Tam, gdzie AI nas nie pokona
Superrealistyczna robotka imieniem Ai-Da rysuje i maluje za pomocą kamer w oczach, algorytmów oraz bionicznej ręki. Miała wystawy w najbardziej prestiżowych galeriach, prezentowała swój punkt widzenia na posiedzeniach brytyjskiej Izbie Lordów. Prasa donosi, że „przedstawiła unikatową perspektywę na temat roli technologii w tworzeniu sztuki w przyszłości, tego, jak sztuka AI różni się od tego, co tworzą ludzcy artyści, oraz ograniczeń technologii w tworzeniu sztuki”. Wypowiada się o swoich obawach, przedstawia swój artystyczny gust i upodobania. Yuval Noah Harari twierdzi, że jest zwiastunką nadchodzących gigantycznych zmian.
Aplikacje do „artystycznego” przetwarzania obrazów, takie jak Lensa, wykorzystujące sztuczną inteligencję, według mediów przekraczają granice tego, co możliwe. Użytkownicy przesyłają zdjęcia do aplikacji i uzyskują przekonujące i oryginalne wersje artystyczne w wybranym stylu i gatunku. Przy użyciu oprogramowania Stable Diffusion można uzyskać efekt kojarzący się wielu osobom z „subtelną aurą dzieł Leonarda da Vinci”.
Autorzy tekstów medialnych częściowo świętują ten triumf posthumanizmu, a częściowo ubolewają nad losem tych, którzy utrzymują się z praw autorskich. „Sztuczna inteligencja jest już w stanie naśladować ludzką kreatywność. To, czy uczyni ona artystów przestarzałymi, będzie zależało od tego, jak ją wykorzystają” – pisze Naomi Rea w „Guardianie”.
Aplikacje takie jak DALL-E przekształcają wypowiedzi tekstowe w unikatowe obrazy. Są też aplikacje piszące inteligentne teksty. Sporo dyskusji wśród nauczycieli akademickich wywołał ostatnio chatbot ChatGPT (Generative Pre-trained Transformer), zdolny do udzielania sensownych odpowiedzi w postaci esejów, bardzo podobnych zarówno w formie i w treści do tych, które studenci piszą na zaliczenie.
Jeśli spojrzeć na te zjawiska z punktu widzenia podejścia systemowego, reakcja będzie mniej żywiołowa. Nie od dziś wiadomo, że znaczna część działalności artystycznej jest mniej lub bardziej programowalna, nawet gdy jest wykonywana przez człowieka. Istnieją bowiem dwa podejścia do tworzenia nowych idei i dzieł: generowanie i emergencja.
Generowanie to (re)produkcja, czyli tworzenie nowych wzorców zgodnie z istniejącym kodem. Kreatywność polega tu na umiejętności łączenia kodów w nowy, ciekawy sposób. Na to, jak postrzegamy świat, składają się z jednej strony bodźce, które otrzymujemy z otoczenia, a z drugiej – kulturowe formy symboli, czyli wzorce tworzone zgodnie z przyjętym przez nas kodem kulturowym. Bodźce wchodzą w relację z formami. Opisywali to m.in. autorzy zajmujący się psychologią Gestalt tacy jak Max Wertheimer, Wolfgang Kohler, Kurt Lewin.. Innymi słowy, to co widzimy nie jest nigdy „czystą percepcją” tylko tym, co przekażą i przetworzą nam nasze umysły w postaci, którą jesteśmy zdolni przyjąć. Forma (czyli Gestalt) umożliwia postrzeganie i rozumienie, ale jednocześnie ogranicza wizję, sprawia, że złożona rzeczywistość postrzegana jest na jeden lub kilka sposobów. Kody pomagają nam czytać i współtworzyć rzeczywistość, ale jednocześnie powstrzymują nas przed widzeniem i tworzeniem czegoś zupełnie nowego, czegoś, co byłoby z nimi niezgodne. Generowanie sztuki to eksperymentowanie z kodami – mniej lub bardziej twórcze i odważne, zabawa nimi, manipulowanie i kalejdoskopowe kreowanie nowych obrazów. Sednem jest tworzenie połączeń, podczas gdy relacja między znakiem/symbolem a znaczeniem jest ustalona przez konwencje i zasady, a więc równie dobrze – także algorytmy.
O ile generowanie może być domeną AI, o tyle istnieje drugi rodzaj twórczości, w którym AI nigdy nas nie zastąpi. Efekty generowania mogą być piękne, unikatowe i mieć subtelną aurę. Jednak nie są niczym naprawdę nowym. Tworzenie rzeczy zupełnie nowych w podejściu systemowym nazywa się emergencją, wyłanianiem się. To pojawienie się w systemie powiązań, które wcześniej nie istniały – a więc działanie bez przyjętego kodu. Tak rozumiana twórczość to zdolność do aktywnego współdziałania z elementami spoza istniejących form rozumienia. W tej sytuacji twórca nie wytwarza w sensie ścisłym. Tworzy jedynie możliwość powstania nowego połączenia, kiedy relacja między symbolem a jego znaczeniem nie jest jeszcze ustalona, gdy kształtuje się, podlega ciągłej renegocjacji . Innymi słowy, takie dzieło sztuki pojawia się, wyłania, a artysta jest jakby instrumentem, subtelnym narzędziem, przez które przepływa to, co się pojawia. Wyobrażam to sobie jako kości puste w środku, przez które przepływają ogromne energie. W takim rozumieniu to nie produktywność jest miarą wielkości, ale zdolność do utrzymywania pustki w kościach. Co to są za energie?
Pisze o nich pięknie francuski filozof Gaston Bachelard jako o wyobraźni. Daje ona energię do skupienia się na ważnych elementach czy symbolach w środowisku mniej rozpraszającym niż otaczająca nas codzienna rzeczywistość. W przypadku generowania (i na co dzień w naszym życiu) umysł filtruje i przyjmuje tylko to, co ma dlań sens (jest zgodne z Gestalt, podąża za przyjętymi kodami). Twórca zanurzony w energii wyobraźni może pozbyć się tego filtru, który jednocześnie – paradoksalnie – determinuje jego czy jej tożsamość, artystyczny gest, definiujący autorstwo, a zatem np. wartość rynkową. Energie wyobraźni nie przechodzą przez obwody wiedzy. Przechodzą przez całe ciało, które może nie być na to przygotowane, bo zarówno zabierają wielką ilość energii potrzebnej do codziennego życia, jak i dodają ogromne ilości energii, co może być szokiem czysto fizycznym, jak spotkanie z piorunem. Dlatego taki sposób tworzenia tradycyjnie zawsze wiązał się z cierpieniem, z udręką i ekstazą (parafrazując tytuł znanej powieści). Jest nam bardzo trudno te energie w sobie gościć, więc powołanie artysty zawsze było trudnym losem – wiązało się często z byciem odrzuconym, niedocenianym, niewidzianym. Wielcy twórcy tego rodzaju, od Courbeta, Baudelaire’a, Flauberta, poprzez Salon Odrzuconych (nomen omen) – tak, tak, kochani przez nas obecnie impresjoniści byli zdecydowanie odrzucani przez instytucje sztuki i przez publiczność swoich czasów – a skończywszy na Van Goghu, Rodinie, Picassie i tych współczesnych artystach, których większość współczesnej publiczności (a już na pewno większość tzw. „konsumentów sztuki”) pewnie nie rozpoznaje, a którzy są obecni dziś między nami. Reakcją na emergencję jest albo niedostrzeganie jej w ogóle albo odrzucenie – to naturalne, ponieważ odbywa się ona poza przyjętymi kodami, a więc albo „nie ma sensu” albo jest w ogóle niewidoczna.
Czy jesteśmy, jako ludzkość, nie post-, ale zwykła, krwawiąca, oddychająca, ucieleśniona ludzkość – gotowi przyznać, że w sztuce chodzi o proces, o cierpienie, o ciągłe uderzanie w ziemię, o ból, o porażki – a efekt, dzieło, jest co najwyżej skutkiem ubocznym? Czy jesteśmy gotowi zobaczyć piękno – to, co powstaje, emergencję w całej swojej grozie i cudowności? Wiem, czym jest piękno dla mnie: to moi studenci prezentujący swoje prace w terenie, ten moment świętej niedoskonałości, kiedy człowiek wypowiada słowo, które pochodzi znikąd, z jego czy jej spotkania z czymś ważnym i poruszającym. To, co pojawia się – bardzo, bardzo mało prawdopodobne.
A może wolimy mknąć dalej nieciekawą ścieżką rekonfigurowania, na której pokonać nas może narcyz, imitator, robot? Szczęśliwej entropii, droga ludzkości!
Żar i skry
Wygrać umie każdy
Każda kanalia,
każdy poczciwiec,
każdy Bogu ducha
każdy nosi
w plecaku ostrze Noblisty
Trudniej jest przegrać
Nie: wnieść apelację,
Nie: nosić Traumę,
Czysto Wziąć w garść
porażkę
jak ciału koszulę.
Jeszcze trudniej
walkowerem
nieść i żar, i skry,
i popiół.
(i pokój)
* Dziękuję Jaremie Piekutowskiemu za bardzo cenną pomoc, dzięki której ten tekst stał się bardziej zdatny do czytania.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.