ISSN 2657-9596

Symbioza ekologii i demokracji

Ewa Koś , Bartłomiej Kozek
30/11/2012

O „nibydemokracji”, energetyce odnawialnej, potencjale gospodarczym Pomorza Zachodniego i o tym, jak Szczecin radzi sobie po likwidacji przemysłu stoczniowego opowiada Ewa Koś, radna Sejmiku Zachodniopomorskiego, w rozmowie z Bartłomiejem Kozkiem.

Bartłomiej Kozek: Jesteś radną sejmiku wojewódzkiego na Pomorzu Zachodnim. Z jakimi problemami przychodzą do ciebie ludzie, załatwienia jakich spraw oczekują od ciebie jako polityczki?

Ewa Koś: Najczęściej chodzi o problemy na styku ekologii i demokracji. Zaczyna się od ekologii, ale nie na ekologii się kończy. To raczej pierwsza wskazówka, gdzie szukać pomocy w rozwiązaniu zaistniałego problemu. Problem zaś okazuje się bardziej złożony, niż to się wydaje z początku. Często spotykam się z nieposzanowaniem czy wręcz lekceważeniem głosu lokalnej społeczności w sporach między władzą a mieszkańcami. W rozgrywkach interesów „grup trzymających władzę” pojawiają się praktyki narzucania rozwiązań gospodarczych kontrowersyjnych, a nawet niekorzystnych z punktu widzenia mieszkańców. To prowadzi do ostrych napięć. W wielu miejscowościach konsultacje społeczne odbywają się na niby, demokracja tylko z nazwy jest demokratyczna, a wszystko to w sosie propagandy sukcesu.

BK: Podasz jakieś przykłady?

EK: Choćby Ińsko, miejscowość na pograniczu Parku Ińskiego, z jeziorem o wyjątkowej czystości wody. Burmistrz, w ramach „walki z bezrobociem” chce uruchomić na terenie gminy żwirownię, która w opinii przeciwników spowoduje degradację akwenu wodnego cennego przyrodniczo i turystycznie. Prowadzi to do torpedowania działań mieszkańców, dezinformacji, w ostateczności do aktywnych działań przeciwko lokalnemu referendum w tejże sprawie.

Albo Śniatowo – wioska popegeerowska w pobliżu Kamienia Pomorskiego z trudem dźwigająca się z zastoju po likwidacji gospodarstw rolnych. Po „nibykonsultacjach” społecznych (komunikaty przekazywane przez gminę w mało zrozumiały sposób, czas ogłoszenia odpowiednio dobrany itp.) i przy wykorzystaniu faktu, że mieszkańcy nie umieli się skutecznie zorganizować, gminna władza „funduje” projekt wielkiego składowiska oraz spalarnię śmieci.

Z kolei w Niechorzu, małej miejscowości nadmorskiej w powiecie gryfickim, która zachowała jeszcze swój lokalny urok, ktoś wymyślił, że dzięki kolejce gondolowej postawionej w pasie nadmorskim wzdłuż wydm i plaży atrakcyjność turystyczna tego miejsca wzrośnie. A gminna władza uzasadnia, że to rozwiąże bolączki finansowe gminy, broniąc się przed działaniami osób, chcących chronić przyrodę, krajobraz i prywatność swoją i wczasowiczów.

Jeszcze inny przykład to Gąski – piękna mała miejscowość turystyczna nad Bałtykiem. To właśnie tutaj Polska Grupa Energetyczna Energetyka Jądrowa rusza z całym swoim zapleczem finansowym i biurokratycznym, by budować pierwszą w Polsce elektrownię jądrową; wbrew logice (Gąski znajdują się w połowie 50-kilometrowego odcinka linii brzegowej między Kołobrzegiem a Koszalinem) i mimo zdecydowanego oporu mieszkańców, nie zważa na wynik referendum lokalnego w tej sprawie (95% głosów oddanych było przeciwne projektowi), a sam wojewoda zachodniopomorski udziela zgody na przystąpienie do badań geologicznych pod przyszłą elektrownię, nie czekając nawet na wynik referendum.

Przykładów łamania praw lokalnej ludności jest znacznie więcej…

BK: Jak skuteczne są w takich przypadkach protesty?

EK: Organizujące się grupy sprzeciwu to często prości ludzie, którzy mają wiele zapału i chęci do walki o swoje miejsce do życia, ale nie wiedzą, jak mogą skutecznie działać. W gąszczu przepisów i procedur administracyjnych ginie istota ich problemu, a źle skierowane pismo czy nieodpowiednio określony interes prawny kończy się odrzuceniem skargi przez wyższe ciała administracyjne.

BK: Twój region jest jednym z pól bitewnych między energetyką atomową a odnawialną. Czy masz jakichś sojuszników w kwestiach energetycznych w sejmiku, czy musisz sama reprezentować zwolenniczki i zwolenników zielonej energii?

EK: Dyskusja o energetyce atomowej i odnawialnej (razem) przypomina zabawę w „czarnego luda”, którego oczywiście wszyscy się panicznie boją. Tutaj tym „czarnym ludem” jest energetyka odnawialna, głównie wiatrowa, której słabości wykorzystuje się do wywodów na rzecz energetyki atomowej, przedstawianej jako „nieunikniona”. Dyskusja jest wybiórcza i ma charakter życzeniowy: argumenty o kończących się zasobach źródeł energii oraz chęć dogonienia wiodących europejskich gospodarek (np. Niemiec) w zakresie produkcji energii przeplata się z podważaniem ostatnich decyzji również niemieckich o wygaszaniu energetyki atomowej, jako niekorzystnych i błędnych oraz wskazywaniem własnej drogi do osiągnięcia bezpieczeństwa energetycznego.

BK: Czy są jakieś różnice w stanowisku poszczególnych partii?

EK: Stanowisko radnych koalicji rządzącej jest zgodne z rządowym snem o polskiej potędze atomowej, ale już za swój sukces uznaję wprowadzenie dyskusji alternatywnej do Sejmiku i do lokalnych mediów. Udało mi się też przekonać radnych klubu SLD do wspierania mnie we wszystkich akcjach przeciwko energetyce jądrowej. Dzięki moim zabiegom Zjazd Wojewódzki SLD w lutym br. przyjął deklarację o sprzeciwieniu się planom budowy elektrowni jądrowej w zachodniopomorskim bez uzyskania akceptacji lokalnej społeczności. Dobre choć i tyle.

BK: A co z energetyką odnawialną?

EK: Plany rozwoju, dość ograniczone, wpisują się w pewną prognozę. Klimat społeczny w odniesieniu do odnawialnych źródeł energii się zmienia, powszechnieje przekonanie, że zmiany są nieuniknione i trzeba iść z duchem czasu. Wszyscy jednak, zwłaszcza inwestorzy, czekają na uchwalenie przez Sejm ustawy o OZE, która wyraźnie określi kierunki i możliwości dalszego rozwoju tej gałęzi przemysłu. Tak więc ramy jakby są, choć nie do końca… Zapowiadane w projekcie ustawy mniejsze wsparcie finansowe dla energetyki wiatrowej może spowodować, że potencjalni inwestorzy odstąpią od planów budowy nowych instalacji.

BK: Czy samorząd wojewódzki wspiera rozwój energetyki odnawialnej w regionie, czy poparcie kończy się na deklaracjach?

EK: To trudny temat. Jak już wspomniałam, deklaracje są, ale wsparcia jakby brakuje. Odbywają się konferencje i seminaria o energetyce odnawialnej, ale wnioski z nich są raczej deklaratywne. Już dzisiaj wiadomo, że powstawanie farm wiatrowych jest ograniczone nie tylko ustawą i uchwałami sejmiku co do ilości produkowanej energii, ale głównie możliwościami odbioru wyprodukowanej energii elektrycznej przez systemy dystrybucyjne, czyli sieci energetyczne, a tych w województwie zachodniopomorskim po prostu brakuje.

Mówi się więc o konieczności rozbudowy przesyłowych sieci energetycznych o wysokiej sprawności, ale do efektów daleko. Inwestować oczywiście nie będzie województwo ze swojego budżetu, tylko operatorzy sieci energetycznych, ale ci nie za bardzo się palą do nakładów w sieci, to zresztą duże pieniądze. Może nie widzą tak do końca swojego interesu? W zachodniopomorskim nie ma dużego przemysłu, dla którego warto byłoby ten prąd przesyłać, a dla potrzeb komunalnych operacja ta mniej się opłaca. Tutaj pojawia się właśnie szansa na tworzenie małych zakładów produkujących energię odnawialną, jak biogazownie, farmy słoneczne, ale tutaj też trzeba walczyć z wieloma tak naprawdę niekompetentnymi pomysłami jak np. metoda współspalania. Dzisiaj farmy wiatrowe i słoneczne muszą konkurować z lobby energetyki konwencjonalnej, która poprzez zabiegi typu współspalanie drewna z węglem w świetle prawa jest uznawana za energetykę odnawialną!

Nie ma też kompleksowego systemu finansowania zachęcającego od oszczędności energetycznej i wprowadzającego nowe rozwiązania w ocieplaniu i ogrzewaniu budynków mieszkalnych i publicznych.

BK: Pomorze Zachodnie jest jednym z regionów kraju o bardzo wysokiej stopie bezrobocia – czy temat ten jest obiektem dyskusji w sejmiku – a jeśli tak, to co z tych dyskusji wynika?

EK: Omawialiśmy analizę stanu zatrudnienia przygotowaną przez Wojewódzki Urząd Pracy (WUP) oraz programy walki z bezrobociem. Opasły tom, w którym 4/5 tekstu zajął opis sytuacji demograficznej oraz zatrudnienia w województwie. W regionie mamy wyjątkowo wysokie bezrobocie, w niektórych powiatach osiąga blisko 30%! Nie ma przemysłu, nie ma dobrej infrastruktury turystycznej w gminach innych niż nadmorskie. Niestety, w statystykach obraz się zamydla. Wyniki analiz są mocno uśredniane, bo nie wszystkie gminy dostarczają aktualne dane, mimo takiego obowiązku. Takie ostatecznie ułomne opracowania są przedmiotem prezentacji na komisjach i pozorowanych dyskusji. W przekonaniu, że zarząd województwa i WUP „wiedzą, co robią”, łatwo się wytłumaczyć, że to trudna sytuacja w całej Europie jest ta przyczyną, dla której „z pustego to i Salomon nie naleje”… To tak dla historycznej czy też biblijnej pociechy.

A tak na poważnie, to w ostatniej zmianie budżetu dyskutowanej na sesji październikowej okazało się, że kilkanaście milionów złotych przeznaczonych na walkę z bezrobociem znalazło zupełnie innego beneficjenta! Przesunięto te środki! Jak to możliwe? Na konkretne programy wsparcia zatrudnienia brakuje pieniędzy, do wielu dostęp jest utrudniony, demograficznie województwo się wyludnia, a rozwarstwienie społeczeństwa staje się coraz groźniejsze. To wszystko rodzi niewiarę w skuteczność działań WUP-u i województwa w tej konkretnej sprawie.

BK: Gospodarka jest twoim konikiem, zatem nie powinno sprawić ci trudu wymienienie silnych stron twojego województwa i sposobów na ich wykorzystanie do poprawy jego sytuacji ekonomicznej…

EK: Przede wszystkim turystyka wodna pozwoliłaby wykorzystać potencjał, jakie stwarza dość płytki Zalew Szczeciński o dobrych warunkach wietrznych dla rozwoju żeglarstwa, także surfingu, tak, jak to ma miejsce w Zatoce Puckiej. Kulejący wciąż projekt Szlaku Żeglarskiego (wokół Zalewu i nad morzem), wybudowanie marin i portów jachtowych mogłyby skutecznie przyciągnąć polskich i zagranicznych turystów, a bliskość Niemiec stwarza dodatkową atrakcję. Przypomnę, że z Berlina do Szczecina i dalej Odrą przez Zalew nad Bałtyk można przepłynąć kanałami. To piękny szlak, wciąż mało reklamowany. Z kolei budowa Muzeum Morskiego w Szczecinie, projekt odkładany od lat, zawsze z powodu niewystarczających środków, jest niezbędna i dla edukacji, i dla turystyki edukacyjnej.

Region nie może się rozwijać bez dobrych i niezawodnych połączeń kolejowych w województwie, bez połączenia kolejowego z lotniskiem w Goleniowie, połączenia z lotniskiem w Berlinie, połączenia z Warszawą, połączenia z Trójmiastem… Dzisiaj podróż koleją ze Szczecina do Warszawy trwa 6-7 godzin, a na lotnisko w Berlinie oddalone o 150 km od Szczecina jeździ się mikrobusami, jak w kraju Trzeciego Świata, ponieważ kolejowa sieć trakcyjna nie jest zelektryfikowana. Do Berlina pociągiem jedzie się i długo, i z przesiadką. Lotnisko w Goleniowie z trudem daje sobie radę, a już są plany wojewódzkie, by inwestować w lotnisko pod Koszalinem! Rozumiem problemy komunikacyjne Koszalina, ale widzę inne rozwiązania, mniej spektakularne i na pewno oszczędniejsze. Dodatkowo Krajowy Plan Działania w nakreślonej strategii rozwoju aglomeracji miejskich dla Polski 2030 zostawia nasz region na uboczu głównych połączeń. To błąd twórców tej strategii i brak wizji wykorzystania potencjału Pomorza Zachodniego.

Konieczna jest też odbudowa połączeń autobusowych, tak aby żadna wieś ani miejscowość nie była odcięta od pracy, edukacji, kultury dostępnej w większych ośrodkach.

BK: A jakie inwestycje widziałabyś w sektorze energetycznym?

EK: Priorytetem powinna być budowa transgranicznych interkonektorów energetycznych między Polską i Niemcami, dzięki którym można by przesyłać wyprodukowane nadwyżki energii, obniżając w efekcie opłaty za energię. Takie pomysły są, a nawet pojawiają się pierwsze instalację, jak np. w Policach, dla Zakładów Chemicznych. Idźmy dalej w tym kierunku.

Ważne są też inwestycje w energetykę rozproszoną i prosumencką oraz w wysokosprawne sieci przesyłowe. Trzeba edukować społeczeństwo, rozmawiać z nim, zachęcać do oszczędności, termoizolacji, budować małą energetykę rozproszoną. Oczywiście samemu się tego nie zrobi – potrzebne jest dobre prawo i montaż finansowy przedsięwzięć inwestycyjnych.

BK: Kiedyś chlubą Szczecina był przemysł stoczniowy. Jak miasto i region radzą sobie po likwidacji Stoczni Szczecińskiej?

EK: To wielki problem naszego regionu, problem wręcz prokuratorski. Po likwidacji Stoczni Szczecińskiej tereny postoczniowe ulegają straszliwej degradacji, a Spółka Skarbu Państwa z Katowic będąca właściciele terenu i majątku jest niekompetentna, nieskuteczna i niefrasobliwa. Złożony przez radnych lewicy projekt komunalizacji terenów postoczniowych jest przy tym skutecznie blokowany przez rządzącą Platformę Obywatelską. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji mówi się, że to w interesie Niemiec nie jest odbudowa działalności stoczniowej w Szczecinie w jakimkolwiek zakresie, by nie stwarzać konkurencji stoczniom w Rostocku, Stralsundzie, Warnemünde, i że są to ustalenia na najwyższym szczeblu.

BK: Czy województwo zachodniopomorskie wykorzystuje potencjał dobrych praktyk z najróżniejszych sektorów, jakie realizowane są w partnerskich miastach i samorządach?

EK: W teorii tak, w praktyce nie za bardzo. Kierunki współpracy zagranicznej są bardzo rozrzucone – od Dalianu w Chinach przez Kaliningrad, departament Loary, Chorwację, Bari. Czy taka współpraca od Sasa do Lasa daje nam pogląd na dobre praktyki? Szczerze powątpiewam. Mam wrażenie, że to raczej kierunki turystyczne wyjazdów służbowych. O wiele lepiej byłoby skupić się na bliskim sąsiedztwie i na doświadczeniach bądź województw ościennych, bądź najbliższych sąsiadów. Mam jednak i pozytywne przykłady, jak np. wspólnie odbywające się komisje w Sejmiku Zachodniopomorskim i Pomorskim, czy też Lubuskim – takie bezpośrednie kontakty są bezcenne. I liczę na to, że będą również efektywne.

BK: Jak układa się współpraca z Zielonymi po niemieckiej stronie granicy? Czy ich doświadczenia w działalności na obszarze byłej NRD mogą być przydatne dla polskich Zielonych?

EK: Zieloni z Meklemburgii-Pomorza Przedniego oraz Brandenburgii z wielkim zaciekawieniem spoglądają w stronę wschodniej granicy, ponieważ polityka regionalna województwa zachodniopomorskiego jest dla nich szalenie ważna. Jeśli po stronie polskiej powstanie jakiś wielki zakład przemysłowy, to jego istnienie nie będzie przecież obojętne dla życia mieszkańców po drugiej stronie Odry, czy to będzie spalarnia śmieci, czy elektrownia konwencjonalna bądź jądrowa… Stąd nasze kontakty i współpraca. Początkowo były to spotkania i dyskusje, potem wspólne demonstracje, na które nawzajem „wypożyczaliśmy” sobie materiały reklamowe, wspólne wystąpienia, wreszcie wspólne warsztaty polsko-niemieckie. Jako bardziej zaawansowani w zielonej polityce samorządowej, mimo pewnego sformalizowania są bardzo chętni do przekazywania nam wiedzy i doświadczeń, otwarci na nasze problemy.

Jest jednak pewna zasadnicza różnica pomiędzy nimi a nami. Oni są bardziej świadomi swoich praw, bardziej skłonni o nie walczyć metodami demokratycznymi, przy tym opierają się o rzetelne analizy przygotowywane również własnymi siłami i, co niestety najważniejsze, tych sił, czyli świadomych obywateli mają więcej. A my wciąż stoimy przed problemem budzenia do aktywności tych, którzy „nie chcą wtrącać się do polityki”. To jest ogromna przeszkoda w pracy na rzecz naszej teraźniejszości i przyszłości.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.