ISSN 2657-9596

Po co darmowa edukacja?

Eliza June , Ben Moroney
04/08/2015

Wraz z wejściem w życie budżetu na rok 2015 widać wyraźnie że osoby studiujące, pracujące na uczelniach oraz postępową lewicę w Australii czeka walka z deregulacją opłat za studia.

Rząd prawicowej Partii Liberalnej rusza naprzód ze swym neoliberalnym pomysłem na australijską edukację. Warto jednak pamiętać o tym, by w trakcie obrony edukacji wyższej nie zapomnieć o wizji lepszego niż do tej pory funkcjonowania uczelni.

W książce „The Common Good” Noam Chomsky napisał: „Sprytnym sposobem na utrzymanie bierności i posłuszeństwa ludzi jest ścisłe ograniczenie spektrum opinii uznawanych za akceptowalne – umożliwiając jednak bardzo ożywioną debatę w tak zakreślonym przedziale”.

Niestety, dzisiejsza debata na temat edukacji w Australii ograniczona jest do wyboru między proponowaną przez ;iberałów deregulacją a utrzymaniem aktualnego stanu rzeczy, przyczyniającego się do narastania zadłużenia osób studiujących. Sprzeciw wobec deregulacji i obrona status quo może oznaczać akceptację systemu, który skutkuje przemianą świata uniwersyteckiego w goniące za zyskiem korporacje, będące de facto fabrykami dyplomów.

Zapominamy o tym, że 40 lat temu Australia nie tylko myślała o bezpłatnej edukacji – ona ją wprowadziła.

Idea darmowego studiowania nie jest niczym nowym. Rozważały i wprowadzały ją powojenne rządy socjaldemokratyczne w szeregu państw europejskich, w szczególności w Niemczech, Norwegii czy w Wielkiej Brytanii. Pomimo procesów liberalizacji i urynkowienia szkolnictwa wyższego w latach 80. i 90. kraje takie jak Niemcy, Norwegia czy Finlandia wróciły do bezpłatnego modelu – wraz z odejściem od płatnych studiów w Saksonii Niemcy porzuciły go w całości.

Koncepcja bezpłatnej edukacji, pomimo utyskiwań prawicy (ale też sporej części osób mieniących się w Australii „lewicą”), nie jest marzeniem o tym, by ciężko pracujący podatnicy zrzucali się na kaprysy młodocianych.

Edukacja stanowi dobro publiczne. Australijskie badania wskazują, że coroczna stopa zwrotu z inwestycji w szkolnictwo wyższe waha się między 10 a 21%. To m.in. zwiększona produktywność, innowacje oraz rozwój, wdrażanie i eksport nowych technologii, ale też lepsze zrozumienie własnego społeczeństwa, kreowanie lepszej polityki oraz struktur administracji.

Inwestycje te przynoszą bezpośrednie korzyści finansowe, jak również pośrednie korzyści społeczne, analogiczne do inwestycji w szkolnictwo podstawowe i ponadpodstawowe. Pomimo wspomnianych korzyści trwa dowodzenie, że najlepszym rozwiązaniem jest przerzucanie kosztów na studentki i studentów.

Osoby o progresywnych poglądach – w tym Zieloni – powinny nie tylko walczyć z deregulacją uniwersytetów, ale też domagać się traktowania szkolnictwa wyższego w kategoriach dobra wspólnego. Podczas gdy Partia Pracy trzyma się zapoczątkowanych przez siebie reform, narzekając na wysokość zadłużenia studenckiego, nie zaś na samo zadłużenie, musimy być czołowym głosem dowodzącym, że przerzucanie kosztów na osoby studiujące nie tylko nie gwarantuje lepszej efektywności, ale odwraca ich uwagę od poszerzania własnych zdolności.

Młodzi Zieloni zamierzają w tym roku mówić donośnym głosem o tej kwestii, organizując się i demonstrując po to, by dyskusje nie zamykały się na konkluzji, że neoliberalny rynek wie najlepiej.

Edukacja jest prawem, a nie przywilejem. Jest dobrem wspólnym, a nie kosztem. W czasie gdy świat przechodzi powoli przez czas transformacji w stronę zielonej energii, a Australia stara się znaleźć swe miejsce w świecie globalnej gospodarki wiedzy, wykształcona i innowacyjna siła robocza będzie nie tylko czymś pożytecznym, ale wręcz niezbędnym.

Już w przeszłości pokazywaliśmy co potrafimy, kiedy inwestujemy w nasze głowy. Możemy wówczas boksować się w cięższej kategorii wagowej, niż można by się po nas spodziewać. Pokazywać swoją siłę w świecie nauki, najnowocześniejszego przemysłu, badań społecznych, kreatywnej kultury.

Wszystko, czego nam trzeba, to odrobina politycznej woli.

Artykuł The Case For Free Education ukazał się w australijskim „Green Magazine”. Przeł. Bartłomiej Kozek.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.