Wspólna lekcja ekologii
O kampanii „Sprzątanie Świata” z Mirą Stanisławską-Meysztowicz z Fundacji Nasza Ziemia rozmawia Agnieszka Grzybek.
Agnieszka Grzybek: Skąd się wzięła idea sprzątania świata? Jak przywędrowała do Polski?
Mira Stanisławska-Meysztowicz: Pomysł narodził się wiele lat temu w Australii. Człowiekiem, który porwał za sobą tą ideą cały świat, był australijski biznesmen i żeglarz Ian Kiernan. Jego marzeniem, które zrealizował w wieku czterdziestu kilku lat, było opłynąć świat dookoła. Po powrocie z wyprawy powiedział mi: „Wiesz, Miro, już wiele mil od brzegu wiedziałem, że zbliżam się do portu, bo tyle śmieci pływało w oceanie”. Stwierdził, że musi coś zrobić. A że mieszkał nad Zatoką Sydnejską, którą kochał, bo się tam wychował, tam się nauczył żeglowania i tam zresztą ciągle mieszka, to postanowił zacząć od swojego podwórka.Rzucił hasło: „Sprzątamy Zatokę Sydnejską”. Liczył, że sukcesem będzie, jeśli przyjdzie choć kilkadziesiąt osób. Przyszło kilkanaście tysięcy. Okazało się, że Australijczykom też się nie podobała zanieczyszczona zatoka.
W 1989 r. Ian założył organizację „Clean Up Australia”. Ja się naturalnie w jej działania włączyłam. W 1993 r. ta inicjatywa, dzięki pomocy ONZ, przerodziła się w światową akcję „Clean Up the World” („Sprzątanie świata”). Wiele państw się w to włączyło, idea porwała miliony osób na całym świecie. Wtedy pomyślałam, że warto w Polsce zaszczepić ten pomysł. W 1994 r. zorganizowałam, zupełnie na wariackich papierach, pierwsze „Sprzątanie Świata” w Polsce. Z pomocą mediów udało się nagłośnić kampanię. Co roku zwracamy uwagę na inny problem. W tym roku skupiamy się na sprzątaniu dzikich wysypisk w lesie z okazji Międzynarodowego Roku Lasów. Główna Dyrekcja Lasów Państwowych wydaje rokrocznie miliony złotych na sprzątanie lasów, a środki te można by przecież przeznaczyć na edukację ekologiczną, zorganizowanie ścieżki przyrodniczej w lasach i wiele innych pożytecznych rzeczy.
AG: Sprząta pani świat już od prawie 20 lat. Czy świat stał się od tego czyściejszy?
MS-M: Z pewnością, ale co najważniejsze, zaczęliśmy inaczej myśleć o odpadach i ochronie środowiska. Zawsze powtarzam, żeby akcję „Sprzątanie Świata” traktować jako wspólną lekcję ekologii. W ciągu tych kilkunastu lat naprawdę dużo się zmieniło. Dlatego zwykle na pytania, czy tego typu działania są potrzebne, odpowiadam, że tak, ponieważ takie spektakularne akcje, które zaistniały w mediach, o których ludzie słyszą, mówią, są ważne, żeby przypomnieć o problemie. Być może dzięki temu niektórzy powstrzymają się od wywiezienia śmieci do lasu czy na pobocze drogi, nie wyrzucą ich do rzeki czy jeziora.
W1994 r. w pierwszej akcji „Sprzątania Świata” udział wzięło – ku mojemu zaskoczeniu – aż półtora miliona osób. I tak jest co roku, a czasem nawet więcej chętnych się w to angażuje. Nawet jeśli nie wszyscy się w tę akcję włączają, to przynajmniej o tym słyszą, oglądają relację w telewizji i jest to dla nich lekcja ekologii.
AG: Czy jednak tego typu kampanie społeczne wystarczą?
MS-M: Odgrywają ważną rolę, ale oczywiście potrzebne są także rozwiązania legislacyjne. Wielkie nadzieje wiążę z nowelizacją ustawy o czystości w gminie, która wejdzie w życie od stycznia 2012 r. Dzięki niej problem odpadów zostanie uporządkowany, ponieważ w tej chwili prawo można różnie interpretować i nie wszyscy się do niego stosują. Zgodnie z nową ustawą śmieci staną się własnością gminy. Gmina nie będzie oczywiście sprzątać ani utylizować odpadów, bo nie ma warunków po temu, ale rozpisze przetarg na wykonanie usługi. To pozwoli skończyć z samowolką, jaką mamy teraz.
A co najważniejsze – i na to liczę – posegregowane odpady, które nauczyliśmy się segregować przez tyle lat, będą odbierane osobno, a nie tak jak jest teraz, kiedy do jednej śmieciary zgarnia się wszystko. A śmieci, a właściwie odpady, to są cenne surowce wtórne, które trzeba odzyskać, nie wszystko powinno lądować na wysypiskach. Po co robić kolejne dziury w ziemi, skoro możemy na wysypiskach umieszczać małą ilość śmieci, a resztę podać recyklingowi?
AG: Część środowisk nową ustawę jednak krytykuje. Zwłaszcza firmy zajmujące się recyklingiem odpadów argumentują, że w gruncie rzeczy wprowadzi ona monopol, jeśli to gmina będzie właścicielem śmieci.
MS-M: Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, ale na przykładzie innych państw mogę powiedzieć, że rozwiązania przyjęte w nowej ustawie się sprawdzają. Ludzie śmieci segregują, opłaca się odzyskiwać i utylizować odpady i u nas też się to opłaci. Dlatego uważam, że są to płonne obawy. Oczywiście, ludzie powoli się przyzwyczajają do tego, co nowe. Mój wrodzony optymizm podpowiada mi jednak, że dzięki nowej ustawie sprawę odpadów uda się uporządkować. Tym bardziej, że jeśli tego nie zrobimy, to będziemy płacić unijne kary, gdyż dyrektywa składowiskowa Unii Europejskiej zobowiązuje nas do redukcji odpadów biodegradowalnych o 25% do 2010 i o 50% do 2013 r. Tymczasem do 2010 r. zmniejszyliśmy ilość wywożonych na wysypiska odpadów tylko o 8%. Zamiast płacić kary z naszych podatków, lepiej podejść do tej sprawy z otwartym umysłem i robić wszystko, żeby nam się opłacała utylizacja i recykling i żeby cały ten system zaczął funkcjonować. Tym bardziej, że ludzie tego chcą, są na to gotowi i często mi to mówią. Myślę, że po dwóch latach funkcjonowania nowej ustawy nie będzie trzeba już organizować akcji „Sprzątania Świata”. Takie jest moje marzenie.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.