ISSN 2657-9596
Fot. Gerd Altmann/Pixabay

Sprawić, by świat miał sens. Rzecz o tym, dlaczego edukacja jest kluczem do zmiany

Maja Göpel
07/11/2022

Warunkiem niezbędnym do stworzenia innego świata jest zdolność do wyobrażenia sobie jego kształtu. Wiele systemów edukacyjnych wciąż niesie ze sobą ślady przemysłowych, opartych na państwach narodowych społeczeństw, z których wyewoluowały. Czego potrzebujemy, by umożliwić ludziom stworzenie wizji bardziej zrównoważonego i sprawiedliwego społeczeństwa – a potem jej urzeczywistnienie? O tym w jaki sposób edukacja może urzeczywistnić tę zmianę rozmawiamy z ekonomistką Mają Göpel.

Green European Journal: Świat, w którym żyjemy – od jego struktur ekonomicznych aż po nasze style życia – zorganizowany jest w z gruntu niezrównoważony sposób. Podążamy bardzo niebezpieczną ścieżką. W jaki sposób jego charakter powiązany jest z naszym sposobem myślenia o świecie?

Maja Göpel: W krajach Zachodu istnieje od dawna zakorzeniona tradycja kreślenia podziałów między człowiekiem a naturą. Postrzegamy siebie jako gatunek, który może podporządkować sobie wszystkie pozostałe. Wpływa to na nasz sposób postrzegania i doświadczania świata – w tym na to, z jakim nastawieniem o nim myślimy.

Ideą Oświecenia miało być rozwijanie naszej zdolności do samodzielnego myślenia – tak, abyśmy mogli kształtować nasz los, ale wynikły z tego indywidualizm zaszedł za daleko. Straciliśmy wszelką skromność, stawiając sobie za cel przekształcenie wszystkiego tak, by realizowało nasze pragnienia. Co najmniej od ostatniego stulecia straciliśmy poczucie powiązania z systemami, od których zależymy. Postrzegamy świat fragmentarycznie. Na kawałki, które widzimy, próbujemy nakleić metki z ich ceną, tracąc z pola widzenia podtrzymujące nas sieci życia i możliwość czerpania nie tylko z poszczególnych elementów, ale również ze spajających je powiązań.

Niektórzy widzą w przejściu do bardziej zrównoważonego świata przede wszystkim kwestię techniczną, związaną z regulacjami. Inni z kolei – jako proste zadanie przejęcia władzy politycznej. Co jednak z kształtowaniem sposobu, w który patrzymy na świat? Jak ważne dla zmiany społecznej są nowe koncepcje, narracje czy język?

Esencją liberalnych społeczeństw – przynajmniej w momencie, gdy kształtowała się ta idea – było rozmawianie o tym, dokąd chcemy dojść i w jaki sposób osiągnąć możemy ten docelowy stan. Zakładając, że nie chodzi nam o ich wymuszanie dekretami, prawomocność tych wizji opiera się na tym, w jaki sposób ludzie postrzegają świat, jak objaśniane i prezentowane nam są poszczególne propozycje.

To, w jaki sposób patrzymy na świat, zmieniało się już kiedyś fundamentalnie – dobrym tego przykładem może być chociażby przewrót kopernikański. Kiedy czyta się Raport Brundtland[1] z roku 1987 możemy przypomnieć sobie o nieco mniej odległym momencie skromności ludzkości – o fotografii skrzącej się zielenią, błękitem i bielą planety, która została uwieczniona przez załogę Apollo 17 w roku 1972. Jej zdjęcie uświadomiło nam konieczność zrozumienia mechanizmów, stojących za funkcjonowaniem naszej planety – tak, by mogła ona pozostać dla nas przyjazna. Od idei jej podporządkowania przeszliśmy do bycia jej opiekunami. Tak szeroko zakrojona zmiana naszego podejścia wiązać się rzecz jasna będzie ze sposobem kształtowania naszych instytucji i celów. Z tego też powodu nasze systemy edukacyjne muszą być w forpoczcie działań, wzmacniających zdolności ludzi do nadawania sensu swojemu istnieniu w zmieniającym się świecie.

Zadaniem szkoły jest przygotowywanie ludzi do życia w otaczającym ich świecie. Jaka jest rola szkoły – i szerzej, edukacji – w zmianie naszego sposobu myślenia?

Szkoła pozostaje ważna, ponieważ to w latach naszej młodości jesteśmy kształtowani w najbardziej brzemienny w skutki sposób. Proces ten ma silny wymiar kulturowy. Poza poszerzaniem wiedzy mamy do czynienia z istnieniem, wchodzeniem w interakcje oraz kształtowaniem tego, na czym nam zależy. W naszych społeczeństwach – Niemcy znam tu najlepiej, ale obserwacja ta pasuje do wielu krajów Zachodu – edukacja skupia się głównie na porównywaniu postępów, ich mierzeniu oraz udowadnianiu zapoznania się z kanonem wiedzy. Nie składnia do poszukiwania własnej drogi, rozumienia wpływu otoczenia w którym dojrzewasz na twoje funkcjonowanie w świecie czy do znajdowania własnej równowagi między współtworzeniem a współzawodnictwem. Oceny szkolne są jednym z przykładów na uprzemysłowiony charakter obecnych systemów edukacyjnych – tak, jakby zakładano, że normowanie i szeregowanie młodych ludzi miało pomóc im w swobodnym rozwoju i byciu szczęśliwymi.

Efektem tej sytuacji jest to, że uczennice i uczniowie troszczą się głównie o swoją pozycję w systemie i to, w jaki sposób mogą ją poprawić. Dzisiejsze elitarne szkoły obiecują rodzicom odpowiednio wysokie oceny oraz sieci kontaktów, dzięki którym ich dzieci będą mogły zajmować wpływowe pozycje. Potrzebujemy tymczasem skupiania kształcenia na rozumieniu społeczeństwa oraz stojących przed nim w XXI wieku wyzwań. Organizacje, takie jak UNESCO, działają na rzecz upowszechnienia się tego spojrzenia, prezentując zarysy edukacji na rzecz zrównoważonego rozwoju, globalnego obywatelstwa oraz przydatnych w przyszłości umiejętności. Rozprzestrzenianie się tego spojrzenia dzieje się jednak boleśnie powoli.

Systemy edukacyjne muszą być w forpoczcie działań, wzmacniających zdolności ludzi do nadawania sensu swojemu istnieniu.

Nauczanie umiejętności przyszłości opiera się na założeniu, że umożliwianie ludziom wyobrażenia sobie różnych scenariuszy poszerzy ich horyzonty. W Niemczech rośnie zainteresowanie tego typu umiejętnościami i ich stosowaniem w zróżnicowanych kontekstach społecznych oraz na różnych etapach życia – również w ramach systemu kształcenia osób dorosłych (Volkshochshule), oferującego otwarte dla wszystkich, przystępne cenowo i zróżnicowane tematycznie kursy, takie jak nauka języków, joga, matematyka czy programowanie.

Technologie mają szereg pozytywnych zastosowań – w tym również w edukacji. Czy jednak nie pojawia się tu ryzyko, że nasze przyklejenie do ekranów ograniczy zdolność do samodzielnego myślenia?

Ostatnimi czasy w niemieckich szkołach można było obserwować spore zainteresowanie kwestiami cyfryzacji. Mamy tu Cyfrowy Pakt dla Szkół, za którym idzie sporo pieniędzy, skupia się on jednak na umieszczaniu sprzętu w placówkach edukacyjnych, a nie na szkoleniu nauczycieli po to, by poszerzali umiejętności cyfrowe uczennic i uczniów. Nie chcemy nauczyć wszystkich jedynie użytkowania aplikacji, które mogą być stworzone przez innych po to, by nami manipulować. Powinniśmy rozwijać zrozumienie tego, w jaki sposób przestrzenie cyfrowe i hybrydowe kształtują nasze społeczeństwa, formy komunikacji i interakcji – tak, byśmy mogli na serio rozmawiać o tym, czemu to ma służyć.

Wiele badaczek i badaczy czyni rozróżnienie między ludzką kreatywnością a sztuczną inteligencją, opierającą się przede wszystkim na wzorcach z przeszłości. Stworzenie czegoś zupełnie nowego pozostaje umiejętnością zarezerwowaną dla człowieka – tak jak empatia. Straciliśmy jednak fascynację potencjałem naszego gatunku oraz świata ożywionego. Zamiast tego ekscytujemy się robotami, które wyglądają jak ludzie. Hej – już w tym punkcie jesteśmy! Czas zająć się wynajdywaniem czegoś, co podtrzymuje życie na ziemi, a nie je zastępuje.

Czy powinniśmy kształtować nasze systemy edukacyjne tak, by poszerzać horyzont ludzkiej wyobraźni?

Ponowne zainteresowanie się przestrzenią wyobraźni uważam za coś kluczowego. Ruchy, łączące ze sobą świat nauki, sztuki i prawodawstwa zajmują się właśnie tą kwestią. W pewnym sensie jest to efektem selekcji. Ludzie, chcący wykorzystywać swoją wyobraźnię, zepchnięci zostali do pola kultury i sztuki – od wszystkich innych oczekuje się, że będą „realistyczni”. Musimy umożliwić większej ilości osób dokonanie kroku wstecz, kwestionowania głębszego celu realizowanych działań oraz wyobrażenie sobie wykonywania ich w zupełnie innym kształcie – bez nakładania na nich łatki utopistów. Koniec końców to właśnie wielkie idee mobilizowały energię i naszą uwagę, umożliwiając zmienianie teraźniejszości i realne zmiany na świecie.

Podważanie status quo jest kluczem dla innowacji. Jako dzieci robimy to bezustannie. Pytamy: Dlaczego? Dlaczego tak musi być? To podejście, które każe zastanowić się nam nad tym, czy możemy robić różne rzeczy inaczej. Spojrzenie na świat oczami dziecka może pomóc nam stworzyć przestrzeń dla naszej wyobraźni – dla cieszenia się możliwością odkrywania, a nie trwożeniem się przed utratą kontroli.

Otwarcie się na wizję pożądanej przyszłości jest czymś niezwykle motywującym. Możemy rozmawiać o tym co musiałoby się stać, by wizja zmieniła się w rzeczywistość. Musimy przestać lekceważyć wyobraźnię i marzenia. Przestać relegować je do sfery prywatnej, sztuki czy religii.

Spojrzenie na świat oczami dziecka może pomóc nam stworzyć przestrzeń dla naszej wyobraźni – dla cieszenia się możliwością odkrywania.

Co zaś z samymi szkołami? Chodziłaś do alternatywnej placówki. W jaki sposób cię ona ukształtowała? Czy kierowała się jakimiś zasadami, które chciałabyś widzieć wdrażane we wszystkich szkołach?

Za element kluczowej wagi dla funkcjonowania szkoły, w której się uczyłam, uważam przejrzyste kryteria przyjęcia, których celem było stworzenie mieszanki osób z różnych kontekstów społecznych. W naszej grupie nie mogło być np. za dużo osób pochodzących z akademickich domów. Celem było to, by klasa stanowiła odzwierciedlenie zróżnicowania lokalnej społeczności. Uwagę zwracano również na wspólne uczenie się. Zawsze istnieje grupa uczennic i uczniów, dla których zrozumienie materiału przychodzi łatwiej, jak i taka, dla których stanowi to większe wyzwanie. Czasem zatem uczysz, czasem zaś jesteś uczony. W rezultacie nie tylko udaje się lepiej zrozumieć materiał, ale również zmusza się do podjęcia próby zrozumienia tego, jak funkcjonują mózgi innych ludzi – oraz że każda i każdy z nas uczy się inaczej.

Inną ważną kwestią był szeroki zakres tematów, o których mówiliśmy. Mieliśmy dostęp do ogródka szkolnego czy warsztatów z obróbki drewna i metalu. Robiliśmy dżemy i dyskoteki, nie mogliśmy narzekać na nudę na naszych placach zabaw. Doświadczaliśmy mnóstwa rzeczy, a nikt z nas nie był mniej lub bardziej ważny. Od ósmej klasy tworzyliśmy samodzielne projekty, zachęcano nas również do zapoznawania się z konkretnym przedmiotem, który wydawał się nam szczególnie interesujący. Zajęłam się wówczas obserwacjami astronomicznymi księżyca za pomocą teleskopu oraz samodzielnym robieniem zdjęć jego powierzchni. Ten alternatywny proces odnajdywania własnej drogi do rozumienia i poznawania świata uważany był za równie sensowny, co pisanie akademickich wypracowań z toną przypisów. Punkt ciężkości stawiany był na podkreślanie, że istnieje szerokie spektrum sposobów na to, by świat zaczął dla nas mieć sens. Jaki jest twój sposób uczenia się i tok myślenia? W jaki sposób możesz wyciągnąć to, co w tobie najlepsze? To właśnie te założenia stały za tym, że aż do ostatnich dwóch klas nie byliśmy oceniani. Był to sygnał, że istnieje wiele sposobów na sensowne zaangażowanie się w otaczający nas świat.

Brzmi to na dobry balans między samodzielnością a współpracą.

Owszem — polega na podążaniu za tym, co sprawia nam radość. Moja córka uczęszczała do dwóch szkół. Pierwsza z nich była konwencjonalna w byciu źródłem ogromnej presji na osoby uczące się w niej, zachęcając je do konkurowania ze sobą poprzez ich ocenianie. Uczennice i uczniowie byli wywoływani przed całą klasą, przez co dodatkowo musztrowano ich mieszanką wstydu i dumy. Teraz z kolei chodzi do placówki, która wykorzystuje zainteresowanie młodych osób poznawaniem świata do tego, by im pomagać. Wraz z koleżankami i kolegami są zafascynowani greckimi bogami – nauczyciel zdecydował się zatem na poszerzenie tego bloku tematycznego poprzez wpisanie w jego ramy również innych celów. W rezultacie zajmowali się wynajdywaniem własnych bogiń i bogów, pisali wypracowania o tym, czego byli opiekunami (i skąd taki wybór) oraz tworzyli komiksy tłumaczące w jaki sposób ich postaci dopełniłyby panteon.

Ta elastyczność — wyczuwanie entuzjazmu wobec danego tematu, a następnie dostosowywanie planu czy metody nauczania umożliwiające połączenie go ze spełnieniem wymogów programu nauczania — stanowi przykład najwyższej próby sztuki nauczania. Generuje zupełnie inną energię. U swojej córki dostrzegam realną różnicę w jej podejściu do uczenia się oraz wizji tego, czemu to ma służyć. To dla mnie kluczowa sprawa.

Rozmawialiśmy o edukacji jako narzędziu, które pomaga ludziom spojrzeć na świat pod innym kątem – a może nawet, miejmy nadzieję, zmieniać go. Czy ruch ekopolityczny dostatecznie mocno zajmuje się tematem edukacji? Czy nie ma w nim za dużo skupiania się na kwestiach rozwiązań technicznych, za mało zaś na pracy nad tym, w jakim społeczeństwie chcemy właściwie funkcjonować?

To trudne pytanie. Pamiętam, jak po prześledzeniu dyskusji i sporów wokół opublikowanego w roku 1972 raportu „Granice wzrostu” jego współautor, Dennis Meadows, przyznał, że zapomniano o uwzględnieniu w zbiorze fundamentalnych kwestii — obok społecznych, środowiskowych i gospodarczych — również i kultury. Zauważam ten brak w dwóch aspektach. Po pierwsze, w naszym rozumieniu tego, co uważamy za udane życie oraz odpowiednie zachowanie. Jak to możliwe, że np. uważamy za właściwe nasze podejście do zwierząt, w którym każdego dnia mamy mieć na stole tanie mięso? Czy aby na pewno polityczne zmierzenie się z tym wyzwaniem, umożliwiające nam redukcję emisji gazów cieplarnianych, stanowi ograniczenie naszej wolności?

Ruch ekopolityczny tak często oskarżany był o moralizowanie, że obecnie często woli argumentować na rzecz swoich postulatów językiem ekonomii czy technologii — np. dowodząc, że pomogą one w kontrolowaniu wydatków na zdrowie. Istnieje oczywiście przestrzeń na bardziej techniczne podejście, ale jeśli będziemy wstydzić się o rozmowy o kwestiach etycznych będziemy tracić z oczu to, o czym właściwie rozmawiamy. Rewolucja moralna, jak zauważa m.in. filozof Kwame Anthony Appiah, napędzana jest uczuciami oraz kwestiami reputacyjnymi, nie zaś ekonomicznymi. Każda firma powinna być w stanie przedstawić wpływ swoich działań na społeczeństwo i środowisko. W ten sposób moglibyśmy połączyć te perspektywy i pokazać, w jaki sposób kwestie ekonomiczne mogą wspierać nasze osądy moralne. By tak jednak się stało potrzebujemy innej opowieści o tym, dokąd zmierzamy oraz punktów odniesienia, które będą nas wspierać w tym dążeniu.

Po drugie, istotny jest sposób, w jaki wyobrażamy sobie kulturę jako ramy działania i doświadczeń. Wspólne wartości, pomagające nam w zdefiniowaniu tego, co uważamy za dopuszczalne zachowanie (lub nie) są kluczowe dla każdego społeczeństwa, chcącego uniknąć nadmiernego nadzoru i kontroli. Tego typu wartości stanowią podstawę jakiejkolwiek umowy społecznej, znajdując swe odzwierciedlenie w systemach prawnych.

Zauważamy dziś szeroko rozpowszechnione przekonanie, że żyjemy w okresie wydłużonego, wielowymiarowego kryzysu, kiedy to stojące za naszymi instytucjami opowieści przestają działać. W tym właśnie kontekście często przywoływane są słowa Gramsciego o tym, że „to, co stare umiera, gdy nowe jeszcze się nie narodziło”. Dlaczego sądzisz, że pozostają one aktualne?

Tak jak w wypadku każdego myśliciela, tak również i tu kluczową sprawą jest mówienie o jego koncepcjach, mając z tyłu głowy kwestię tego, co próbował zrozumieć. Na jakie pytanie próbował on odpowiedzieć? Koncepcja hegemonii tłumaczyła, w jaki sposób możliwe jest utrzymanie władzy przy możliwie jak najmniejszym oporze — nawet w sytuacji nierówności. Według Gramsciego to narracje tłumaczą, dlaczego świat wygląda, jak wygląda. Pełnią funkcję kulturowego kleju, porządkując debatę publiczną i uprawomocniając różne role społeczne.

Trudno zmienić rzeczywistość, gdy dominująca narracja bliska jest codziennym doświadczeniom ludzi. Status quo zaczyna się jednak chwiać, kiedy narracja ta przestaje udzielać przekonujących odpowiedzi na problemy społeczne. Mamy dziś do czynienia z załamanie się trzech głównych opowieści ostatnich 40 lat. Pierwszą z nich jest ta o tym, że możliwe jest pełne rozłączenie wzrostu gospodarczego od szkodzenia środowisku. Mimo, iż przez całe dekady był to nasz deklarowany cel nie ma dowodów na to, by był możliwy. Drugą — koncepcja ekonomii skapywania. Obniżki podatków dla najbogatszych nie zachęcają ich do inwestowania w realną gospodarkę, chyba że mają poczucie, że mogą czerpać z tego korzyści. Ich obecnymi priorytetami jest pogoń za rentą oraz spekulacje. Trzecią — koncepcja, że to, co dobre dla świata finansów, przyniesie korzyści również dla realnej gospodarki. To, że sektor ten, odizolowany od rzeczywistego świata, wzbogaca się i ukrywa swe zyski przed urzędami podatkowymi wydaje się dziś wszystkim oczywiste.

Rozpad tych narracji przyczynił się do złamania hegemonii konsensusu waszyngtońskiego. Pod kątem politycznym wiąże się to ze strukturalnymi kryzysami, na które nie działają już dotychczasowe ich wytłumaczenia. Otwiera się zatem okno możliwości dla realnej zmiany. Muszą jej towarzyszyć nowe opowieści, które pozwolą połączyć w realizacji wspólnego celu zróżnicowane grupy. W idealnym scenariuszu jak największa część z nas powinna być wykształcona (i zachęcona) do udziału w tworzeniu tych nowych wizji, narracji oraz działań. Byłby to doskonały scenariusz dla liberalnych społeczeństw i odnowy demokracji.

Musimy zatem zbudować tę nową narrację, a edukacja może nam w tym pomóc?

Zdecydowanie!

[1] Raport Brundtlant (znany również jako „Nasza wspólna przyszłość”, ang. Our Common Future), opublikowany w roku 1987 przez międzynarodową grupę polityków, urzędników oraz ekspertów z dziedziny środowiska i rozwoju, zwrócił uwagę na istotne znaczenie zrównoważonego rozwoju, prezentując jego powszechnie dziś akceptowaną definicję.

Wywiad „Making Sense of the World: Why Education Is Key to Change” ukazał się pierwotnie na łamach magazynu Green European Journal. Dziękujemy za zgodę na przedruk materiału.

Tłumaczenie: Bartłomiej Kozek.


 

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.