SK. „Ulokalnienie” takiego feminizmu może nastąpić tylko w jeden sposób: poprzez zdobywanie wiedzy. Do tego potrzebujemy feministycznych teolożek, teologów, katechetek i katechetów.

AK: A propos propagowania wiedzy, twoja strona internetowa poświęcona przywódczyniom politycznym z całego świata www.smolec.pl/kobiety jest ciągle jest rozbudowywana i uaktualniania i staje się niezwykłym kompendium. Skąd ta propagowania wiedzy na temat kobiet – przywódczyń?

SK. Przypominanie o nich jest ogromnie ważne! Jeśli chcemy, żeby dyskryminacji nie było, to walczmy przede wszystkim z płciowymi stereotypami tkwiącymi w głowach nas wszystkich. Poznawanie historii kobiet jednym z najważniejszych narzędzi w tej walce. Niech kobiety czerpią z niej wiedzę, pozytywne wzorce i siłę. Alice Schwarzer, żywa ikona niemieckiego feminizmu, powiedziała kiedyś Beacie Kozak: „Utrzymuje się, że feminizm to zeszłoroczny śnieg, że jest przebrzmiały i że nowoczesna młoda kobieta czegoś takiego już nie potrzebuje, bo i tak jest wyemancypowana. Jeżeli młode dziewczyny rzeczywiście nie chciałyby nauczyć się niczego od wcześniejszych feministek, oznaczałoby to, że praca feministek z ostatnich 30 lat, wszystkie ich odkrycia i doświadczenia, pójdą na marne. Oznaczałoby to, że te dziewczyny musiałyby zaczynać wszystko od nowa. Do tego nie można dopuścić! Mogą przecież korzystać z naszych doświadczeń i stanąć na naszych ramionach, żeby móc sięgnąć dalej wzrokiem”. Miała rację. W końcu historia jest nauczycielką życia!

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.

Discover more from Zielone Wiadomości

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading